O tym, co zrobić, gdy pięciolatek rysuje penisy, i o tym, że nie ma dziwnych pytań, mówią autorzy poradnika „100% mnie, czyli książka o miłości, seksie i zagłuszaczach”
Małgorzata Ohme: Jaki jest dziś stan edukacji seksualnej w Polsce? Jakie macie doświadczenia? Jak powinno być?
Bianca-Beata Kotoro: Krótko mówiąc – jest nie najlepszy.
Wiesław Sokoluk: Ludzie, którzy profesjonalnie zajmują się przekazywaniem wiedzy młodym, powinni być uczeni prawidłowości rozwoju psychoseksualnego człowieka, a także umiejętności dialogu w tej sprawie ze swoimi podopiecznymi…
MO: …czyli edukatorzy seksualni nie mają wystarczającej wiedzy?
B-BK: Wiedzę książkową zazwyczaj mają, ale często brakuje im umiejętności przekazania jej do danej grupy tak zwanego dostosowania się, wyczucia i podążania za grupą.
WS.: To jest taki element, który trzeba mieć w sobie, bo nie wszystkiego można się nauczyć.
MO: Nie macie wrażenia, że za wiedzą, którą przekazują edukatorzy, idzie także ich światopogląd? Bo jeśli mówimy do młodzieży pochodzącej ze środowisk liberalnych, a sami jesteśmy zaangażowanymi katolikami, to nasze poglądy np. w sprawie antykoncepcji mogą się znacznie różnić. I takie dziecko słyszy w domu, że powinno zaopatrzyć się w prezerwatywę, a na zajęciach, że ma stosować kalendarzyk. I nie wie, co ma myśleć…
WS: Tak, ale to niebezpieczeństwo dotyczy różnych dziedzin życia i nauki.
B-BK: Właśnie dlatego dobrze przeszkolony edukator powinien być ekspertem, który odwołuje się wyłącznie do obecnej wiedzy i badań, a nie ideologizuje i nigdy nie wychodzi z założeń doktrynalnych. Od moralności i duszy są inne instytucje. I to jest jedna z rzeczy, którą powinien pamiętać dobry edukator. Co nie oznacza, że ma pomijać kwestie emocji człowieka i sprzedawać wyłącznie produkt techniczny.
WS: Krótko mówiąc: ma nie oceniać i nie moralizować.
MO: Czasami szkoły mają dobre chęci i chciałyby edukować młodzież, ale… nie zgadzają się rodzice. I część dzieci może słuchać, ale druga (może ta bardziej potrzebująca, bo żyjąca w tabu) musi w tym czasie iść do domu lub do świetlicy…
B-BK: Na to wpływu niestety nie mamy. Pozostaje tylko nadzieja, że może to się w końcu zacznie zmieniać. Ale to temat na inną, długą rozmowę.
MO: OK, wróćmy więc do tego, na co wpływ mamy. Czy przypominacie sobie najbardziej zaskakujące doświadczenia z waszej praktyki klinicznej?
WS: Jest taki kawał Mleczki: kot z psem siedzą objęci i piją wódkę, a facet do drugiego faceta mówi: „Panie Janeczku, mnie to już nic nie zdziwi”. Jeśli się pracuje w tym zawodzie, to już nic nie dziwi.
B-BK: W naszej branży obowiązuje zasada: nie dziw się i nie oceniaj, ponieważ spotkasz tu różne dziwne rzeczy.
WS: Tu chodzi przecież o obszar tabu, wokół którego jest bardzo dużo lęku i kontrowersji.
MO: Ja pamiętam list nastolatki, która była przerażona, że mogła zajść w ciążę, pływając w basenie. Pomyślałam sobie wtedy: „Gdzie byłaś do tej pory? Gdzie są twoi rodzice? Nie masz internetu?”. Czasami wydaje się nam, że współczesna młodzież wszystko wie, a potem okazuje się, że zadają nam podstawowe pytania.
B-BK: Nigdy nie zakładamy, że jest coś takiego jak wiedza oczywista i że każdy powinien ją już posiadać.
MO: Seksualność naszych dzieci otwiera problemy naszej własnej seksualności, stąd tyle blokad w rozmawianiu z dziećmi… Co ma zrobić rodzic, który sam ma negatywne doświadczenia seksualne, mnóstwo negatywnych emocji, a nie chce tego przenieść na dziecko?
B-BK: Nie bez powodu anorgazmiczne matki mają bardzo często anorgazmiczne córki. I to nie jest kwestia genetyki.
WS: Do takich rodziców można tylko próbować apelować: zrozum najpierw własną seksualność, zobacz, co w niej tkwi, a potem dopiero pracuj nad sobą, byś nie indukował czymś swoich dzieci.
B-BK: I to trzeba robić wcześnie, bo ta indukcja wobec seksualności zaczyna się przecież już w przedszkolu, w okresie treningu czystości.
MO: Wtedy kiedy uczymy dziecko stosunku do własnej fizjologii i oswajamy je z nagością. Rodzice często nie zdają sobie sprawy, że ich zachowania wokół ciała i fizjologii od początku budują seksualność dziecka. Potem budują też jego ciekawość poznawczą i wtedy zaczynają się pytania. Kiedy i jak więc rozmawiać z dziećmi?
WS: Odpowiedź jest bardzo prosta: wtedy, kiedy u dzieci rozpoczyna się ciekawość seksualna. To jest najczęściej okres przedszkolny. Nic nie musimy robić, wystarczy podążać za dzieckiem…
B-BK: …i oczywiście go nie oszukiwać. Jeśli dziecko złapie nas na oszustwie albo na tym, że o tych sprawach rozmawiamy z nim jakoś sztucznie, to doskonale to wyczuje.
MO: Sztucznie, czyli nerwowo, czy chaotycznie, prawda? Dzieci doskonale odczytują nasze emocje wokół tego tematu.
B-BK: Dokładnie tak. Nie każdy rodzic czuje się swobodny w rozmawianiu z dzieckiem i czasami lepiej, by nie zaczynał rozmawiać, dopóki sam nie rozprawi się ze swoimi emocjami. Bo co z tego, że będzie mówił mądrze, jeśli przekaże dziecku lęk, napięcie czy złość?
WS: Rodzic powinien zawsze prowadzić z dzieckiem dialog. Powinien reagować akceptacją na najgłupsze pytania, zachęcać, by to on był dla dziecka naturalnym źródłem wiedzy.
MO: Zdarza się, że dzieci wkomponowują w te pytania różne zadsłyszane wyrażenia, np. wulgaryzmy. Ostatnio jeden chłopiec zapytał mnie, co to znaczy „robić komuś loda”…
B-BK: I najgorsze, co może zrobić rodzic, to na takiego chłopca nakrzyczeć. Dzieci przynoszą różne rzeczy z podwórka i my, dorośli, musimy się z tym konfrontować. Trzeba o tym „lodzie” rozmawiać…
WS: Zapytaj go, co on przez to rozumie. A potem jak już usłyszysz, to wyjaśnij mu, że dorośli, którzy się kochają, to czasem w ramach okazywania sobie uczuć mogą takie rzeczy robić. A skoro już wiesz, że robią to z miłości, to nie musimy się w taki brzydki sposób wyrażać.
B-BK: To tak jak mamy całujące niemowlaka w pupę , bo go bardzo kochają.
MO: Z pytań od rodziców: „Jak się zachować, gdy niespodziewanie wchodzę do pokoju i zastaję syna masturbującego się przed komputerem?”.
B-BK: Dyskretnie wychodzę. Pozwólmy dziecku zachować intymność niezależnie od tego, co się dzieje. Potem możemy porozmawiać, ale nie represyjnie, to bardzo ważne.
WS: Porozmawiajmy z nim w sposób rzeczowy i spokojny. Jeśli tego nie potrafimy – zastanówmy się, kto inny by mógł przeprowadzić tę rozmowę. Powiedzmy, co jest niepokojącego w tej sytuacji dla nas: że nie problem w masturbacji, tylko w okolicznościach.
B-BK: Nigdy nie karzemy za zachowania seksualne!
MO: A co robić, gdy pięciolatek rysuje w przedszkolu penisy?
WS: Przyjrzeć się, co się dzieje, ponieważ sytuacja może być w pełni bezpieczna. Dzieci rysują to, co je akurat fascynuje. Tu trzeba by sięgnąć do tzw. definicji normy rozwojowej. To, że dziecko coś odtwarza, bo gdzieś to zauważyło, wypatrzyło i zafascynowało się – mieści się w tej normie.
B-BK: Oczywiście, jeśli są inne objawy, to jest to sygnał, że może coś złego stało się z dzieckiem. Ale nie możemy zaczynać od najgorszego scenariusza. Zawsze trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, o którym wspomniał Wiesław: Czy to, co się dzieje, zgadza się z normą rozwojową.
MO: Czy rodzice rozumieją pojęcie normy rozwojowej? Gdzie szukać takiej wiedzy?
B-BK: Część na pewno ją rozumie. Przecież z normą rozwojową jest związane to, kiedy dziecko zaczyna raczkować, chodzić czy mówić… Zawsze mogą zgłosić się też do pediatry, pedagoga, psychologa czy seksuologa o poradę. Nie należy też dać się uwieść temu, że taka sytuacja jest związana z seksualnością. Jak coś jest seksualne, to my, dorośli, widzimy tylko ową seksualność. Zapominamy, że część sytuacji, mimo że na takie wygląda, nie ma z seksualnością nic wspólnego.
MO: Tak myślę sobie, że wielu rodziców nadal nie rozumie, że podobnie jak dbają o rozwój intelektualny czy emocjonalny, powinni zadbać o rozwój seksualny swojego dziecka, bo to zwrotnie wpływa na poczucie wartości i ogólnie pojętą jakość życia. Jak więc pomóc naszym dzieciom, by miały fajne życie seksualne?
WS: Nie szkodzić i nie pomagać! Chowaj zdrowo dziecko i zastanów się, jakim wzorcem relacji dla dziecka jesteś jako rodzic.
B-BK: Okazuj dziecku zdrową miłość: taką, która uczy respektowania granic i ma jasny system wymagań oraz przywilejów.
MO: Czy i jak pomagać nastolatkowi w przygotowywaniu się do pierwszego razu? Co waszym zdaniem musi wiedzieć?
WS: To nie jest zadanie dla rodzica!
MO: Rodzice nie powinni z nim o tym rozmawiać?
B-BK: Jeśli rodzic rozmawia z dzieckiem o seksualności od najmłodszych lat, to tak. Ale jeśli rodzic 15-latka nagle przypomina sobie, że trzeba z nim porozmawiać o seksie, to na pewno nie.
WS: Zwłaszcza jeśli taki rodzic chce straszyć albo rozmawiać o seksualności wyłącznie technicznie.
B-BK: Jak czujemy, że nie potrafimy o tym rozmawiać, lepiej odesłać do specjalisty albo podsunąć fajną książkę.
MO: Taką, jak Wasza… To naprawdę fajna książka dla młodzieży, z przyjemnościa ją czytałam. Co było dla Was najważniejsze, by przekazać młodym ludziomć?
B-BK: Przede wszystkim rzetelna, współczesna wiedza. Zależało nam, by książka nie była kolejną instrukcją obsługi traktującą seksualność technicznie i instrumentalnie. Chcieliśmy, by każdy zapamiętał, że najpierw jest człowiekiem ze swoimi emocjami, pragnieniami i w tym człowieczeństwie ma swoją seksualność, z którą ściśle jest powiązana intymność, rzecz często dziś zapomniana.
WS: No i ważne dla nas było, by książka stanowiła przeciwwagę dla tego otaczającego nas komercyjnego seksu.
MO: W książce wspominacie np. o technikach seksualnych, które nie zawsze są akceptowane przez Kościół. Czy taką książkę może czytać młodzież z katolickich środowisk? Nie boicie się ataku ze strony ortodoksyjnie wierzących?
WS: To, że zostaniemy zaatakowani, jest wliczone w koszta i chyba nieuniknione. Ale my podkreślaliśmy w książce, że życie zgodnie z własnym sumieniem jest warunkiem koniecznym do udanego życia seksualnego.
B-BK: Kładziemy właśnie nacisk na to, że pozycje czy różne triki nie są tak ważne, jak zaangażowani w nie ludzie. Wiemy, że jest wiele poradników opisujących techniki seksualne, i my z nimi nie chcemy konkurować. Wymieniamy kilka najbardziej popularnych, wyjaśniając nomenklaturę młodzieżową i jej odpowiedniki w słownictwie naukowym. Nie zachwalamy żadnych technik czy pozycji i nie namawiamy do nich – stwierdzamy jedynie, że są indywidualną decyzją każdego człowieka.
MO: Jako prowadzący zajęcia z edukacji seksualnej nie czuliście, że łamiecie jakieś tabu?
WS: Wręcz przeciwnie, przez lata pracy z ludźmi miałem wiele cudownych momentów – miałem poczucie, że młodzi ludzie rozmawiają ze mną, pytają i w trakcie tego dialogu tabu po prostu gdzieś pryska, a my rozmawiamy o zwykłym kawałku życia.
B-BK: Ważnym i kontrowersyjnym kawałku. Dla nas największą nagrodą jest, gdy na koniec spotkania słyszymy: „Nikt z nami w ten sposób dotąd nie rozmawiał”.
WS: Ale jeśli dla kogoś nasze wykłady są za trudne, to nie musi tego przecież robić. Jeśli czegoś się obawia, to nawet nie powinien. Zawsze powtarzam to nowym edukatorom, których szkolę.
M.O: Poruszacie tematy trudne, jak seksualność osób z zespołem Downa, kazirodztwo czy gwałt. Nikt do tej pory w książkach dla młodzieży o tym nie pisał. Co was do tego skłoniło? Czy młodym ludziom ta wiedza jest potrzebna?
WS: Jest potrzebna, bo czy mamy gwarancję, że nie spotkamy się w świecie z tymi zjawiskami? Moim zdaniem takiej gwarancji nie mamy. A poza tym chcemy skłonić młodych ludzi do refleksji, że miłość i bliskość fizyczna nie są zarezerwowane tylko dla zdrowych, pięknych i bogatych.
B-BK: Chcemy, żeby wiedzieli np., że osoby niepełnosprawne mają takie same potrzeby i że to też jest część ich zdrowia. A przecież to fragment świata w naszym społeczeństwie starannie omijany.
MO: Czy edukujecie własne dzieci w tematach związanych z seksem, czy może pozostawiacie to innym specjalistom?
WS: Mój syn był zawsze pierwszym recenzentem. Zawsze go prosiłem, by krytykował i spojrzał na moje teksty swoim własnym okiem.
B-BK: Czasem myślę, że to własne dziecko inspirowało mnie do edukowania innych.
MO: Czyli miejmy nadzieję, że w Waszym przypadku szewc nie będzie chodził bez butów. Dziękuję za rozmowę.