Książka o Messim zamiast „Przygód Tomka Sawyera” wśród lektur szkolnych? Czemu nie, jeśli przekaże te same, co Mark Twain, wartości między wierszami wypełnionymi piłką nożną. Nauczy o zwycięstwie i porażce, grze „na zespół”, determinacji w dążeniu do celu, ale w atrakcyjnym opakowaniu. Rozmawiamy z Yvette Żółtowską-Darską, autorką fabularyzowanych biografii dziecięcych (i nie tylko) idoli – Messiego, Ronaldo i Ibrahimovicia. „Pisałam dla syna o piłkarzach, którzy go fascynowali”, mówi autorka.
Karolina Błachnio: Ronaldo czy Messi? Którego Pani woli?
Yvette Żółtowska-Darska: Jeśli spojrzę pod kątem tzw. udanego, stabilnego życia, wolę Leo Messiego: żona, ojcostwo, dwoje dzieci. To dobry, rodzinny człowiek. Ale to Cristiano Ronaldo wykonał większą pracę nad sobą, i być może dzięki temu jest wzorem, z którym dzieci mogą się mocniej utożsamić.
Messi osiągnął mistrzostwo dzięki talentowi, który został bardzo szybko odkryty. Mimo choroby – karłowatości przysadkowej – trafił do doskonałej FC Barcelony, ten klub go poprowadził i „ustawił” na całe życie. Do Barcelony przyleciał z rodzicami i – choć mama z młodszym rodzeństwem musiała wkrótce wrócić do Argentyny – w Hiszpanii mieszkał z tatą. Droga Ronaldo do najlepszego klubu była znacznie dłuższa. Jako 12-latek wylądował w Lizbonie sam, bez rodziców. Pięć lat mieszkał w klubowym internacie. Odnalazł się i w lidze angielskiej, i w lidze portugalskiej. Wymagało to od niego, już jako dziecka, ogromnej determinacji.
Myślę, że taki talent jak Messi jest absolutną rzadkością. Większość małych czytelników, tak jak Ronaldo, w przyszłości dojdzie do sukcesu raczej mozolną pracą i determinacją (bo pamiętajmy, że droga Messiego do topowego klubu świata była krótsza przez szczególny zbieg okoliczności). I na to chcę ich, i mojego syna, przygotować.
KB: Inspiracją do napisania książek o piłkarzach był syn?
YŻD: Tak, pisałam dla syna. Właściwie najpierw opowiadałam mu wieczorami o piłkarzach, którzy go fascynowali. Pomysł, żebym napisała książkę z naszymi wieczornymi opowieściami, wyszedł od niego. Gdyby nie on i nie to, że interesował się piłką nożną, tych książek by nie było. Ledwo wiedziałabym, kto to Ronaldo i Messi.
KB: A teraz już się świetnie Pani orientuje w piłce nożnej.
YŻD: Nieskromnie przyznam, że tak. I oglądanie ligi mistrzów jest u mnie na porządku dziennym, podobnie jak poranna „prasówka” o największych klubach.
KB: Pasjonowanie się piłką nożną jest wciąż, przynajmniej w Polsce, raczej męską sprawą.
YŻD: A gdyby się okazało, że ktoś z bliskich interesuje się piłką nożną, a pani zależy na tym, żeby pokazać temu bliskiemu, że pani to podziela i szanuje? O czymś trzeba rozmawiać, a dzieci lubią, jak się porusza tematy, które je interesują, a nie odwrotnie, co jest częstym błędem rodziców i wychowawców. W każdy temat można wejść. Technikaliów piłki nożnej uczę się do dziś.
Zawsze lubiłam historie ludzkie. Gdy zaczęłam czytać szczegółowe biografie, pomyślałam: „Boże! Jak my mało wiemy o ludziach, którzy są naszymi idolami”. Wiemy tylko, że mają talent i umieją strzelić.
Dla mnie najważniejszy w piłkarzu jest człowiek i jego historia. To, że mieszkał w Argentynie taki chłopiec, który był zawsze mały, dlatego wszyscy mówili na niego „karzeł”. Jedynie piłka nożna była dla jego dziecięcej psychiki wentylem, dzięki któremu mógł się czuć pewnie. Warto tutaj zdać sobie sprawę z tego, że gdyby Leo Messi nie brał hormonu wzrostu, miałby dzisiaj 150 cm wzrostu.
W jego historii zafascynowało mnie, że gdyby nie choroba, gdyby nie konieczność brania bolesnych zastrzyków pobudzających hormon wzrostu, na które nie było stać rodziców i których nie chciał sfinansować żaden argentyński klub, pewnie nie trafiłby do Barcelony już jako dziecko. Jedno wydarzenie, które wydaje się końcem świata, sprawia czasem, że później mamy noblistów, wybitnych ludzi, świetnych sportowców.
KB: Taki jest przekaz Pani książek?
YŻD: Nie do końca, bo przypadek może tylko wyznaczyć kierunek, ale dalej musimy działać już sami. I to od nas zależy, co w życiu osiągniemy. Wiek szkoły podstawowej to jest czas, kiedy się wykuwa się charakter. Tutaj składową jest umiejętność przyjmowania i przeżywania własnej przegranej – gdy się to dzieciom zaszczepi, jako dorosłym będzie im łatwiej. Mój syn nie jest wyjątkiem: gdy przegrywał na boisku, przeżywał dramat. Zresztą wszyscy mamy z tym problem. A w piłce, jak w życiu, nie ma zawsze przegranych i zawsze wygrywających.
Kolejną składową jest gra zespołowa. Cristiano jako chłopiec nigdy nie podawał, grał „na siebie”, mówiąc wprost – był małym egoistą. To jest typowe dla dzieci, każdy chciałby strzelać oraz zbierać brawa i podziw. Na boisku słyszy się tylko: „Podaj! Podaj!”, a nigdy „Trzymaj!”, „Łap!” (śmiech). Dzisiejszą postawę Ronaldo na boisku można nazwać niemal altruistyczną, wie, że „gra na zespół” przynosi wielkie korzyści.
Wreszcie – po prostu ciężka praca, głównie nad sobą. Bo nawet jeśli wzięto Leo do klubu w Barcelonie, to on bardzo tęsknił za domem i mamą, chciał wracać do Argentyny przez pierwszy rok. Cristiano zresztą też. Jako dzieciom wyjętym z dzieciństwa było im w klubach bardzo źle. To dzięki pracy i samozaparciu udało im się osiągnąć sukces.
Przy czym, o całej złożoności losów Leo czy Cristiano dzieci dowiadują się stopniowo, z rozdziału na rozdział. Przekaz „Opowiemy ci, kim był Twój idol, jak był mały” jest tylko zanętą.
KB: Bo temat – piłka nożna – jest jedynie metaforą?
YŻD: Tak. Wszystkie te opowiadania dla mojego syna miały na końcu morał. Przy czym mój syn widział „tylko” piękną historię ludzką, a morał przekazywałam między wierszami. Poza tym, krykiet czy siatkówka nie byłyby dla dzieci tak interesujące. Na szczęście tak się składa, że metafora piłki nożnej jest jedną z tych najbardziej demokratycznych.
Dzieci nie zawsze wiedzą, czemu te historie się im podobają. A one im się podobają dlatego, że to są ludzkie historie o pokonywaniu słabości. Współczesne bajki. Rodzice i dzieci zdejmują kolejne warstwy metafory i na koniec okazuje się, że książka o piłce nożnej jest tak naprawdę książką o kształtowaniu charakteru.
Wiem, że wielkim atutem tej książki dla dzieci są fotografie. Nie lubią książek z samym tekstem, obrazki są chyba najważniejsze. Zarówno dzieci, jak i rodzice mówią mi też, że to jest bardzo fajne, że podaję wymowę obcojęzycznych nazw. Nawet w lekturach szkolnych dla czwartej, piątej klasy, jak „Opowieści z Narni” czy „Tajemniczy ogród”, nie ma wymowy. Skąd dzieciaki mają wiedzieć, jak wymówić „Pani Houston” czy „Ben Weatherstaff”? Powstał ciekawy koncept kreatywny…
KB: … który został doceniony w konkursie Empiku „Przecinek i kropka”.
YŻD: Świetnie, że Empik stworzył konkurs, w którym oddaje się głos dzieciom i rodzicom, „narodowi”. Wybór „Messiego” jako Dziecięcej Książki Roku 2014 pokazuje, że faktycznie trafia do małych czytelników. Książka jest masowa, ale też bardzo inna dzięki konceptowi krótkich, czasem wręcz dowcipnych, wzbogaconych ilustracjami opowieści, które można czytać na dobranoc. Rodzice doceniają też długość rozdziałów – „idealną do zasypiania”.
KB: Komu poleca Pani swoje książki?
YŻD: Rodzicom. O różnych rzeczach, dziedzinach – od dębów w Białowieży przez historię Rzeczpospolitej do biografii idoli można opowiadać przy pomocy anegdot, historyjek, quizów. Wtedy ma się gwarancję, że dzieci tego wysłuchają i pochłoną to. Te książki to narzędzie do tego, żeby w ogóle rozpocząć rozmowę o tym, co dzieci kręci. Można zainteresować je każdym tematem, ale trzeba zacząć od tego, żeby to one dostały głos. Napisana lub opowiedziana angażująco historia sprawia, że dzieciaki więcej zapamiętają. Kiedy mam spotkania autorskie w szkołach, nauczyciele i rodzice są zdumieni, jaką wiedzę mają ich dzieci: znają wyniki klubów, potrafią wskazać miasta, z których pochodzą piłkarze, mecze pamiętają niemal minuta po minucie…
KB: Bo to co kręci dzieci w tym wieku to możliwość przeżycia przygody.
YŻD: Tak. Z przygodą kojarzy się np. Tomek Sawyer, ale jego historia nie oddziałuje już tak, jak przed 150 laty. W XXI wieku jest nużąca, anachroniczna, i dla dzieci, i dla rodziców. Czytana z obowiązku, bo „Przygody Tomka Sawyera” znajdują się w kanonie lektur.
Moja trzecia, właśnie wydana książka jest o Zlatanie Ibrahimoviciu („IBRA. Chłopak, który odnalazł swoją drogę” – przyp. KB). To taki współczesny Tomek Sawyer. Był bity, chodził głodny, miał bardzo trudne dzieciństwo. Korzystam z tych samych wątków fabularnych, co „Przygody Tomka Sawyera” – są i gangsterka, i kradzieże, na przykład rowerów. I chcę przekazać dokładnie te same wartości, co Mark Twain. Tyle że dzięki rzeczywistej, znanej dzieciom postaci. Wydaje mi się, że Zlatan przemówi do nich bardziej niż Tomek Sawyer.
Zlatan to też nowy rodzaj bohatera-piłkarza: Leo nie mógł rosnąć, Ronaldo musiał zamieszkać w internacie. W przypadku Ibry mamy fizyczne cierpienie dziecka. To historia o tym, że nie każde dzieciństwo się układa. Dzisiaj Zlatan jest trochę zwariowanym piłkarzem, ale piłkarzem znakomitym. A jest nim dlatego, że przez takie a nie inne dzieciństwo przeszedł. To, że nie zszedł na złą drogę, zawdzięcza tylko sobie i swojej pasji. Piłka nożna go uratowała.
KB: Czy napisanie tych książek przez Panią coś zmieniło w życiu Pani syna?
YŻD: Poczuł się ważny i doceniony. Przede wszystkim dlatego, że to, co jego interesuje, było w stanie zainteresować mnie, dorosłą. Dużo dała mu też nauka o „wygranej i przegranej” z historii Ronaldo. Gdy przegrywa, przypomina sobie, jak Ronaldo grał w najsłabszym na swojej wyspie zespole. Tak słabym, że nieraz przegrywali ponad 10:0.