Kampania „Nie odkładaj macierzyństwa na potem” dokłada kobietom. A przy okazji idealnie wypełnia brak pretekstu, który by nas dzielił. Polska debata publiczna to przecież ciąg spolaryzowanych sporów: Polska A i Polska B, Polska liberalna i Polska radykalna, Polska solidarna i … no te… tzw. komuchy, zwolennicy teorii zamachu i zwolennicy zdrowego rozsądku.
Jeszcze w zeszłym miesiącu kraj nasz ojczysty był Polską Komorowskiego i Polską Dudy. Tymczasem czerwiec, słońce, wakacje, czasem gorąco. Natura w rozkwicie i bujności. Przyszedł czas na Polskę płodną i bezpłodną, ergo Polskę dzietną i bezdzietną. Gorące, samotne, wysoko sytuowane Polki wychodzą ze swych apartamentów na ulice, odziane w prady i inne cuda, aby… Zaraz! Jakie wysoko sytuowane? Skoro sytuowane, to czemu kalają swe obcasy chodzeniem po chodniku miejskim? A serio: ile znacie takich Polek? Singielek czy przedstawicielek DINKS-ów (double income, no kids), uwięzionych „w stalowej twierdzy” własnego apartamentu? Polskich wersji kobiet rodem z „Seksu w wielkim mieście”, do których najprawdopodobniej odwołują się twórcy kampanii? Kobiety takie jak Miranda Hobbes to jednak znikomy procent w Polsce.
Twórcy kampanii tracą kontakt z rzeczywistością i bez refleksji rzucają granat „słusznej” dzietności – synonim polskości. Polka to matka (a już prawie udało nam się Matkę Polkę sprowadzić „do poziomu”!) lub kobieta gotowa do prokreacji. Omijają faktyczne przyczyny coraz niższej dzietności i jadą po bandzie: trafiają rykoszetami we wszystkich, którzy z różnych powodów dzieci nie mają lub mieć nie mogą. Zawodowych, finansowych, zdrowotnych, światopoglądowych, trafiają też w tych, którzy zmagają się, czasami bardzo dramatycznie, z wątpliwościami, czy „nadają się” na rodziców. I skutecznie obrażają, głównie – brakiem wyobraźni i empatii. Wszak Polki to nieświadome siebie dziewczynki, które nie znają pojęcia „zegar biologiczny”, te, które mimo doświadczenia życiowego, nic o sobie nie wiedzą. Niepokalane samoświadomością! W spocie, aby wybrzmiał on pełniej, brakuje osunięcia się bezdzietnej na kolana i dramatycznego wyznania „moja wina, moja wina, moja bardzo ciężka wina”.
Społeczeństwa są jak dzieci. Jak wiadomo, m.in. z cyklu artykułów psychologicznych w „Gadze”, budzenie poczucia winy jest nieskuteczne w kształtowaniu pożądanych postaw. A moralitet, który zaserwowała nam Fundacja Mamy i Taty, tak właśnie czyni. Niska dzietność nie jest tylko polskim problemem, naprawdę nie jesteśmy pod tym względem wyjątkowi – więc bez histerii! A tak Duńczycy zachęcają do posiadania dzieci. Humor, brak ideologicznego zadęcia, zrozumienie. Można inaczej prowadzić politykę prorodzinną? Można!
Na koniec: polowania na czarownice to dobra zabawa. Trochę mniej udana, jeśli czarownic jest więcej niż polujących. I jeszcze jedno: jaki miesiąc, taki spór polski. Czekamy na lipiec.