Gdy byłem nastolatkiem, tylko jedno nie podobało mi się w pornografii – jej brak. Czy też bardzo ograniczony do niej dostęp. Cóż, urodziłem się na początku lat siedemdziesiątych, na dodatek w tej moralniejszej części świata; pierwszą nagą kobietą, jaką zobaczyłem na własne oczy, była Laura Łącz w filmie „Kamienne tablice”. Od tamtej chwili reżyserska para Ewa i Czesław Petelscy kojarzy mi się wyłącznie z różową serią.
Tak na marginesie – powinni być zadowoleni. Podobnie jak Wojciech Żukrowski, autor książki, na której podstawie nakręcono film – pośladki pani Laury skutecznie wyparły wspomnienie literackiego pierwowzoru. Przejrzałem książkę po wizycie w kinie i daję słowo: nie znalazłem w niej nic ciekawego.
W każdym razie żadnych momentów! Już bardziej rozpalały mnie poczynania Pana Samochodzika z popularnej serii Zbigniewa Nienackiego: skromny muzealnik jeździł dziwacznym samochodem, wychodził cało z niejednej awantury, pilnował, aby kapitaliści nie przemycali za granicę polskich dzieł sztuki, a przy okazji kosił dziewczęce serca całymi seriami.
W epilogu dziejącej się na Mazurach części „Pan Samochodzik i Winnetou” tytułowy bohater zaprasza do swego pokracznego wehikułu piękną Elizabeth, uwozi ją w stronę jeziora, wjeżdża w szuwary i…
No właśnie – i co?
Domysły doprowadzały mnie do wrzenia!
Sympatia do książek Zbigniewa Nienackiego sprawiła, że gdy przeczytałem już wszystko, co napisał dla dzieci, zacząłem polować na jego dzieła dla dorosłych, zwłaszcza na skandalizującą powieść „Raz w roku w Skiroławkach”. Trafienie na nią w peerelu graniczyło z cudem.
Nieliczne egzemplarze z bibliotek publicznych były zaczytane na strzępy, zresztą ustawiały się do nich długie kolejki. Widziałem na własne oczy kopię przepisaną odręcznie przez jakiegoś napaleńca – podobno użyczał jej za drobną opłatą. Kto miał pieniądze (badylarze, cinkciarze, prywaciarze), kupował książkę na bazarze. O większym uznaniu pisarz nie mógł wówczas marzyć! A wszystko dzięki szeptanej propagandzie, która określała powieść Nienackiego mianem wyuzdanej.
Gdy po latach miałem wreszcie okazję trzęsącymi się dłońmi przekartkować „Raz w roku w Skiroławkach”, wyszła na jaw oczywista prawda: oczekiwania są zwykle większe niż zastana rzeczywistość. Nienacki napisał świetną książkę, nie ma w niej jednak nic pornograficznego. Przy „Pięćdziesięciu twarzach Greya” wydaje się wręcz czytanką dla dzieci! Większość współczesnych debiutów zawiera więcej odważnych scen niż ta poczciwa powieść, ale to za nią ciągnie się opinia pornograficznej.
Może to zresztą i lepiej? Przynajmniej czasami ktoś po nią sięgnie; jest soczysta i zabawna – powinna być wymieniana pośród najlepszych książek ostatniego półwiecza. Uprzedzam jednak lojalnie: poszukiwacze momentów wiele tu dla siebie nie znajdą. Owszem, na którejś ze stron Widłągowa biega z widelcem wetkniętym tam, gdzie bardziej pasowałby tampon; na innej przytaczana jest legenda, że raz w roku mieszkańcy wsi dostają seksualnego amoku, a wtedy „wszyscy ze wszystkimi”, więcej tu jednak zabawnych przemyśleń doktora Niegłowicza, rozterek pisarza Lubińskiego czy perypetii malarza Porwasza (którego tubylcy drażnią wywrzaskiwanym z ukrycia: „Malarz – płótno walasz!”).
Dzisiaj szczerze tę książkę polecam. Przed laty byłem zawiedziony. Musiałem wrócić do szarej codzienności peerelowskiego onanisty. Raz na tydzień ubarwiało ją zdjęcie z ostatniej strony magazynu „Razem”; czasami można było trafić na trochę golizny w malarskich albumach – panie bibliotekarki nie mogły wyjść z podziwu, że jestem aż tak bardzo zainteresowany sztuką!
Wielkim skarbem okazał się przysłany z mitycznego RFN-u katalog sklepu „Quelle”. Siedzący w Hanowerze tata nie mógł mi sprawić lepszego prezentu: pierwsze kilkadziesiąt stron to były nudne sukienki, spódnice i bluzki, ale od setnej zaczynała się bielizna. Do dzisiaj mam przed oczami całe kiście biustów, pierś przy piersi – każda w biustonoszu innego koloru! A niewinne zdjęcia modelek prezentujących majtki?
Może zdjęcia były niewinne, ale moje myśli na pewno nie. Katalog oglądałem tak często i z takim zapałem, że potem sam z siebie otwierał się na dziale z bielizną, ktokolwiek brał go do ręki.
Dużo frajdy sprawiły mi także dwie talie kart, które otrzymałem od babci, niezbyt chyba świadomej, co oznacza wymalowany na pudełeczku napis „Pin-up girls”. Mimo nastoletniego wieku całymi dniami bawiłem się później w wojnę; układałem para za parą, odrzucając kartę, która mniej mi się spodobała, a na końcu prawie zawsze trójka karo walczyła z dziewiątką trefl!
Gdy przed laty dostrzegłem, że mój syn Kacper zaczyna gapić się na zdjęcia gołych bab, zapytałem sam siebie, czy jestem przeciwnikiem pornografii. Odpowiedź brzmiała: „Ależ skąd – pod warunkiem że jest to zabawa dla dorosłych…”. Nie chciałem, aby Kacper zaglądał na pornograficzne strony; gadaliśmy o nich często – mówiłem, że nie wiadomo, która z dziewczyn rzeczywiście chce być fotografowana, a która została do tego zmuszona. No i wymyśliłem, że będę kupował „Playboya”, gdzie można zobaczyć kobiety nie tylko piękne, ale i na pewno z siebie zadowolone.
Hm, miało być o pornografii, a nie o nagości… Wypadałoby napisać wreszcie o niej coś złego. Nie ma sprawy: pornografia zubaża wyobraźnię. Proszę wyłączyć komputery – i ręce pod kołderkę!