I pewnie niemały zarobek… Ale chcę zapytać o coś innego: powiedział Pan – i to jest oczywiście piękne – że dla Pana fundamentem i punktem odniesienia jest najbliższa rodzina, czyli córeczki Helenka i Alicja oraz młoda żona. Proszę mi o nich opowiedzieć.
Moje córki kocham ponad wszystko. To piękne, wrażliwe istoty, bardzo serdeczne i empatyczne, z czego jestem bardzo dumny. Dbają o siebie, mają wrażliwość na to, co się dzieje dookoła. Są bardzo wrażliwe na sztukę, muzykę i taniec. Jestem dumny też z tego, że nie jedzą świństw. Nie ciągnie ich do napojów gazowanych czy niezdrowych dań. Widzą, że to nie ma sensu. Oglądają mało telewizji. Chcą, żeby im dużo czytać. A o mojej żonie zostało już powiedziane bardzo wiele w różnych wywiadach.
O córkach opowiada Pan jak o dorastających panienkach, a to zaledwie kilkuletnie dzieci!
Ale jakie dzieci! (śmiech) Proszę sobie wyobrazić, że młodsza dopiero w maju skończy dwa latka, a mówi już pełnymi zdaniami. Ma bardzo bogate słownictwo. Na każdy temat da się z nią podyskutować.
Nie brakuje Panu w tym babińcu męskiej krwi?
Nie jestem zainteresowany modyfikacjami genetycznymi, aby sprowokować taką czy inną płeć.
Można prościej. Po prostu sprawić sobie trzecie dziecko, którym mógłby być wymarzony syn…
Nie mamy na to wpływu. Poza tym uważam, że dziewczynki są „prostsze w obsłudze”. Mniej absorbujące, hałaśliwe. Dziewczynki wychowuje się łatwiej. Są miłe…
Nie rozumiem, dlaczego tylu współczesnych mężczyzn boi się mieć syna.
Nie boję się. Gdyby kiedykolwiek się urodził, kochałbym go tak samo i dbałbym o niego tak samo jak o dwie starsze córki.
Myśli Pan, że jest dobrym ojcem?
Jakim jestem ojcem, zastanawiam się każdego dnia. Wychowuję raczej intuicyjnie. Staram się spędzać z dziećmi każdą wolną chwilę, ale nie jestem wolny od wad. Bywam wybuchowy, podenerwowany. Próbuję jednak nie przenosić własnych frustracji na dzieci.
Jest coś w Pana rodzicielskich reakcjach, co chciałby Pan zmienić?
Nie analizuję siebie w taki sposób. Jak coś zepsuję, staram się to naprawić. Gdy nakrzyczę, przepraszam. Ojcem zostałem późno i podobnie jak ze znalezieniem żony cenię sobie, że przyszło ono w najbardziej odpowiednim momencie. Byłem wewnętrznie gotowy na zostanie ojcem. Pragnąłem tego. I myślę, że również z tego powodu jest teraz we mnie dużo więcej cierpliwości, empatii i wyrozumiałości w stosunku do rozbrykanych nieraz córek.
Jak dziewczynki wejdą w wiek nastoletni, mogą zarzucić, że „stary ramol” z Pana. Nastolatki potrafią być bezkompromisowe…
Czy mam się czuć gorszy lub inny, ponieważ mam więcej lat niż przeciętny rodzic w klasie mojego dziecka? Zresztą znam mnóstwo dojrzałych ojców małych jeszcze dzieci, którzy nie są „ramolami”. I znam trzydziestolatków, którzy nimi są. Budują z nimi fantastyczną więź. Są dobrymi rodzicami. Wiek o niczym nie przesądza. A poza tym, jak osiągnę osiemdziesiątkę, moje córeczki będą już koło czterdziestki. Czy będę im jeszcze potrzebny?