Ale równie trudno, choć pod innym względem, jest „osieroconym” przez ojców córkom. Jak twierdzi dr Peggy Drexler, autorka bestselera „Our Fathers, Ourselves”, dziewczęta wychowywane przez oboje rodziców lepiej radzą sobie z nauką, mają wyższe poczucie własnej wartości i niezależności. Natomiast te, które dojrzewały bez taty, często wchodzą w dorosłość z „pakietem” różnych psychicznych ran. Gdy mężczyzna porzuca córkę lub jest w jej życiu nieobecny, najczęstszą reakcją na rozmaite niepowodzenia staje się samoobwinianie, tłumaczy dr Drex-ler i dodaje, że doświadczanie wszechogarniającej pustki czy depresja spowodowana fizycznym i/lub emocjonalnym opuszczeniem przez ojca, może popychać nastolatki do poszukiwania ekstremalnych, nierzadko autodestrukcyjnych wrażeń. Ponadto brak ojca może powodować niskie poczucie własnej wartości, co z kolei wpływa na wiele aspektów życia społecznego – w tym relacje z mężczyznami.
Jak utrzymują psychologowie i psychoterapeuci pracujący z młodzieżą, dziewczęta, które w dzieciństwie nie zaznały ojcowskiej troski i miłości, jako nastolatki mogą dążyć do związku ze starszymi mężczyznami. Często kieruje nimi nadzieja, że fizyczna intymność potrafi zagłuszyć emocjonalny głód i wypełnić poczucie pustki. A gdy partnerzy nie doceniają ich lub nie traktują z szacunkiem, takie zachowania tylko wzmacniają przekonanie, że nie są godne miłości. Dziewczęta, które wychowywały się bez ojców, jako kobiety mogą także doświadczać silnego lęku przed odrzuceniem i aby się z nim uporać, za wszelką cenę starają się unikać uczuciowego zaangażowania i bliskości.
Można by więc zapytać: czyż dzieci w domach z obojgiem rodziców nie otrzymują więcej miłości, uwagi i środków w porównaniu z dziećmi wychowywanymi tylko przez matkę lub tylko przez ojca? Czyż posiadanie współmałżonka i dzielenie z nim zadań czy trosk nie czyni rodzicielstwa łatwiejszym, a życia bardziej znośnym? Prawdą jest, że w zbiorowej świadomości do wychowania zdrowych i szczęśliwych dzieci niezbędny jest „zestaw” składający się z mamy i taty. Prawdą jest też, że rodziny z jednym rodzicem muszą mierzyć się z trudnościami, o których te tradycyjne, nuklearne zwykle nie mają pojęcia. Dorastanie w domu z samodzielną matką lub ojcem stanowi wyzwanie, zarówno dla dziecka, jak i dorosłego. Taki rodzic może czuć się przytłoczony wypełnianiem podwójnej roli, poczuciem odpowiedzialności za zapewnienie rodzinie bytu na odpowiednim poziomie, żonglerką domowymi i zawodowymi obowiązkami. Może też skrycie tęsknić do tradycyjnego życia rodzinnego, marzyć o nim, oczekiwać, że jego rodzina będzie potrafiła funkcjonować jak taka z dwojgiem rodziców… i czuć głęboki żal, rozczarowanie, gdy okaże się to nierealne.
Dzieci z nieobecnym drugim rodzicem lub takim na odległość również zmagają się z rozmaitymi problemami i nierzadko wpadają w uzależnienie od substancji chemicznych. „Dlatego nie byłam zaskoczona, gdy wyniki ogólnokrajowych badań przeprowadzonych z udziałem 22 tys. nastolatków ujawniły, że więcej uzależnionych jest wśród dzieci samodzielnych matek niż wśród dzieci mieszkających z dwojgiem biologicznych rodziców”, stwierdziła w jednym z wywiadów psycholożka społeczna, dr Bella M. DePaulo. Tym, co jednak zastanowiło ekspertkę od zjawiska singlizmu, była proporcja w stosunku do dzieci wychowywanych przez oboje rodziców: „Różnica około jednego procentu nie jest aż tak znacząca, jak mogłoby się wydawać, kiedy dostajesz miłość i uwagę w podwójnej dawce. I nie chodzi o to, że dwa to jakaś magiczna liczba opiekunów, bo uzyskane wyniki pokazały na przykład, że ryzyko uzależnienia jest niższe, gdy dzieci wychowuje samodzielna matka, niż kiedy mieszkają one ze swoim ojcem i macochą”.
„Skoro dzieci z dwojgiem rodziców mają wszystkiego dwa razy więcej, to dlaczego w szkole czy kontaktach z przyjaciółmi nie idzie im zdecydowanie lepiej niż dzieciom z domów z jednym rodzicem?”, kontynuowała DePaulo. I przytoczyła kolejne dane z badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych na ogólnokrajowej reprezentatywnej próbie uwzględniającej wszystkie warianty gospodarstw domowych: z obojgiem biologicznych rodziców, samodzielnymi matkami/ojcami, rodzinami adopcyjnymi, rodzinami rekonstruowanymi itd. I tu ponownie niespodzianka – nie liczyło się ani to, z iloma rodzicami dziecko mieszka, ani to, czy są oni biologicznymi rodzicami. Wpływ na otrzymywanie dobrych stopni lub doświadczanie problemów z rodzeństwem i kolegami miały przede wszystkim liczba konfliktów w rodzinie oraz brak porozumienia na linii matka – ojciec i między rodzicami a dzieckiem. Niektóre dzieci wychowywane przez samodzielne matki faktycznie radzą sobie lepiej niż te dorastające w tzw. pełnych rodzinach, potwierdzają badania z udziałem setek 10-14-latków oraz ich rodziców, opublikowane w „American Sociological Review”. Badacze odkryli, że współczesne „samotne” matki częściej niż pary rodzicielskie nawiązują ze swoimi pociechami przyjacielskie relacje i, co ciekawe, w rzeczywistości rzadko kiedy wychowują je same. Okazuje się bowiem, że dzieci matek singielek spędzają więcej czasu ze swoimi bliższymi i dalszymi krewnymi, sąsiadami czy przyjaciółmi domu i że ta sieć społeczna jest imponująco gęsta.
„Zgadzam się z tradycjonalistami w kwestii stabilności środowiska – ma ono pozytywny wpływ na poczucie dobrostanu dzieci” – podsumowała swoją wypowiedź dr DePaulo. – To ważne, by miały wokół siebie kilku znaczących dorosłych, których znają niemal od chwili narodzin. Ludzi, którzy w nie wierzą, którym na nich zależy. Na szczęście wiele dzieci samodzielnych matek dorasta w poczuciu bezpieczeństwa, ciesząc się miłością, troską i uwagą nie tylko swoich mam, ale też osób z najbliższego otoczenia”.