Historia Beaty
„Być kobietą to znaczy zmieniać się, być różnorodną, to znaczy nie pasować do schematu zmęczonej kury domowej. Wiedziałam, że nie będę żyła tak jak moja mama, mam wokół siebie ludzi, na których mogę liczyć, to moja duchowa rodzina, znacznie prawdziwsza i bliższa od tej, z którą łączą mnie więzy krwi” – opowiada 32-letnia Beta, graficzka komputerowa, mama 7-letniego Tomasza, która od ponad 10 lat wynajmuje z grupą znajomych mieszkanie w starej kamienicy w Warszawie.
Niedawno rozpoczęła nowy związek, do jej partnera Tomek mówi „wujku”, tak jak do wszystkich poprzednich. Beata dużo czyta o kobiecości, tym jak zmieniała się jej rola na przestrzeni czasów, najważniejsze jest dla niej by była szczęśliwa i by jej syn widział w niej spełnioną kobietę, która szanuje siebie i pozwala sobie na przyjemności, na łzy, gdy jest smutna, i złość, gdy ktoś przekracza jej granice.
Mieszkają we czworo, poza nią, Tomkiem, i Basią, która towarzyszy im od siedmiu lat, ludzie się zmieniają. Pracujący, studenci, samotni, w różnych związkach, z małymi dziećmi, para lesbijek z 13-letnim stażem, biznesmeni, wolontariusze z zagranicy, ortodoksyjna Żydówka, przekrój przez całe społeczeństwo. Z ojcem Tomka Beata rozstała się w pokojowych warunkach rok po urodzeniu syna, widują się co jakiś czas, wspólnie odwiedzają, jedzą posiłki, chodzą na spacery z jego nową rodziną i córką.
Tomek kocha swojego tatę, ale kocha też Beatę, która od kiedy pamięta, mieszka w pokoju za ścianą, kocha swoich dziadków, wujków i ciocie. „Poszłam do pracy, gdy młody miał 1,5 roku, umawiałam się ze współlokatorami, że się nim zaopiekują, w zamian za jakieś drobne albo obiad, posprzątanie w ich pokoju, wyprasowanie. Zależało mi na tym, by ich nie wykorzystywać. Jak odeszłam z firmy i zaczęłam pracować w domu, ten problem zniknął. Gdy potrzebuję wyjść na zakupy, do lekarza albo wieczorem ze znajomymi, w domu prawie zawsze ktoś jest.
Tomek uwielbia ludzi, świetnie sobie poradził w pierwszej klasie, szybko się zaaklimatyzował. Wychowawczyni opowiadała mi, że gdy zapytała go o to, kto jest jego mamusią i tatusiem, odpowiedział, że to zależy kiedy”. Niedawno Tomek występował w szkolnym przedstawieniu, na widowni siedziała Beata ze swoim nowym partnerem, biologiczny ojciec Tomka ze swoją żoną i córką, Basia, jego ukochana ciocia, i Rafał, współlokator Beaty wraz ze swoim chłopakiem.
Rodzina jest trwałą instytucją, która może istnieć, ponieważ zmienia swoje formy. Obecny model rodziny ma nie więcej niż 200 lat. W encyklopedii socjologii pod hasłem rodzina znajdzie się kilkanaście form rodziny, nuklearna, czyli ta z dwójką heteroseksualnych rodziców, to tylko jedna z możliwości. „Tradycyjna, święta rodzina w Polsce to mama, tata i dzieci, chociaż coraz więcej jest rodzin patchworkowych albo opartych na samotnym rodzicielstwie, głównie samotnym rodzicielstwie kobiet.
Mówienie, że dziecko musi mieć mamę i tatę, jest na wyrost. Dzieci dobrze się rozwijają w rodzinach nietradycyjnych, gdzie tata lub mama jest społeczna albo dziecko wychowuje się z przyjaciółką matki lub z przyjaciółmi w ogóle, ma ciekawe wzorce, dobrą atmosferę. Często lepszą od tej w tradycyjnej rodzinie, gdzie ma miejsce przemoc, alkoholizm – dzieci z tych rodzin znacznie gorzej się rozwijają” – mówi prof. Magdalena Środa. Dziecko powinno być wychowywane w warunkach bezpieczeństwa, socjalizacji, indywiduacji, ze szczęśliwymi opiekunami, a nie trzymane w formalnych regułach, w których dwójka dorosłych stara się na siłę scalać to, co nie nadaje się do scalenia. „Jedyny sposób, by uratować rodzinę, to rozbić jej tradycyjny wymiar” – dodaje prof. Magdalena Środa.
Historia Anity
Dopiero kiedy straciła płaski brzuch, długie włosy, niezależność zawodową, siłę, by wieczorem iść zatańczyć, zaczęła na dobre zastanawiać się nad tym, czy lubi siebie. Czy lubi siebie jako kobietę i czym owa kobiecość jest. Anita ma 31 lat i jest mamą 1,5-rocznej Olgi, od 3 lat żoną 39-letniego Zbigniewa, właściciela firmy budowlanej. Mieszkają w Poznaniu, od sześciu lat są razem, Anita jest psycholożką pracującą w szkole. Niedawno zaczęła chodzić na terapię, ponieważ dobijały ją wyrzuty sumienia, że nie jest wystarczająco dobrą mamą. W trakcie sesji zaczęła analizować to, jak była wychowana, co dla niej oznacza bycie mamą i właśnie kobietą. Jest w trakcie przewartościowywania swojego sposobu myślenia, uczy się akceptować siebie ze względu na to, kim jest, a nie jak wygląda. Uczy się stawiać granice swoim dzieciom, wychodzić na spotkania z przyjaciółmi pomimo tego, że dzieci i mąż wolą, by została w domu. I czuje się z każdym dniem coraz szczęśliwsza.
„Mój związek jest potwornie nudny, a moje problemy wydają mi się czasami absurdalne. Zbyszek zrobi zakupy, jak mu zrobię listę, sam nigdy nie wie, co jest potrzebne, zaopiekuje się Olgą, gdy mu o tym powiem, posprząta, gdy wystawię odkurzacz, worki na śmieci i pokażę, gdzie jest brudno, pozmywa albo wtedy, gdy mu powiem, albo gdy skończą się brudne naczynia, a ja akurat jestem na etapie bezsilności, nic nie mówię, po prostu czekam, aż on zauważy. Gdybym go nie kochała, odeszłabym dawno. Wiem, czuję, że i on mnie kocha, a od kiedy Olga jest bardziej kontaktowa, wyraźnie widzę, że zaczynają budować swoją relację. Zawsze chciałam być w partnerskim związku, ale nie jestem i myślę, że z tym facetem nigdy nie będę”.
Anita w trakcie swojej terapii pracowała nad tym, by zamienić pretensje, złość i ciche dni na otwartą rozmowę, informowanie o swoich potrzebach. Teraz już nie wybucha, ale gdy czuje się sfrustrowana, zmęczona, rozmawia ze Zbigniewem. Ten prawie zawsze zgadza się z jej argumentami, wysłuchuje, przejmuje się, przytula. Po takich rozmowach czuje niezwykłą ulgę, chociaż czasami wciąż czuje się bezradna, bezsilna, zmęczona, wtedy płacze i na kilka minut nienawidzi całego świata, potem to mija i znowu jest dobrze.
Nie umie zaakceptować tego, że on nie jest partnerem, chciałaby się dzielić z nim wszystkimi obowiązkami, czuć się współodpowiedzialna. Uczy się nie pamiętać o wszystkim, nie pilnować tak dzieci i partnera, pomaga jej w tym wizyta u kosmetyczki, lektura dobrej książki, kupienie sobie długo oczekiwanej płyty zamiast droższej zabawki dziecku. Wie, że jeśli nie będzie dla siebie tak samo ważna, jak ważne są dla niej dzieci, przekaże im informacje, że w miłości ważniejsza jest ta druga strona, a nie oni sami, a tego nie chce.
W mitach greckich istnieje opowieść o bogini Hekate, która porywała młode dziewczęta, zabierała je do podziemi, by nauczyły się życia w ciemności, wśród zła, ćwiczyła z nimi ciężkie życie, aby wyszedłszy na światło, mogły podołać czekającym na nie obowiązkom.
Zarówno dyskryminujący ojcowie, jak i nadopiekuńcze matki zapominające o swojej kobiecości, wzmacniają patriarchalny system, umacniają ową kulturę, w której chłopcy są pupilkami swoich mam, od dziecka przeznaczonymi do lepszych ról. „Coraz częściej na różnych konferencjach kobiety wstają i mówią do swoich koleżanek na sali: dziewczyny, uważajcie, jak wychowujecie chłopców, przypatrzcie się, do jakich ról ich szykujecie. I czy przypadkiem to, że wasze córki mają problem z mężami, nie jest wynikiem tego, jak zostały one wychowane” – zauważa prof. Magdalena Środa.
„Kobiety są coraz bardziej świadome, że przenoszą w sobie wzorce dotyczące nierównego traktowania chłopców i dziewczynek. Od 30 lat mam męża, który robi zakupy na podstawie listy, którą przygotuję, a ponieważ nie gotuje, to nie ma fantazji ani potrzeby, by zrobić zakupy samemu.
Większość mężczyzn była wychowywana do innych ról niż te domowe. Dobrym sposobem jest dowartościowanie, mówienie: jak fantastycznie to zrobiłeś, ty lepiej kąpiesz dziecko niż ja, jakie dobre zakupy zrobiłeś. Trochę tak jak wspiera się dzieci. To jest wychowawczo skuteczne”.
Kobiety – mamy często są ekspansywne, czują, że robią wszystko lepiej, i faktycznie robią wiele rzeczy lepiej, bo tak zostały socjalizowane. To nie jest naturalne, że są lepszymi opiekunkami, od dzieciństwa bawią się w dom, sprzątają, czeszą zabawki, przewijają, są przygotowywane do takich właśnie ról. Nauczyły się tego, tak samo jak nauczyć się tego mogą mężczyźni. Chłopcy mają walczyć, konkurować, grać. Byli socjalizowani do zabijania, konkurowania, zdobywania, bycia żywicielami.
„A los się tak układa, że teraz mogą pomagać w domu, myć naczynia, trzeba to doceniać, wartościować. Potrzebny jest system motywacji i to zadziała. Mój mąż zapewne lepiej się opiekował moim dzieckiem niż ja. Partner to nie jest ktoś, kto się trafia, nad partnerstwem się pracuje” – dodaje. To tak jak w biznesie, nie rodzimy się w określonych zależnościach, nie rodzimy się partnerami, taki układ wymaga wypracowania. „Partnerstwo to nie jest coś danego, to jest sprawa zadana” – podsumowuje prof. Magdalena Środa.