Urodzenie dziecka w szpitalu nie jest jedyną opcją. Przyszli rodzice mogą zdecydować się na poród domowy czy też dom narodzin. Dom Narodzin, podobnie jak poród domowy, to opcja tylko dla kobiet zdrowych, bez powikłań ciąży, zakwalifikowanych przez lekarzy. Najważniejsze jest żeby kobiety miały wybór, żeby mogły rodzić inaczej.
Katarzynie Grzybowskiej „poród alternatywny” kojarzy się przede wszystkim z tym, że kobieta ma wybór: Marzy mi się, żeby za kilka lat kobieta sama mogła zdecydować, jak chce rodzić, i nikt tego nie wyśmiewał, tylko po partnersku traktował decyzje kobiet – mówi. Od 20 lat jest położną, odbierała porody w szpitalu i w domach, a kilka lat temu współzakładała warszawski Dom Narodzin (przetrwał dwa lata, zamknął się z powodu problemów lokalowych). Było tam domowo, ale z dyskretną, profesjonalną opieką, dostępem do niezbędnych badań i karetką czekającą na sygnał, w razie potrzeby. Bez lekarzy i szpitalnej machiny, ale też bez znieczulenia, oksytocyny i cesarskiego cięcia. – Zawsze będą kobiety, które wybiorą poród w szpitalu, wspomagany medycznie, i ja to szanuję – mówi Kasia – zawsze będą też takie, które chcą rodzić naturalnie, w domu albo »jak w domu«. Najważniejsze, żeby w Polsce był swobodny wybór.
Ani w domu, ani w szpitalu
Do domu narodzin zgłaszają się do niego pary, które nie chcą rodzić w szpitalnym otoczeniu, a we własnym domu z różnych powodów nie mogły. Właśnie tu trafili Klaudyna Chmurzyńska i Roman Kurkiewicz, których córka Róża przyszła na świat ponad rok temu.
Na początku Roman, jak mówi, „występował z pozycji konserwatywnych”, uważał, że w szpitalu bezpieczniej. To Klaudyna czuła, że potrzebuje czegoś innego. On wiedział tylko, że chce być obecny przy porodzie. Ma już dwoje dorosłych dzieci z pierwszego małżeństwa – syna i córkę – ale w tamtych czasach ojciec nie miał szans, by wejść na porodówkę. Teraz po raz pierwszy mogło to być wspólne przeżycie.
Obejrzeli z Klaudyną Dom Narodzin („jak intymnie!”), porozmawiali z Kasią Grzybowską („jak merytorycznie!”) i zdecydowali: rodzimy tu.
Przez pewien czas równolegle chodzili na zajęcia do szkoły rodzenia przy renomowanym warszawskim szpitalu, i to im pomogło zdecydować.
Roman: W szpitalnej szkole miałem wrażenie, że cały kurs polega na tym, żebyśmy się nauczyli, jak mamy w jak najkrótszym czasie sprawiać jak najmniej problemów szpitalowi podczas porodu. I że właściwie po stronie szpitala są wszystkie decyzje, my nie mamy nic do powiedzenia, rządzą lekarze, możliwość wystąpienia patologii. A tu wreszcie usłyszeliśmy, jak wygląda normalny poród, dowiedzieliśmy się, co pomaga, co nie – same rzeczy istotne dla rodzącej.
Dla niego najważniejsze było to, że nie odczuł żadnego zgrzytu w obcowaniu z ludźmi, którzy towarzyszyli im w porodzie. Jasne, że rodząca jest w centrum, to jej wszystko jest podporządkowane i nie ma powodu, żeby było inaczej. Nie mówiąc o tak prostych rzeczach jak swobodna pozycja przy porodzie! Nie wyobraża sobie, że mógłby oddać komuś swoje dziecko zaraz po narodzinach – tutaj nie tylko przecinał pępowinę, ale też mierzył i ważył córkę, trzymał ją na rękach, kiedy badał ją neonatolog.
Klaudyna mówi, że czuła się bezpiecznie i swobodnie, jak w domu u kogoś bliskiego: Mogliśmy mieć swoją muzykę, świeczki, kameralną atmosferę. Bardzo ważne dla mnie było też to, co po porodzie. To, że mieliśmy pokój z dużym łóżkiem, gdzie się we trójkę położyliśmy, że miałam własną łazienkę i nie musiałam się krępować, że ktoś pomógł mi się umyć. Dziewczyny zrobiły nam pyszny obiadek i w dodatku musiały na szybko zmieniać menu, bo dopiero w ostatniej chwili powiedzieliśmy, że jesteśmy wegetarianami.
Swoją drogą
Poród rozpoczął się pewnej mroźnej nocy i okazał kilkunastogodzinną harówą. Klaudyna dużą część spędziła w wannie, w końcu uznała, że musi wyjść, i dalej walczyliśmy na stojąco, rodziła, opierając się na mnie, z wielkim wysiłkiem. To była walka– opowiada Romek.
Z podziwem wspomina udział położnej Marii Romanowskiej: Prawdziwe mistrzostwo świata! Róża urodziła się olbrzymia, ważyła ponad 4 kilo, co w szpitalu zwykle oznacza cesarskie cięcie, a Marysia tak dbała o Klaudynę, że nawet nie trzeba było nacinać krocza. Na pewnym etapie porodu poradziła jej, żeby między skurczami ruszała biodrami, co pomaga dziecku zejść w kanał rodny. I właściwie nas namówiła, żebyśmy tańczyli.
Klaudyna bardzo sobie ceni delikatność towarzyszących położnych: Proponowały różne rzeczy i ja albo to akceptowałam, albo nie. Czułam, jakby coś mnie prowadziło, popychało. Właściwie prawie nie mówiłam, tylko robiłam. Miałam wrażenie, że chociaż wszystko mnie boli, to dzięki temu, że idę swoją drogą, mogę ten ból znieść.
Romek wspomina, że Klaudyna, która gra w Teatrze Komuna Otwock i bierze udział w wokalnych warsztatach, w pewnym momencie zaczęła używać swojego głosu, krzyku jako instrumentu wspomagającego poród: Wydawała z siebie niesamowity dźwięk, jakby skierowany do głębi brzucha, którym wręcz wyciskała dziecko z siebie. To było wspaniałe, pełne mocy.
Katarzyna Grzybowska mówi, że tak właśnie przebiega poród, kiedy mu się nie przeszkadza: Kiedy kobiety mają swobodę ruchu, robią to, co podpowiada im natura. Nie wstydzą się, mogą na przykład powiedzieć do położnej: »Nie dotykaj mnie, zostaw nas samych« – a my to rozumiemy.
Roman, który jako dziennikarz wspiera teraz fundację Rodzić po Ludzku oraz ideę Domu Narodzin, uważa, że uczestnictwo w porodzie to jedno z najbardziej intensywnych przeżyć w jego życiu, nieporównywalne z niczym. Klaudyna mówi, że to był trudny poród, ale przede wszystkim piękny: My rzeczywiście lubimy do niego wracać i kie- dy Róża kończyła rok, wspominaliśmy sobie całą akcję – godzina po godzinie.
Jest przekonana, że łagodny sposób przyjścia na świat, bez ostrego światła, hałasu, tłumu obcych, ma dla dziecka znaczenie: Widzę, jak Różyczka pełna jest poczucia bezpieczeństwa, spokoju. Jak potrafi wychodzić do świata, jak sama teraz inicjuje kontakty. Myślę, że to na pewno miało wpływ.
Oddajcie nam poród!
Na świecie domy narodzin to żadna nowinka, pod różnymi nazwami istnieją od lat w Anglii, Holandii, Niemczech, Austrii. Funkcjonują samodzielnie albo przy szpitalach, zawsze prowadzone są przez niezależne położne.
„Idea naszego Domu Narodzin była prosta – opowiada Katarzyna Grzybowska. – Po pierwsze, uaktywnić położne, bo przecież nie zawsze pracowały w szpitalach i były kiedyś całkowicie samodzielne. Po drugie, zapewnić kobietom całościową opiekę, od ciąży, przez poród, połóg i później. Ale najważniejszą rzeczą było to, żeby kobieta samodzielnie kreowała swój poród, a położne bardziej jej towarzyszyły”.
Katarzyna na własnej skórze sprawdziła, jak to jest: swoją 24–letnią dziś córkę Marysię rodziła w najgorszych czasach polskiego położnictwa i czym prędzej wymazała to z pamięci. Kiedy sześć lat temu na świat miał przyjść Mikołaj, zrobiła to już na swoich warunkach.
Uważa, że w Polsce kobietom poród „zabrano”: „Dzisiaj kobiety nie umieją już rodzić, chcą szybko, bez bólu, bez wysiłku. Z jednej strony ma na to wpływ medykalizacja porodów w szpitalach, gdzie ciążę traktuje się często jak chorobę, ale także potworna trauma naszych matek, które rodziły w czasach tzw. betonowego położnictwa. Z drugiej strony wynika to z naszego stylu życia – wiele kobiet prowadzi intensywną pracę zawodową i nie ma czasu na ciążę, macierzyństwo. Chcą jak najszybciej urodzić, oddać dziecko pod opiekę i wracać do pracy. Tymczasem poród to jest niezwykłe przeżycie kobiecości! Bardzo ważne dla naszej psychiki, emocji. Tak samo jak pierwsza miesiączka, pierwszy seks, klimakterium, bycie mamą, babcią. Gdzieś zatraciła się naturalność tego wszystkiego i to trzeba odbudować. Dlaczego na przykład kobiety dziś tak często cierpią na depresję poporodową? Bo tak naprawdę nie mają prawdziwego przeżycia porodu za sobą”.
Za największy sukces Domu Narodzin uważa to, że żadna z kobiet, które trafiły pod jego opiekę, nie miała problemów z emocjami po porodzie. „Czuły, że wykonały niesamowite zadanie, czuły się po prostu spełnione. Mówiły: »Sama urodziłam moje dziecko«”.
We własnym łóżku
Lata świetlne dzielą nas np. od Holandii, gdzie domowe porody to norma wspierana przez państwową służbę zdrowia. W Polsce w domu można urodzić prywatnie, prosząc o pomoc wyspecjalizowaną położną. Taką jak Maria Romanowska, która współpracuje z warszawskim Szpitalem Św. Zofii i Domem Narodzin, ale też od lat przyjmuje (bo „nie odbiera” – co podkreśla) porody w domach. Położną została z pasji. Po tym jak 12 lat temu (w domu!) urodziła córkę Esterkę, zrozumiała, że znalazła prawdziwe powołanie, dla którego porzuciła swój drugi zawód – tłumacza i nauczyciela języka francuskiego.
O profesji położnej mówi, że nie da się jej uprawiać bez intuicji i emocji, bo to „bycie trochę czarownicą, ale z mocnym oparciem intelektualnym i medycznym”. Po latach pracy ma swoje obserwacje dotyczące porodów w domu: „Dziś już nie chodzi o to, żeby rodzić w kolorowej, jednoosobowej sali porodowej, ale w swoim własnym łóżku lub na własnej podłodze. Żeby nikt mi nie zabierał dziecka, nie poddawał rutynie medykalizacji szpitalnej. Decydują się na to głównie ludzie z wyższym wykształceniem, świadomi tego, czego chcą”.
Oczywiście w Warszawie sytuacja jest wyjątkowa – tu jest najwięcej samodzielnych położnych, które współpracują ze sobą, mają do dyspozycji wynajętą karetkę oraz podpisane umowy o współpracy z niektórymi szpitalami.
To już nie jest podziemie – mówi Marysia. –Wysiłkiem sekcji niezależnych położnych przy Stowarzyszeniu »Dobrze Urodzeni« powstał w ostatnich latach standard postępowania przy porodach pozaszpitalnych, w tym też domowych. Wyznacza on sposób kwalifikacji do porodu pozaszpitalnego, szczegółowe zasady postępowania w trakcie porodu i po nim, zgodnie z nim prowadzimy szczegółową dokumentację medyczną.
Co daje poród w domu?
Własne środowisko bakteriologiczne, dzięki czemu ryzyko infekcji u matki i dziecka jest o wiele niższe niż w szpitalu – to wychodzi w każdych badaniach. Na pewno pomaga w sensie emocjonalnym to, że jest to moje oswojone miejsce. W domu mamy większą elastyczność, unikamy szpitalnych procedur, które nie zawsze są konieczne. Dla rodzin ze starszymi dziećmi bardzo fajna jest możliwość natychmiastowego nawiązania kontaktu między rodzeństwem – w szpitalu małe dzieci nie mogą wchodzić na oddział położniczy.
Marysia uważa, że dom to najbardziej naturalne miejsce narodzin – dziecko „wyszło” z naszego łóżka i tam przychodzi na świat, ale ponieważ w każdym porodzie najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa, nie każdy w domu powinien rodzić.
Na poród w domowych pieleszach decydują się nie tylko właściciele willi: Zdarzyło mi się przyjmować poród w mieszkaniu na siódmym piętrze 15-piętrowego wieżowca, gdzie krzyk rodzącej roznosił się rurami po całym bloku. Sąsiedzi wezwali policję, potem pogotowie. Tak bywa, zwłaszcza że zwykle porody odbywają się w nocy. Pokazuję wtedy policjantom prawo wykonywania zawodu i mówię, że tu się odbywa poród, którego nie można zaburzać. I tyle. Zwykle ludzie wzywają policję, bo niepokoją się, czy nie dochodzi do przemocy domowej. Raz tylko w apartamentowcu na strzeżonym osiedlu zdarzyło się, że o 22.30 zapukał pan, mówiąc, że prosi o ciszę, bo jest po 22. Nie zainteresował się nawet, co się dzieje!
Radzi przed planowaną akcją napisać do sąsiadów wyjaśniający list, co zwykle spotyka się z pozytywnym przyjęciem.
Rodzinne święto narodzin
Takich problemów nie miała Kasia Chustecka – psychoterapeutka, mama 15–letniej Marcysi i czteroletniej Rutki, którą urodziła w domu w Milanówku. Pierwszą córkę też chciała urodzić w domu, ale miała problem ze znalezieniem położnej i trafiła do szpitala.
Tam byłam częścią wielkiej machiny, przeszłam całą odhumanizowaną procedurę, zrobili mi lewatywę, poród był wywołany, bo uznali, że się opóźniał. Oczywiście nacięli mi krocze i pamiętam jeszcze wredną babę, która, jak mnie szyła, to za cholerę nie potrafiła być delikatna. Zabrali mi Marcysię do ważenia, i to mi się strasznie nie podobało. Kiedy patrzyłam, jak obca kobieta ją na stole obraca, myślałam: »Weź te łapy! To moje dziecko!«.
Kiedy nadszedł czas drugiego porodu, Kasia wiedziała, że tym razem urodzi w domu, że ma być cicho, ciemno, intymnie. Jej położną była słynna Irena Chołuj – pionierka porodów domowych w Polsce, „Wielka Matka”, jak ją Kasia nazywa. Rodziło mi się cudownie! O 5 rano miałam pierwszy skurcz i tak to się powoli rozkręcało przez cały dzień. Robiliśmy całą rodziną zupę pieczarkową, potem łaziłam, kręciłam biodrami, nie mogłam usiedzieć. Przedziwne, ale dokładnie wiedziałam, co robić. Wielka jasność”. I dodaje: „W szpitalu jesteś bierna. Coś mocnego dzieje się z tobą, ale to nie jest słyszane i wykorzystywane, a to wielka strata.
W domu miała poczucie głębokiego kontaktu ze sobą, wszystko potoczyło się szybko: Kiedy przyjechała Irenka, przywitała się z nami i z dzidziusiem, i bardzo, bardzo delikatnie mnie zbadała. Rodziłam na stojąco, z ugiętymi nogami, trzymając Grześka za szyję. To było trochę podobne do momentu poczęcia, takie… erotyczne – śmieje się Kasia. Urodziła niemal bez parcia, na dwóch skurczach i tym razem nikt jej nie nacinał, było tylko małe pęknięcie na jeden szew. Zaraz po przyjściu na świat Rutki zawołali starszą córkę, która była u sąsiadki: Marcysia trzymała swoją nową siostrzyczkę – pomidorek z dwoma czarnymi węgielkami – na rękach i dla niej też było to niesamowite przeżycie. Wspaniale było obserwować, jak te dwie dziewczynki się spotykają. Kasia wspomina ten poród jako szczęśliwe rodzinne wydarzenie, domowe święto. Była obecna moja teściowa, teść, córka, mój mężczyzna i to maleństwo. Rodzina, trzy pokolenia. To jest naprawdę mocny start! Bo potem haj mija, nie śpisz po nocach i trzeba skądś te siły psychiczne brać. Budujący, fajny poród może być źródłem takiej siły.
Wariant wodny
Stosunkowo rzadko stosowaną w Polsce alternatywą dla klasycznego porodu może być poród w wodzie. Wciąż mało jest wyspecjalizowanych położnych, a szpitale, które mają odpowiednie sale do takich porodów, często się ich boją. Marysia Romanowska jest zafascynowana wodnymi narodzinami, przyjmuje je zarówno w swoim szpitalu, jak i w domach, prowadzi też szkolenia dla położnych i lekarzy. Mimo to podkreśla, że nie jest to wariant dla wszystkich i nie ma sensu planować go z góry, bo poród i tak pobiegnie swoim torem, a matka sama poczuje, jak chce rodzić.
Uspokaja jednak najczęstsze obawy: Ludzie pytają, co będzie, jak dziecko odetchnie pod wodą, bo przecież po urodzeniu ma odruch oddechowy. Ale noworodek ma szereg naturalnych zabezpieczeń, które mu na to nie pozwalają, np. specjalne receptory pozwalające mu rozpoznać środowisko, w jakim się znajduje. Również jeśli nie ma kontaktu skóry z suchym i chłodnym powietrzem, to określone hormony nie zadziałają i odruch nie wystąpi. Natura jest mądra.
Zalety porodu wodnego można podzielić na te dla matki i te dla dziecka. W wodzie kobiecie łatwiej znosić skurcze i rozluźnić się między nimi, bo nie działa grawitacja. Woda przyśpiesza adaptację dziecka do kanału rodnego, bo kobieta w wodzie ma znacznie większą ruchomość, a stara zasada położnych mówi: „Chcesz poruszyć dziecko, porusz matkę”.
Pod wpływem wody tkanki bardzo się uelastyczniają i ma to wymierny efekt w kontekście rozwierania się szyjki macicy. Tak samo uelastycznia to tkanki krocza. Nigdy nie nacięłam krocza podczas porodu w wodzie, a ewentualne obrażenia są znikome w stosunku do tego, co dzieje się przy zwykłym nacięciu – mówi Marysia.
Jeśli chodzi o dziecko, to kiedy mama jest bardziej rozluźniona, maluch również: Ruch wody stymuluje przepływ płynów we wszystkich naczyniach organizmu, w tym również pępowiny, i dziecko jest lepiej natlenione. Kolejna rzecz – łagodnie przechodzi do znanego sobie środowiska, a ponieważ w wodzie wszystkie zmysły są przytłumione, zmniejsza to traumę narodzin.
Małgosia Miękina–Bajdowska – mama dwuipółletniej Heli oraz półtoramiesięcznego Władka, którego urodziła w wodzie, pod opieką Marysi Romanowskiej: Siedziałam w wannie ponad dwie godziny. Nie zakładałam, że urodzę w wodzie, to była propozycja Marysi, a ja chętnie z niej skorzystałam. Ciepła woda działa kojąco, człowiek siedzi cały otulony – to jest fajne. Według mnie ból jest taki sam, ale w przerwach między skurczami mogłam w tym cieple lepiej wypocząć, udało mi się nawet dwa razy na moment zasnąć. Łatwiej było mi się też przemieszczać, ustawiać. Kiedy porównuję oba moje porody, wydaje mi się, że w porodzie wodnym jest większa magia i połączenie z naturą”.
Jarek, mąż Małgosi, wspomina: Władek zrobił plum i wynurzył się spod brzucha. Jeszcze chwilka w wodzie i położna go złapała. Był spokojny, nie płakał, tylko kwilił. Śmieje się, że tym razem wszystko obyło się w kategoriach sportowych – szybko i sprawnie, jakby Małgosia od razu wiedziała, co robić.
Prawo wyboru
Aby doświadczenie porodu nie było niechcianym wspomnieniem, ale źródłem siły i radości, jak stało się to w przypadku moich rozmówców, kobiety muszą mieć prawo do decydowania, jak chcą rodzić.
Maria Romanowska: Dobry jest ten poród, w którym ty się dobrze czujesz. Jeśli odpowiada ci tupanie nogami, bieganie wokół fotela czy siedzenie w wannie, to znaczy, że właśnie to jest najlepsze dla ciebie i dziecka. To musi wypływać ze środka.
Według Katarzyny Grzybowskiej kobiety muszą głośno domagać się swojego prawa do wyboru, naciskać ministra zdrowia i NFZ. Weszły teraz nowe standardy postępowania w położnictwie, opracowane przez konsultanta krajowego – wyjaśnia Kasia. – Wymyślono, że alternatywne miejsce do porodu musi mieć zaplecze medyczno–operacyjne. Dlatego nasz nowy projekt Domu Narodzin też musimy zrealizować we współpracy z placówką medyczną – szpitalem, przychodnią. Na razie prowadzimy rozmowy. Jedno jest pewne, bez wsparcia samych kobiet nie wywalczymy alternatywnych miejsc do porodu wpisanych w system położnictwa.