Kwestia charakteru
Czasami brak udogodnień dla matek to efekt postawy samych kobiet, które nie domagają się warunków pracy pozwalających im harmonijnie godzić obowiązki zawodowe i macierzyńskie. Nie mówią przełożonym o swoich potrzebach, nie zgłaszają pomysłów dotyczących organizacji pracy, a często nawet nie znają swoich praw. Uważają, że to pracodawca powinien wyjść z inicjatywą zmian, które ułatwiłyby im życie. Latami tkwią w sytuacji, która jest dla nich trudna. Albo…
Ola, mama przedszkolaka Jaśka i półrocznej Hani, doświadcza tego, co wiele kobiet uważa za „korporacyjne zło”: pracuje na kontrakcie menedżerskim (czyli nie podlega ochronie Kodeksu pracy), a jej wynagrodzenie zależy od wyników (brak finansowej stabilizacji).
Podobnie jak wiele mam obawiała się tego, co zastanie po powrocie do pracy i również musiała zmierzyć się z zadaniem poukładania życia na nowo, kiedy urodziła córeczkę. Zamieniła jednak obawy na działanie i podjęła śmiałe decyzje. Jest jedną z najbardziej zadowolonych mam, jakie poznałam. – Nie jestem pracownikiem etatowym. Pracuję na tak zwaną działalność. Nie zdecydowałam się na urlop macierzyński i już trzeciego dnia po porodzie poszłam na dwie godziny do biura. Hanię wzięłam ze sobą – był lipiec, więc spała na biurowym tarasie, a ja robiłam to, co miałam do zrobienia. I tak przez kolejne dwa miesiące. Przychodziłam z Hanią na 3-4 godziny do biura, ona spała, a ja pracowałam. Mam elastyczne godziny pracy gwarantowane kontraktem, co bardzo ułatwia godzenie obowiązków macierzyńskich z zawodowymi. Wiem, że większość kobiet nie zdecydowałaby się na takie rozwiązanie. Dla mnie kluczowe było to, żebym po przerwie macierzyńskiej nie musiała budować w pracy wszystkiego od początku. Dużo wysiłku włożyłam w rekrutację mojego zespołu, szkolenie, zorganizowanie pracy, ustalenie zasad. Nie chciałam tego stracić. Obawiałam się, że kiedy wrócę z macierzyńskiego, zespół będzie w rozsypce. Po dwóch miesiącach jeżdżenia do biura z Hanią postanowiliśmy z mężem, że w pełni wrócę do pracy, a on weźmie urlop i zajmie się dziećmi. Oczywiście mam trochę wyrzutów sumienia, że nie poświęcam Hani tyle czasu, ile dostał ode mnie Jasiek. To jest jedyny minus tej sytuacji. Ale stałam się w pracy bardziej asertywna i lepiej zorganizowana. Zdjęcie moich dzieci, które trzymam na biurku, mobilizuje mnie, żeby jak najsprawniej uporać się z obowiązkami. Jak tylko mam wszystko zrobione, wychodzę z pracy i jadę do nich. Dla mnie taki układ jest idealny i nie zamieniłabym go na żaden inny.
Nie jestem typem domatorki, która realizuje się w praniu i gotowaniu. Kiedy pracuję, czas mija mi szybko, jestem mniej sfrustrowana, bardziej zadowolona, wracam do domu wypoczęta. Myślę, że to kwestia charakteru.
Być kimś
Bardzo wiele zależy od nastawienia kobiety. – Jeśli spodziewa się ona, że korporacja będzie przeciwko macierzyństwu, to właśnie to dostanie. Jeśli oczekuje, że organizacja wyjdzie jej naprzeciw, otrzyma to, czego się spodziewa – twierdzi Jacek Santorski. – Zły los nie dotyka ludzi, którzy są kimś. Jeżeli jesteś kimś, świat cię inaczej odbiera i inaczej realizuje się twoje życie. Żeby być kimś, po pierwsze, trzeba mieć pasje i zainteresowania.
Po drugie, trzeba coś umieć, bo wtedy jest się atrakcyjnym dla organizacji. Trzeba też to doceniać, nie nadmiernie, ale mieć świadomość własnej wartości.
Po trzecie, warto budować sobie alternatywy w życiu, żeby i kobieta, i jej przełożeni wiedzieli, że to nie jest jedyne i ostateczne miejsce jej pracy. Alternatywą może być choćby wolontariat. Człowiek, który ma swoje zainteresowania, ma kompetencje i ma alternatywy, staje się kimś.
Życzę matkom w korporacjach, by pracowały nad sobą. Żeby nie patrzyły na świat, jedynie jako pełen pułapek i ograniczeń, ale też pełen możliwości.