Wróćmy jednak do początku, czyli tego, skąd dzieci i małe pieski biorą się w brzuchu? Jak pytają dzieci w waszej książce: „kto je wkłada do brzucha”?
B.-B.K.: Wszystko w naszej książce zaczyna się od nasionka, z którego powstaje drzewo czy kwiat. To doświadczenie bliskie dziecku, bo często sieje rzeżuchę czy sadzi warzywa w przedszkolu właśnie z nasionek. Komórki to takie ludzkie nasionka, a gdy komórka żeńska (od mamy) łączy się z tą męską (od taty) powstaje mały człowiek.
W.S.: Rodzice boją się, że będą musieli mówić dzieciom o stosunku seksualnym, ale dziecka wcale to nie interesuje. Jemu wystarczy informacja na poziomie: jajeczko i plemnik się łączą. Dziecko nie pyta o seks, tylko mechanizm połączenia. Ale proszę mi wierzyć, pedagodzy też sobie z tym nie radzą!
B.-B.K.: Kiedyś jeden z rodziców podsumował zajęcia, które prowadziliśmy: „Do dziecka trzeba mówić, jakby było ufoludkiem”. Coś w tym jest, bo niczym przybysz z obcej planety nie zna kontekstów czy odniesień i nie ma konotacji emocjonalnych, które posiadają dorośli ludzie.
A jakim językiem mówi się na tej planecie? Prywatnym, naukowym… No bo raczej nie wulgarnym?
B.-B.K.: Który i tak dziecko prędzej czy później przyniesie z podwórka! Zachęcamy, by zacząć od języka prywatnego i uzupełniać go językiem wiedzy. Na przykład wtrącić: „Nie wiem, czy ci mówiłam, ale w mądrych książkach na cipkę mówi się srom, a ta dziurka, którą wychodzą dzieci, to pochwa, nazywana też waginą”. Chodzi o to, aby dziecko się z tym różnorodnym słownictwem oswoiło.
W.S.: Język wiedzy jest publicznie akceptowalny, bezkontekstowy. Tłumaczmy dzieciom: „Zapamiętaj tę nazwę, bo zawsze możesz jej użyć”.
B.-B.K.: A kiedy dziecko później przyniesie, np. z podwórka czy szkoły, wulgaryzmy, możemy mu wytłumaczyć, że „chuj” to bardzo brzydkie określenie siusiaka: „Twój kolega pewnie nie zna tego poprawnego i ładnego określenia, ale ty jesteś mądry i wiesz, że siusiak to penis”. Natomiast oburzenie, krzyki i zakazywanie używania brzydkich słów ma odwrotny skutek – dzieci zaczynają ich używać, i to w najmniej odpowiednich dla nas, dorosłych, sytuacjach.
W.S.: Używanie wyłącznie języka prywatnego bywa niebezpieczne, bo to, co dla jednych w takim języku jest OK, dla innych bywa wulgarne lub obraźliwe. Dyskutuję o tym często ze studentami, np. dla wielu takim neutralnym słowem jest „przelecieć”…
Dla mnie jest wulgarne i seksistowskie…
W.S.: Właśnie! „Cycki” też są takim słowem, uchodzą w kontekście prywatnym, ale w publicznym nie zawsze.Niektóre słowa, np. staropolskie, zyskują z kolei nowe, wulgarne znaczenie.
Nieodmiennie bawiące młodzież na języku polskim „kutasy”…
W.S.: „Z pasa zwieszały się sute kutasy”, czyli frędzle. Albo zapomniane już określenie sromu – „kuciapka”, oznaczająca także futrzany bezrękawnik.
Jak w ogóle narodził się pomysł napisania tej książki?
B.-B.K.: Prowadzimy zajęcia dla rodziców, pedagogów, a oni pytali nas, czy możemy polecić im jakąś literaturę dla dzieci. Faktycznie, jest takich książek sporo, ale niestety część z nich to pozycje zagraniczne, których tłumaczenie pozostawia czasem wiele do życzenia. Można w nich znaleźć „kwiatki” w rodzaju: „Dzieci biorą się z pociągu fizycznego”.