Przy śniadaniu jedno moje dziecko tłumaczy drugiemu: „A wiesz, że nasi przodkowie się nie lubili? Bo przodkowie mamy sadzili buraki, a taty przodkowie jeździli na koniach i tratowali buraki!”.
W ten sposób moje dzieci zapamiętały rodzinną pogawędkę dotyczącą korzeni. Historii pełnej sprzeczności, bo w spadku po tacie, rdzennym Warszawiaku z sentymentem do Lwowa, odziedziczyli ułańską fantazję i romantyczne wejrzenie, a po matce (słoik z lubelskich buraczków w drugim pokoleniu) – małorolną cierpliwość i niechęć do powstańców, co deptali warzywa i zabierali ostatnią kurę. Jeden ich pradziadek przechowywał Żydów na stryszku obory, drugi odcinał złym bauerom w Niemczech głowy szpadlem. Jeden ich dziadek woził zomowców do stoczni, drugi równolegle powielał bibułę. Dwie ojczyzny, dwa światy, jedna rodzina. I jak tu w ogóle rozmawiać o patriotyzmie?
Kłopotliwe słowo dla mnie. Dopóki dzieci były w przedszkolu, jeszcze od biedy dało się go unikać, ale już od pierwszej klasy nie ma przebacz: apele, hymny, obowiązkowe wycieczki do kościoła i do Muzeum Powstania – no, zaczęło się…
Powitałam to zjawisko z obrzydzeniem, bo w moim prywatnym leksykonie „patriotyzm” ma mroczne konotacje: cuchnie mi martyrologią i zwiędłymi goździkami, wygląda trochę jak mały powstaniec – kto w ogóle do tego dopuścił?
Na dźwięk słowa „ojczyzna” wyświetlają mi się w mózgu zdjęcia wojennych dzieci i zrozpaczonych kobiet. W pokojowych warunkach patriotyzm jawi mi się w postaci szalika na szyi kibica i czasami przywiera do mnie jak panierka do schabowego, skazując na banał i stereotyp, bo jako matka trójki i jako Polka automatycznie wpadam do szufladki Matka Polka, cokolwiek to znaczy. Z powyższych powodów unikam go i przyznaję bezwstydnie, że nigdy nie usiłowałam nawet wychowywać dzieci patriotycznie.
Ale nie udało mi się niestety pielęgnować moich uprzedzeń tak po prostu. Nie ma lekko – los zrządził, że młodszy syn przyszedł na świat 11 listopada i regularnie w jego urodziny muszę odpowiadać mu na pytanie „O co oni się biją, mamo?”, „Dlaczego wieszają flagi w moje urodziny?”. W dodatku mąż wykłada o Polsce i niekiedy w chwilach grozy (Wychodzisz na cały dzień? Naprawdę?) zabiera wszystkie dzieci do Muzeum Narodowego. Przed patriotyzmem nie ucieknę. Czas na konfrontację.
Jak uczyć dzieci patriotyzmu? Czyli: ja pytam, a w imieniu Ojczyzny odpowiada mąż: Jacek Wasilewski, kulturoznawca, doktor nauk na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW.
Kasia Wasilewska: Patriotyzm kojarzy mi się z wojną, walką, nieszczęściem i wrogością. Jak można w ogóle proponować go dzieciom?
Jacek Wasilewski. – Jest różnica między patriotyzmem a szowinizmem. Często szowinizm narodowy bierze się za patriotyzm, podobnie jak chuligaństwo stadionowe bierze się za kibicowanie. Oczywiście w Serbii kibice ultrasi Crvenej Zvezdy utworzyli od razu doborowe oddziały serbskie i to rzeczywiście bywa niebezpieczne. Nie sądzę jednak, żeby patriotyzm był szkodliwy bardziej niż kosmopolityzm. Jedno i drugie jest pewną postawą w stosunku do tradycji, korzeni, rodziny.
K.W. – No właśnie – postawą. Ale jaką? Która niesie ze sobą bagaż tradycyjnego widzenia świata, z rolą dziecka, które – jak urośnie – będzie bronić ojczyzny i zostanie po nim pomnik? A ja bym nie chciała, żeby broniło Ojczyzny, tylko np. budowało. I niekoniecznie mam tu na myśli Polskę, ale może jakąś swoją małą ojczyznę, np. Żoliborz, albo większą, np. Europę. I o zgrozo, wyobrażam sobie, że dziecko może samo sobie tę Ojczyznę wybrać. Czy to się da pogodzić z wpajaniem patriotyzmu?
J.W. – Da się. Szopen tak zrobił. Miał ojca Francuza, więc Ojczyzna to powinna być Francja, a on twierdził, że jest Polakiem. Generalnie patriotyzm ma dwa oblicza. Różnią się one w zależności od tego, gdzie się kształtowały. Dla narodów, które były pod władzą innych – np. Serbów, Polaków, Ukraińców, Irlandczyków – patriotyzm dotyczył raczej utrzymania pewnej kulturowej. etnicznej wspólnoty i podtrzymywał dążenia do tego, żeby naród mógł sam o sobie decydować. Nie było miłą sytuacją, gdy członkowie rodziny w trzech zaborach byli brani do wojska i walczyli ze sobą na frontach. A tak się przecież zdarzało – np. Witkacy był w wojsku rosyjskim, a Piłsudski, jego kuzyn, walczył po stronie austriackiej. Wyznacznikiem patriotyzmu polskiego nie był stosunek do władzy i państwa, ale do innych kwestii, które łączyły, jak tradycja i wiara. Stąd w Polsce takie połączenie wiary i narodowości. W innych krajach, które miały swoją suwerenność, patriotyzm kształtował się bardziej propaństwowo – chodziło o kształtowanie postaw obywatelskich, płacenie podatków, o szacunek dla urzędów i inne rodzaje poświęcenia dla państwa. No i teraz pytanie – czy patriotą był Niemiec w latach 30, który pomagał budować hitleryzm, czy też ten, który oponował i został wywieziony do obozu? Trudno powiedzieć. Czy patriotą był Kukliński, który uciekł na zachód z planami wprowadzenia stanu wojennego, czy też Jaruzelski, który ten stan wprowadził? A może żaden?