Jane Andraka wychowała dwóch niezwykłych synów. Luka, 20 lat, studiuje inżynierię elektryczną w Virginia Tech. „Zawsze lubił majstrować i rozkładać różne rzeczy na części, ciekawy jak działają i czy można je ulepszyć. Miał fantastyczne pomysły”, mówi. Natomiast Jack, lat 18, jest nastoletnim odkrywcą i naukowcem, który wzbudził zainteresowanie na forum międzynarodowym trzy lata wcześniej, kiedy to zaproponował obiecującą metodę wczesnego wykrywania raka.
Jane o wychowaniu dwóch wspaniałych synów z godnością i poczuciem humoru…
Mówisz o przejmowaniu kontroli nad edukacją synów. Co to dokładnie znaczy?
Obserwowałam dzieci, skoncentrowane na pokonywaniu przeszkód. Kiedy w październiku trafiają do szkoły, myślą tylko o zapisaniu się do odpowiedniego klubu, o ocenach i dostaniu się na Harvard. A potem jęczą: Miałem same oceny A, należałem do Model UN. A to nie o to chodzi. Postaraj się być kimś niezwykłym. Niech otoczenie powie: To nie mógłby być nikt inny. Nie bądź taki jak wszyscy.
Jak stymulowałaś kreatywne myślenie w swojej rodzinie?
Czułam się jakbym waliła głową w ścianę, bo bardzo chciałam rozwijać u dzieci kreatywność, odporność i zdolność wykorzystania własnego potencjału, a nie tylko umiejętność rozwiązywania testów. Ale głową muru nie przebijesz. Nie dam rady zmienić sposobu funkcjonowania szkoły. Więc pogodziłam się z tym i posłałam dzieci do szkoły, gdzie robią to, co mają do zrobienia, co nie stanowi specjalnego wyzwania i nie pobudza kreatywności. Dopiero czas spędzony poza szkołą to pole popisu dla rodziców.
Jak to rozumieć?
Staram się kierować je tam, gdzie mają szanse wyróżnić się i odnieść sukces. Doprowadza mnie do szału, kiedy słyszę od rodziców: „My tylko chcemy, żeby były szczęśliwe”. Ja chcę czegoś więcej. Czasem bycie szczęśliwym oznacza zwykłe lenistwo, a prawdziwe szczęście to sprawdzanie się w konkretnych zadaniach. Wysiłek i powodzenie. To dużo ciekawsze.
Twierdzisz, że koniecznie trzeba wykazywać inicjatywę w wyszukiwaniu okazji dla swoich dzieci. Co sama zrobiłaś w tej kwestii?
Jack mówi: „Z Internetem wszystko jest możliwe”. Cóż, tak – nauczył się tego ode mnie. Korzystam z Google i programów takich jak Centrum Johna Hopkinsa dla Utalentowanej Młodzieży czy konkursy naukowe. Zadajesz sobie pytania: „Czym się interesuje moje dziecko? W czym jest dobre? O czym jest ten program albo ta książka? Co moje dzieci czytają? O czym myślą? To bywa pomocne w informowaniu ich o swoich decyzjach. Możesz powiedzieć: „Jest ciekawy międzynarodowy konkurs naukowy. Dowiedzmy się o nim czegoś więcej.” Wtedy dzieci mogą się dowiedzieć, że ich rówieśnicy funkcjonują podobnie. Byłoby tak samo gdyby dziecko brało udział w zawodach sportowych czy konkursie muzycznym. Szukasz w Internecie i widzisz, czym się zajmują inni ludzie. Sprawdź, czy znajdziesz coś dla twojego dziecka.
Tak naprawdę dzieci nie wiedzą, co je pociąga i rola rodzica polega na przedstawieniu im jak najszerszego wachlarza możliwości. To nie musi dużo kosztować. Zabierz je do biblioteki i zobacz po jakie książki sięgną. Zaobserwuj, do czego mają talent. Jako rodzic nie mów: „Powiedz mi, kim chcesz być jak dorośniesz.” Raczej spróbuj podsunąć im jak najwięcej, obserwuj uważnie ku czemu się skłaniają i zachęć je do pogłębiania zainteresowań. Obserwuj czy wciąż robią to z entuzjazmem. Zwróć uwagę, co je szczególnie zafascynowało.
„Zwróć uwagę” to ważne zdanie. Łatwo być z dziećmi w tym samym pokoju i zajmować się wieloma rzeczami na raz albo rozmawiać przez telefon. Mnie też się to zdarza, ale bardzo się staram nie popełniać tego błędu.
Niech nie będzie tak, że nie spuszczasz ich z oka czy też traktujesz ich każde słowo jak perełkę mądrości. Ale jeżeli dziecko zadaje ci pytanie – bądź gotów odpowiedzieć.
Namawiałaś synów na zapisywanie pomysłów. O co dokładnie chodziło?
Wszystko zaczęło się od Luki. Miał tyle pomysłów, że samego go to niepokoiło. Czy kiedykolwiek wcieli je w życie? Czy zdoła je zapamiętać? Wtedy dałam mu zeszyt i poradziłam, by je zapisywał. „Nie wiem, jak to zrobić”, powiedział. „To dobrze”, odparłam. „Na początek zapisz pomysł. Potem zawsze możesz do niego wrócić.”
Co sądzisz o nazwaniu Jacka „Edisonem naszych czasów” przez jego mentora z Centrum Johna Hopkinsa, patologa zajmującego się badaniami nad rakiem trzustki, dr Anirban Maitrę?
Doktor Maitra to uroczy i cierpliwy człowiek z cudownym podejściem do dzieci, który potrafi dać im szansę. To bardzo miłe słowa – każdy rodzic chciałby je usłyszeć. Ale kiedy się pójdzie na targi nauki i posłucha dzieci opowiadających o swoich projektach, można spojrzeć na świat z optymizmem. Jest tak wiele mądrych dzieci, którym trzeba tylko szansy zostania wysłuchanym i przyswojenia sobie lepszych metod komunikacji. To wspaniale że Jack trafił na doktora Maitrę – chętnie poświęci się tej pracy, a jest bardzo wytrwały, odporny i umie się komunikować. Ma ciekawą osobowość i potrafi zainteresować ludzi.
Co czułaś, kiedy po raz pierwszy przeczytałaś książkę Jacka, opisującą między innymi walkę z depresją i homofobicznym zastraszaniem?
To było ogromnie bolesne. Byłam zaskoczona głębią jego depresji. Wysyłasz dzieci do szkoły, one wracają, są markotne, a ty nie wiesz, że któreś zjadło lunch w łazience, albo że nauczyciel grozi mu brakiem promocji. Nie masz pojęcia, że jest tak samotne. Myślisz – to po prostu czternastolatek, więc wysyłasz go do szkoły. Naprawdę źle się z tym czuję. Ale dzieci jedenasto-, dwunasto-, trzynastoletnie są jak ostrygi. Im bardziej próbujesz dotrzeć do ich uczuć, tym bardziej się zamykają. Nie trzeba się za bardzo obwiniać.
W książce Jack wraca do najbardziej osobistych przeżyć i bałam się, że to przywoła złe wspomnienia. Niektóre z tych doświadczeń musiał przeżyć powtórnie. Ale to przypominało raczej przecięcie wrzodu, dające oczyszczenie i przekonanie, że wszystko będzie dobrze.
Dobre jest to, że teraz dostaje od ludzi emaile typu: „Chciałem się zabić, czułem, że nie ma nadziei, wstydziłem się, że jestem gejem i nikt mnie nie lubi, ale posłuchałem ciebie i powiedziałem rodzicom.” Dzięki temu nie żałuje, że podzielił się swoją historią.
Czy to prawda, że Jack dostał ponad 200 „nos”(?) od naukowców, dotyczących jego metody wykrywania raka?
Tak, dostał wiele „nos”. To najlepsze, co się wydarzyło, bo zawsze mówimy o tym, jak bardzo potrzebował żywych reakcji. Powiedziałabym: „Spraw, żebym się zainteresowała, bo jestem stara i zmęczona. Spraw, żebym się zainteresowała szybko, bo ruszam dalej.
Czujesz się jakbyś wychowała nastoletnich geniuszy?
Nie, nie lubię takich etykietek. Po prostu wychowuję dzieci, które zdają sobie sprawę ze swoich możliwości i potrafią odnajdywać własną drogę w brutalnym, zmuszającym do rywalizacji świecie.
Na zakończenie, jak opisałabyś siebie jako matkę?
Bezpośrednia, dająca wolną rękę, mam wizję końcowego rezultatu, ale pozwalam go osiągnąć po swojemu. Wierzę w ich potencjał i nie jestem usatysfakcjonowana, póki nie zobaczę, że do czegoś dążą.
Zobacz wypowiedź Jack Andraka (TED2013), który opowiada historię wskaźnika, który okazał się 400 razy bardziej skuteczny w wykrywaniu raka trzustki niż stosowany wcześniej. Odkrycie może być też wykorzystywane w przypadku raka jajnika i płuc.