Nie jesteśmy wyjątkowi. Sobotnie zakupy w markecie, potem basen i obiad. Nasza historia nie jest wyjątkowa. Nie lubiłeś tego nigdy. Chociaż dziś twierdzisz, że normalność to najlepsze, co ci się mogło przytrafić.
Po pierwsze: Zdziwienie
Nawet nie spytałam, co się stało. Przecież to już wcześniej zdarzało się tyle razy. Gwałtowna była ta nasza miłość. Skąd więc miałam wiedzieć, które „kocham” jest już tylko lękiem, a które „odchodzę” tym prawdziwym. To chyba był czwarty dzień naszej kłótni. Jak zwykle mijaliśmy się w drzwiach bez słowa, nie dzwoniliśmy w ciągu dnia. Tylko krótkie: „Pojedziesz dzisiaj po Hanię?”, „Zapłać czynsz, proszę”. Nic nie przeczuwałam, przecież znałam scenariusz. W końcu na stole w kuchni zostawiałeś karteczkę: „Pogadamy?”. Czasem, rzadziej, ustępowałam pierwsza. Prosiłam mamę, by została z Hanią. Zabierałam cię na obiad albo do kina. Teraz to ja wyciągnęłam rękę, bo czas milczenia nieznośnie się przedłużał. „Ciągle się gniewasz?”, spytałam. Wyczułam obcość. Nie spytałam: „Co się stało?”. Potem mi wyrzuciłeś, że w ogóle rzadko pytałam.
Zaczęłam monolog: „Nie kłóćmy się, proszę, chciałabym pojechać na weekend do Trójmiasta, trzeba ustalić, co z karate Hani…”. Ale głos mi zamarł. Zobaczyłam, że stoisz oparty o krzesło i patrzysz. Nie, nie na mnie tylko przeze mnie. „Słyszysz?”, upewniłam się. „Czuję, że jestem w dziwnym punkcie życia”, odpowiedziałeś. „To znaczy w jakim?”, zdenerwowałam się.
Tego wieczoru spałeś na kanapie, a ja myślałam, że po prostu zwariowałeś. Tydzień później spakowałeś swoje rzeczy w walizkę, którą kupowaliśmy razem na lotnisku w Kopenhadze. Tej ostatniej nocy spytałeś: „Mogę się tu jeszcze przespać? Rano powiem Hani. Nie chcę, żeby się przestraszyła, że mnie nie ma”. „Wynoś się”, rzuciłam. „Potrzebuję czasu, taki próbny miesiąc w samotności”.
Po drugie: Porównanie
Była ładna. Delikatne rysy, jasne włosy, upięte w ciasny kucyk. Pierwszy raz zobaczyłam ją w Internecie. Ile razy oglądałam jej zdjęcia? Ona z przyjaciółmi na wakacjach, na spacerze z psem (przecież ty masz uczulenie na sierść), w kostiumie (wybacz, jednak ma ciut za duże stopy i ręce), ze swoją córeczką (ile ona była młodsza od naszej?). Roześmiana, zamyślona, zapracowana.
Każde z tych zdjęć rozbierałam na części pierwsze. Spojrzałam na inną kobietę, jak mężczyzna. Chciałam dostrzec, zbadać, co cię w niej urzekło. Potem pojechałam do waszej firmy. Czekałam w samochodzie, aż wyjdzie na papierosa. Śmiała się z kimś, żartowała, potem szła na obiad do pobliskiej restauracji.
Zastanawiałam się, jak to możliwe, że nie ma wypisane na twarzy: „Jestem Jego kobietą, Odbiłam Go tamtej, jestem przez Niego kochana”. I jeszcze zastanawiałam się, jak ona może w ogóle śmiać się i jeść. Ja nie jadłam tygodniami. Chodziłam jej ścieżkami, wypytywałam wspólnych znajomych, jaka jest. Czepiałam się jak ostatniej deski opinii, że jest trochę szalona, neurotyczna, roztrzepana. Przecież ty nie lubisz takich kobiet? Raz do niej zadzwoniłam: „Czy pani wie, że ja mam córkę?”, spytałam. „Przepraszam”, odpowiedziała.
Tak jakby jedno „przepraszam” cokolwiek usprawiedliwiało. Nienawidziłam jej nawet za tą delikatność, za to, że nie chciała mnie urazić. W odpowiedzi na mojego mejla napisała: „Jeśli on do ciebie wróci, nie będę walczyć. Jest mi przykro, próbowałam zniknąć, odnajdywał mnie”. Chciałam odpisać: „Tak, jasne. Doskonale wiem, jak potrafi walczyć, gdy czegoś pragnie”.
Po trzecie: Udawanie
„Słyszy mnie pani?”, spytała pani sprzedawczyni w sklepie, gdzie kupowałam Hani zeszyty do szkoły. Spojrzałam zaskoczona. Pomyślałam: „Jasne, że nie słyszę. Co mnie to w ogóle wszystko obchodzi?!”. Wpadałeś do Hani trzy razy w tygodniu. Zabierałeś na weekendy. Nasze dziecko traktowało to jak świetną zabawę. „O, tata ma nowy domek”. A potem te wszystkie drobiazgi, których nie chce się zauważać. Zadzwoniłeś i spytałeś, jak się robi schab ze śliwkami. „Po co ci przepis na schab?”, spytałam, głos uwiązł mi w gardle. I twoja zbyt lekka odpowiedź. „No przecież wiesz, że uwielbiam”. Inny zapach, który unosił się, gdy wpadałeś do Hani, wyciszony telefon i to, że zabierałeś go nawet do łazienki. I inne drobiazgi: Pamiętasz, jak Hania powiedziała: „Ciocia Marta też lubi makaron”, „Kto to jest Marta?”, wycedziłam. „Koleżanka”, odpowiedziałeś. Nawet nie czułeś się w obowiązku przede mną tłumaczyć. Przyjaciółki radziły: „Porozmawiaj z nim. Albo wraca, albo koniec”. Setki pytań: „Ale co się stało?”, „Jesteście w końcu razem?”, „Kto chciał separacji?”. Upokorzenie. Co innego rzucić męża, co innego kochać męża, czekać na jego: „Kocham, przepraszam”.
I tamten wtorek. Zadzwoniła M., przyjaciół ka i powiedziała: „Słuchaj, może ci nie powinnam ci tego mówić, ale po co się łudzić. On przyszedł na firmową imprezę z taką blondynką, Martą”. Byłeś na zebraniu, kiedy zadzwoniłam. Krzyczałam. Powiedziałeś sucho: „Wpadnę wieczorem”. Wyłączyłeś komórkę. Ileż razy ci się nagrywałam? Zapomniałam dać Hani kolację, i chociaż wcześniej obiecałam – nie pomagałam jej w narysowaniu jesieni na plastykę. Nie potrafiłam ruszyć ręką, jak więc mogłam kroić pomidora i malować liście?
A potem ten straszny wieczór. „Zakochałem się, to silniejsze ode mnie”. Byłeś taki spokojny, chciałeś pobiec do apteki po proszki uspokajające, zabrać Hanię, żebym mogła się wypłakać. Odpowiedziałam: „Jest w porządku”. Chociaż chciałam błagać, żebyś dał nam szansę, przepraszać za nieodebrane telefony, dni pełne nudy, za to, że nie chciało mi się kochać ani robić ci kolacji.
Po czwarte: Codzienność
Najszczęśliwsza byłam w ciąży. Jak długo czekaliśmy na dziecko? Dwa lata. Niezliczone ilości badań. Na początku radosny seks i oczekiwanie, później miłość zamieniła się w liczenie i odmierzanie. „Nie jestem maszyną”, denerwowałeś się.
Ale mimo wszystko byłeś cierpliwy. Odwoływałeś ważne służbowe spotkania, gdy napisałam SMS: „Właśnie wyszłam
od lekarza, to dziś popołudniu”. Później pamiętam dwie kreski na teście ciążowym i twoją radość. Podrzucałeś mnie
do góry, wydawałam ci się taka lekka. Hania urodziła się w lutym. Wyniosłam się z naszego wspólnego łóżka, bo przeszkadzało mi, że się wiercisz. Ja tu, ty tam. Tak właśnie ludzie się rozmijają. Ale przecież byliśmy szczęśliwi. Byliśmy?
Ja na pewno byłam, tym spokojnym szczęściem, gdy żaden dzień nie boli. Wiesz, co będzie wieczorem i rano. Ale potem ty wyrzucałeś mi z właściwą sobie precyzją, że moje szczęście to była tylko iluzja: „Nie odbierałaś telefonów, w ciąży nie chciałaś się kochać, byłaś mało czuła, nieuważna, mówiłaś, że cię nudzę, nie chcę spędzać świąt z moją rodziną”.
Po piąte: Zagrożenie
To było cztery miesiące po twoim odejściu. Już zdarzały mi się momenty, gdy o tobie nie myślałam. Nawet pożyczyłam ci swoje narty na wyjazd, nawet nie zapytałam, czy jedziesz z nią, i nie przyszło mi do głowy, żeby dopytywać znajomych.
Objawy choroby pojawiły się nagle. W połowie stycznia. Gorączka, wysypka, kłopoty z chodzeniem, osłabienie. Nie mówiłam ci, bo nie chciałam, żebyś pomyślał, że chcę obudzić tym twoje zainteresowanie. Ale Hania naprawdę czuła się coraz gorzej. Biegałam z nią od pediatry do pediatry. Wyniki krwi były słabe. „Koniecznie więcej mięsa”, radzili. W końcu dostała wysokiej gorączki, dla zbicia gorączki zaczęto podawać jej antybiotyk w zastrzyku. Po czwartej serii dostała drgawek, spuchła. Wtedy chyba zadzwoniłam. „Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Za 15 minut jestem”. Rzeczywiście, przyjechałeś. Nigdy cię takiego nie widziałam. Dzięki twoim znajomościom Hania została natychmiast skierowana na szczegółowe badania do Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologi Dziecięcej. W samochodzie trzymałeś mnie za rękę, płakałeś i mówiłeś, że przecież ty tak bardzo nas kochasz, i jak mogłeś o tym zapomnieć. A potem, gdy powtórzono badania krwi i wyszły tak bardzo źle, modliłeś się na korytarzu, co mnie w tym wszystkim nawet jakoś rozbawiło, bo przecież ty nigdy nie wierzyłeś w Boga.
Byłam pewna: ostra białaczka szpikowa. Zresztą przecież słyszeliśmy te szepty w korytarzu, a na pytania wciąż te same odpowiedzi: „Będziemy wiedzieć dopiero po punkcji”. I te dzieci na korytarzach, rodzice śpiący na podłodze. I śmierć tej małej dziewczynki, której ojciec tak strasznie, rozdzierająco płakał. Pamiętasz?
Zacząłeś mówić. Że już nigdy nas nie zostawisz, że to są chwile, gdy się rozumie, że przepraszasz, że błagasz. Nie tak to przepraszanie sobie wyobrażałam i było mi, szczerze mówiąc, tak wszystko jedno czy jesteś, czy cię nie ma. Ale obiecywałam sobie jedno. Że kupię Hani psa, o którym marzy. Że załatwię jej indywidualny tok nauczania, jak chciała i w ogóle bardziej przy niej będę. A do znajomych pisałam SMS-y: „Błagam, módlcie się”.
Po szóste: Wspomnienia
Dopóki cię nie poznałam, nie wiedziałam, nawet do głowy mi nie przyszło, ile potrafi zrobić mężczyzna, żeby rozkochać w sobie kobietę. Wiesz, że kiedy cię zobaczyłam, poczułam, że będziesz moim mężem. Zawsze tak miałam, kiedy spotykałam kogoś, kto miał stać się w moim życiu ważny.
Gdy już byliśmy razem, lubiłeś rozczulać mnie wspomnieniami. „Miałaś taką śliczną sukienkę, granatowe paznokcie, zwróciłem uwagę na twoje długie palce”. Zaskakiwała ta nietypowa u mężczyzn zdolność zapamiętywania szczegółów. Pamiętałeś datę urodzin nie tylko moją, ale też moich rodziców, sióstr, ciotek. Wiedziałeś, jakie kwiaty lubię, perfumy, potrafiłeś przypomnieć sobie każdą chwilę z naszych pierwszych spotkań.
Potem byliśmy też przyjaciółmi, prawda? Przeżywaliśmy śmierć twojego taty, rozwód moich rodziców, zmiany pracy, kolejne rozstania z bliskimi ludźmi. Ale czy kiedyś przyszło nam do głowy, że będziemy kiedyś musieli siedzieć na stołkach w szpitalnym korytarzu? Że będziemy się modlić, chociaż nie wierzymy w Boga, i wyznawać sobie miłość, chociaż przecież już razem nie jesteśmy.
Po siódme: Zrozumienie
Nie, nie porównuję. Nie myślę już, jak ją zdobywałeś, jakich używałeś słów, czy też zabrałeś ją na weekend do Londynu, a jak była chora, biegałeś po jej ulubione oliwki. Nawet nie myślę, czy używałeś tych samych słów, co zwykle.
Gdy mnie pytają, jak mogłam wybaczyć, nawet nie odpowiadam, bo i po co. Nawet nie wiem, zresztą, co bym miała odpowiedzieć. Że nie tylko ty prosiłeś, ale ja też prosiłam i zapewniałam Boga, że wszystko wszystkim daruję i będę lepsza, cierpliwsza, spokojniejsza, uważniejsza. Będę robić kolację, i obiad, i śniadanie. I jak ty też będziesz tego chciał – to znów będziemy razem. Nie tylko dla Hani, ale dla nas. I gdy w końcu poznaliśmy wyniki, i okazało się, że to jednak nie białaczka, to już raczej się nie bałam.
Mija pięć lat, jesteśmy razem. Nie jest łatwo żyć po zdradzie. Ale chyba jeszcze gorzej bez człowieka którego się kocha. Wciąż przepraszasz, zapewniasz. Wciąż się boisz, że odejdę. Po co? Wybaczyłam, chociaż mówiłam, że nigdy bym tego nie zrobiła. Sam widzisz, wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono.