Niebiologiczny ojciec, który pokochał obce dziecko od pierwszego wejrzenia. W kraju, w którym patent na uczucia rodzicielskie przyznaje się kobietom, historia Jacka zaskakuje, budzi podziw. Chciałoby się, żeby stała się wzorcem.
To było jak rażenie piorunem. Jacek zobaczył małego Łukaszka i już wiedział, że to szczególne dziecko. Dziś jest jego tatą. Syna sobie wyśnił.
Jacek Grabowski ma 39 lat. – Urodziny obchodzę w grudniu, jak mój syn – precyzuje. Od czterech lat wychowuje swego byłego podopiecznego z domu dziecka w Małej Cerkwicy koło Więcborka. Nie pracuje już jako wychowawca, został za to tatą sześcioletniego dziś Łukaszka, który trafił do domu dziecka w wieku niespełna dwóch lat.
– Ludzie mi już różne łatki przyklejali; że jestem pazerny, bo jako rodzic zastępczy dostaję od państwa kasę na wychowywanie dziecka. Gdy synek przez długi czas wołał za mną „mama”, oglądali się na ulicy i… swoje dopowiadali. W oczy kłuje niektórych, że wychowuję dziecko bez partnerki. Wszystko, co nie mieści się w ramach ogólnie przyjętych norm, odbierane jest z podejrzliwością. Padają słowa, które potrafią zaboleć – nie ukrywa mężczyzna. – Jednak złe słowa nie cofną mnie. Nauczyłem się być ponad nie. Postanowiłem być tatą, a to wyzwanie na całe życie. Najwspanialsze, jakie mogłem sobie wymarzyć.
Miłość od pierwszego wejrzenia…
Jacek poznał Łukasza w grudniu 2011 roku. Pracował wówczas jako wychowawca w domu dziecka w Małej Cerkwicy. Kończył właśnie oligofrenopedagogikę i rewalidację na jednej z bydgoskich uczelni. Z pracą w placówce opiekuńczej wiązał swoje dalsze plany zawodowe.
Jacek: – Łukaszek przyjechał do nas krótko przed Bożym Narodzeniem. Milczący, drobniutki. Miał niespełna dwa latka. Wypowiadał tylko jedno słowo: „mama”. Wiem, że zabrzmi to trywialnie, ale poczułem do tego dziecka miłość od pierwszego wejrzenia.
Łukasz chyba to wyczuł, bo ciągle mnie do siebie przywoływał, więc biegałem z pierwszego piętra do niego na parter. Zdawałem sobie sprawę z tego, że buduję z tym małym, zahukanym dzieckiem szczególną więź, że nie zachowuję się profesjonalnie, jednak nie potrafiłem się powstrzymać.
Człowiek orkiestra…
Zanim Jacek trafił do Małej Cerkwicy jako wychowawca, próbował pracować w różnych zawodach.
– Miałem zostać fryzjerem, ale skończyłem technikum ekonomiczne. Zdałem maturę i mogłem pójść na studia, ale przez wiele lat pracowałem jako kucharz i cukiernik, robiąc coś, co lubię i w czym jestem dobry. Szkopuł w tym, że moja praca w dużej mierze była charytatywna. Jako społecznik z natury robiłem dla innych za darmo, choć nie ukrywam, że wyżywałem się na pokazach pieczenia ciasta i chleba. Objeżdżałem okoliczne gminy i w świetlicach szkolnych, a nawet w bibliotekach urządzałem pokazy, a potem zostawałem jeszcze, aby z ludźmi porozmawiać, tak zwyczajnie, o życiu i problemach.
Gdy zostałem rodziną zastępczą dla Łukasza, musiałem przestawić się z myślenia: „Najważniejsi są inni, a potem ty”, na myślenie: „Jestem ważny dla syna i chcę się o niego troszczyć”. Pojawiła się odpowiedzialność rodzicielska, a wraz z nią codzienne zabieganie o utrzymanie dziecka. Od roku prowadzę pokazy w ramach własnej działalności gospodarczej.
Dorabiam też w lokalnej gazecie. Nie zrezygnowałem z pracy społecznej, choć teraz staram się zachować proporcje (śmiech). Czasami mówią o mnie „człowiek orkiestra”. Nie przepadam za tym. Uważam, że życie jest nieustanną okazją do samorozwoju i czynienia dobra, a fakt, że spotkałem na swojej drodze Łukasza, traktuję jako przeznaczenie.
Decyzja serca…
Jacek decyzję o przyjęciu dziecka pod swój dach podjął z dnia na dzień. Co prawda myślał najpierw o tzw. urlopowaniu malca, czyli zabieraniu go na święta i wakacje, ale ówczesna kierowniczka ośrodka zasugerowała mu inne rozwiązanie:
– Do końca swoich dni będę jej za to wdzięczny – śmieje się Jacek. – Powiedziała, że skoro mam z Łukaszem taką więź, to mogę zostać jego tatą. Podzieliłem się z rodziną moimi zamiarami. Mama płakała wzruszona. Sama jest adoptowanym dzieckiem. Mówiła: „Synek, spłacisz mój dług…”. Miała na myśli moją babcię, a swoją przyszywaną matkę, którą bezgranicznie kochała. Miałem poparcie u bliskich.
– Z wnioskiem o uczynienie mnie rodziną zastępczą dla Łukasza wystąpiłem zaraz po Bożym Narodzeniu 2011 roku. W pracy napisałem podanie o urlop tacierzyński. Chciałem poświęcić synkowi jak najwięcej czasu. Rozumiałem, że musi się zaadaptować w nowej sytuacji, że może być niełatwo. Tacierzyński był wspaniałym czasem w naszym życiu. Byłem z Łukaszem non stop przez kilka tygodni.
Niestety, po powrocie do pracy dostałem wypowiedzenie. Dotarło wtedy do mnie, co przeżywają młode matki, gdy po urodzeniu dziecka tracą zatrudnienie. Zostałem bez pracy, ale z Łukaszem w domu. Trzeba było zakasać rękawy.
Proroczy sen…
– Brat jest osobą, która nie narzeka, choć swoje po nosie od losu dostaje – przyznaje siostra Jacka, Rozaneta. – Pamiętam, jak przed laty opowiedział nam swój sen, że chodzi z małym, jasnowłosym chłopcem po drodze. Malec miał niebieskie oczy jak on, tylko jeszcze piękniejsze. Przepastne… No i wyśnił tego swojego szkraba, choć nigdy się nie ożenił, a Łukaszek nie jest jego rodzonym synem.
Jednak Jacek nie przejmuje się genami i ma swoją teorię na temat ojcostwa. „Ojcem się jest, nie zostaje”, powtarza.
– Wiele mówi się o genach, że determinują ludzkie życie. Jako pedagog z wykształcenia i ojciec Łukasza widzę, że przez wychowanie możemy bardzo dużo. Miłość i uważność są dla dziecka jak tlen. Obserwowałem to na praktykach. Tam, gdzie dzieci darzy się ciepłem i przyjaźnią, lepiej one funkcjonują. Rozwijają się. Rygor w podejściu do dziecka jest zaprzeczeniem miłości. Brak miłości je unicestwia.
Po prostu tata…
Od kiedy został ojcem, patrzy na świat głębiej. Stara się stworzyć swojemu synowi dobre warunki do wzrastania.
– Pamiętam, jak remontowałem dom na przyjęcie Łukasza. To dom po mojej babci, w sąsiedztwie moich rodziców. Wykuwałem dawno zamurowany otwór po drzwiach prowadzących prosto na wspólne podwórko, aby synek miał blisko do dziadków. To miało niemal symboliczny wymiar. Otworzyły się dawno zatrzaśnięte drzwi. Puściłem przez nie strumień światła i… nowego życia – mówi z uśmiechem Jacek.
Po jednym z reportaży w gazecie odezwały się do niego w celach matrymonialnych kobiety. – Jedna odszukała mnie nawet przez urząd gminy – śmieje się mężczyzna. Jednak nie chce tworzyć związku na siłę, dla zapełnienia pustki czy uśmierzenia poczucia samotności. Każdy dzień ma szczelnie wypełniony obowiązkami, a od kiedy jest Łukasz, potencjalne kandydatki mają trudniej.
– Muszą spodobać się również mojemu synowi – zaznacza Jacek. W samotnym tacierzyństwie nie dopatruje się ani misji, ani bohaterstwa. – To przypadek, że jestem sam. Po prostu nie znalazłem jeszcze swojej drugiej połówki – przyznaje szczerze.
Jako były wychowawca w placówce opiekuńczej wie, że żaden ośrodek nie da dziecku tego, co mogą dać kochająca rodzina i dom. Jak ważni są mama i tata, dziadkowie.
Jacek: – Na razie jestem dla Łukasza całym światem, ale nie woła już na mnie „mama”. Ostatnio w samochodzie powiedział do swego kolegi: „To jest tata, tylko mój!”, a mnie niebo spadło na głowę.