Czy podróżowanie z dziećmi jest trudne?
K.K.: Ziemia jest w tej chwili tak mała i prosta, że pojechanie na dowolny koniec świata nie jest niczym ekstremalnym. Oczywiście, są kraje trudniejsze do samodzielnego zwiedzania. Jeśli jedzie się w Etiopii i ma się pięć godzin opóźnienia, bo po drodze trzy razy zmienialiśmy koło, to należy się cieszyć, że to tylko pięć godzin, a nie na przykład spędzenie nocy na pustyni. Taki jest urok podróżowania po tym kraju i nie warto się spinać ani histeryzować, tylko to przyjąć.
P.F.: Zwiedzanie z dziećmi nawet bardzo odległych krajów nie jest niczym ekstremalnym, o ile zachowamy podstawowe zasady bezpieczeństwa, higieny i zdrowego rozsądku. Jestem pewien, że wiele osób chciałoby podróżować z dziećmi po świecie w taki sposób jak my. W pierwszej kolejności trzeba przełamać barierę strachu przed tym, co nas spotka w obcym miejscu. Pamiętajmy, że w innych krajach turystyka też się rozwija – lepiej lub gorzej, ale się rozwija. Tak samo jak w Polsce są hotele, schroniska, sklepy, apteki, szpitale oraz funkcjonuje komunikacja.
Zawsze najłatwiej jest wykupić jedną z ofert biur podróży, tyle że dla nas pobyt w fabrykach wypoczynku jest nudny.
Co doradzalibyście rodzicom, którzy chcą podróżować z dziećmi tak jak Wy?
P.F.: Kiedy podróżuje się z małymi dziećmi, trzeba przede wszystkim zawsze mieć w odwodzie lekarza, z którym w razie czego będzie można się porozumieć. Nie wchodzi więc w grę wyprawa do kraju, gdzie służba zdrowia jest na – powiedzmy sobie – średnim poziomie albo jest problem z dogadaniem się. Dlatego my na początek wybieraliśmy bliższe kraje: Niemcy, Czechy, Słowację.
K.K.: Na podróż z niemowlęciem polecam noszenie w chuście i zwiedzanie muzeów. Jeżeli małe dziecko jest przytulone do mamy i w każdej chwili może zostać nakarmione, to ono sobie spokojnie siedzi w chuście i jest idealnym towarzyszem podróży. Kiedy zaczyna raczkować, można wybrać jakiś wyjazd pustynny albo egzotyczne morze i ciepłą plażę. A potem młody człowiek widzi już więcej, interesuje się światem, więc mamy więcej możliwości, ale też musimy liczyć się z tym, co interesuje dziecko, a nie tylko nas.
P.F.: My, dorośli, patrzymy na miejsca, które zwiedzamy, zupełnie inaczej niż dzieci. Dla nas słowińskie wydmy są unikatową formą nadmorskiego pejzażu, a dla dziecka może to być po prostu góra piachu, na którą musi się wspiąć. I czasami może zwyczajnie nie mieć na to ochoty. Trzeba się z tym liczyć.
K.K.: Dzieci są ciekawe świata, ale też mają na jego poznawanie własne pomysły. Czasem takim pomysłem wcale nie jest zwiedzanie zabytków, tylko piaskownica albo huśtawka. Należy to uszanować, dać dziecku czas na to, co jest dla niego ważne. Podczas wyjazdów bardziej my dostosowujemy się do dzieci niż one do naszych planów. Jeśli chcą zbudować model łodzi, a nie zwiedzać czwartą świątynię na Bali, to siedzimy na plaży i budujemy model.
P.F.: Ważne jest też, aby podróże były różnorodne. Nie może być tak, że tylko idziemy przez cały dzień. Po drodze powinna być jakaś przygoda, coś ciekawego do zobaczenia. To nawet nie musi być nic spektakularnego. Kiedy byliśmy w Stambule, między innymi popłynęliśmy tramwajem wodnym do Azji – niby ten sam kraj, a już inny kontynent. Z punktu widzenia dorosłych nie było to nic wyjątkowego – trochę jak pojechanie w Warszawie na Pragę. Jednak świadomość bycia na innym kontynencie jest fajna, stanowi przygodę!
Ale chyba nie każda przygoda jest dobra dla dzieci?
K.K.: Byliśmy niedawno w Alpach, gdzie ludzie z małymi dziećmi, nawet z niemowlętami, wjeżdżali wyciągiem na prawie 4 tys. metrów. To uważam za głupotę. Dorośli ludzie po wjeździe kolejką na taką wysokość mieli problem ze złapaniem oddechu, a co dopiero maluchy, których organizm wciąż się kształtuje! Istnieją też takie obszary świata, które po prostu nie są zdrowe – nie pojechałbym z małym dzieckiem do równikowej dżungli.
P.F.: Trzeba brać pod uwagę kondycję dzieci, swoją zresztą też. Mały człowiek może przejść spore odległości, ale ważne jest, żeby go nie zamęczyć. Dziecko przejdzie jednego dnia 12-15 kilometrów, ale 30 na pewno nie. Widziałem w Słowińskim Parku Narodowym rodziców, którzy ciągnęli maluchy pieszo z Łeby na wydmy, a przecież można było kilka kilometrów podjechać, np. wypożyczonym rowerem z siodełkiem dla dziecka. Kiedy dzieciaki w końcu na te wydmy dotarły, to były już okropnie zmęczone, nie cieszyła ich nawet „największa polska piaskownica”. W ten sposób można dziecku obrzydzić podróżowanie na wiele lat.
K.K.: Tak, łatwo je przetrenować. Nawet wspaniałą pasją. Najpierw jest fajnie, jest zabawa, a potem często rodzic zaczyna cisnąć, żeby trenować, podnosić poprzeczkę. I z pasji robi się obowiązek, a wtedy dziecko się zniechęca. Tak można zepsuć wszystko: pływanie, nurkowanie, aikido, wspinaczkę…