Wyjść na dwór. Nuda? Zajęcie z lamusa? A ten, kto to robi, to „lamus”, bo nie ma iPada, który mógłby go zająć? Na szczęście jest tata. Łącznik z tamtym światem – podwórka i lasu. Pozornie tylko minionym. Pokazuję dzieciakom pozamiejski, niebetonowy świat..
Podwórko u babci to chyba najmagiczniejsze miejsce mojego dzieciństwa. W sumie może tak powiedzieć pewnie każdy, bo magia babcinego podwórka jest wpisana w niejedno dzieciństwo. Ale ja będę się upierał, że to moje było najmagiczniejsze z magicznych. Dom babci nie stoi ani w mieście, ani na wsi. Stoi w lesie. Bo właśnie tam, w leśnej części podwarszawskiego Otwocka, spędzałem całe tygodnie, szczególnie w lecie.
Stary ceglany cokół, na którym przed wojną stała figura Matki Boskiej, zardzewiała pompa, zawalone złomem wejście do przedwojennej lodowni, czyli miejsca, gdzie przed erą lodówek trzymało się jedzenie. Stare komórki mieszkańców kamienicy, stary kurnik, stara szopa dziadka.
Wszystko przykryte grubą warstwą wszechobecnych sosnowych kolek. Biegaliśmy po tym podwórku razem z siostrą i starszym kuzynostwem, wymyślaliśmy sobie sami dziesiątki zabaw. Odkrywaliśmy radość w rzeczach naprawdę prostych.
Pamiętasz jeszcze, gdy wyjście „na dwór” nie oznaczało po prostu opuszczenia jednego budynku, po to by znaleźć się
w drugim, tylko było wartością samą w sobie? Nie, nie czynnością konieczną do tego, by pobiegać, by zrobić jakąś inną konkretną rzecz.
Wychodziliśmy na dwór, by wyjść na dwór. By tam być. To dom był w lecie miejscem przejściowym, takim, w którym trzeba pójść spać i jeść posiłki. Pamiętasz bazy i skrydy? Pamiętasz „widoczki“, czyli płatki kwiatów i źdźbła trawy chowane pod znalezionym szkiełkiem?
Moje późniejsze lata to miliony górskich wędrówek, setki nocy spędzonych na leśnych obozach i nad wodą. Musiało to we mnie mocno odcisnąć piętno – już wtedy byłem pewien, że gdy kiedyś będę miał dzieci, to pokażę im ten świat. Pozamiejski, niebetonowy, odłączony od elektryczności. I tak właśnie się stało.
To trudne. To trudniejsze niż wtedy mogło mi się wydawać, bo elektronika otacza nas ze wszystkich stron, a my, korzystając z niej non stop, dajemy słaby przykład dzieciakom. Jest łatwa i przyjemna – wepchnij dziecku tablet do ręki, posadź go przed bajką, zyskaj ciszę i spokój. Po całym dniu pracy będziesz miał spokojny wieczór, bo miesiącach harówki – spokojny urlop. Kuszące, ale staram się tego unikać, kiedy to tylko możliwe.
I całe szczęście, to dobre nie tylko dla dzieci. Sam odkrywam niezliczone pokłady frajdy (pamiętasz jeszcze to słowo?), gdy wracam z dzieciakami do świata, w którym patyk nie jest jakimś-tam-obiektem-leżącym-na-ziemi, tylko pełnowartościową zabawką.
Cieszę się razem z nimi i fascynuję tym, jak głodne są wiedzy. A ja (może z rzadką pomocą ukradkiem odpalanej Wikipedii) jestem ich bohaterem, bo wiem tak dużo. Latem budujemy szałasy. Puszczamy kaczki. Dokopujemy się do wody nad morzem czy jeziorem. Szukamy mrówek. Uczymy się rozróżniać drzewa. Budujemy tamy z kamieni na strumyku. W końcu spędzamy ile się da czasu w wodzie. Albo na wodzie. Chodzimy po górach. Ile sił w nogach mają takie małe szkraby, gdy tylko odpowiednio się je zmotywuje!
Przed trzecim rokiem życia nasze dzieci zdobywały szczyty głównie w nosidle. Ale Franek, zanim skończył cztery lata, przeszedł z nami malowniczy alpejski szlak w Kanderstegu, a dwa lata później trzyipółletnia Lila weszła na Połoninę Wetlińską i Sarnią Skałę! Pięcioletniego teraz Franka trudno było zatrzymać, podczas, gdy my ledwo dyszeliśmy i robiliśmy sobie postoje. W górach uczymy też dzieciaki doceniać widoki. Chcemy, by jak najszybciej nauczyły się wrażliwości na piękno.
Zabawy jesienne zna chyba każdy..
Kolorowe liście, kasztany i jarzębina bawią tak samo w roku 2015, jak bawiły w 1985 i zapewne w 1965. Gdy nadchodzi jesienna plucha, też nie zamykamy dzieci w domu. Nauczyliśmy się tego w Skandynawii – tam dzieciaki ubrane w specjalne gumowe, ocieplane kombinezony skaczą po kałużach i pluskają się w błocie do woli. Dlaczego im tego zabraniać?
Podobnie wiosną – wybiegamy zdołowani nieco brakiem słońca. To nie tam dzieciaki łapią choroby!
A zima?
To chyba oczywiste. Choć chyba nie dla wszystkich. Ze smutkiem patrzę na okoliczną górkę, która każdej zimy roiła się od sanek i „jabłuszek“. Dziś trochę tam pusto. Nie wyobrażam sobie zimy bez sanek czy bałwana. Od wielu lat obiecuję sobie spędzić noc we własnoręcznie zbudowanym igloo – niestety mrozy trochę za słabe. Ale nie ma tego złego, pewnie zrobię to już z synem.
Trochę uciekliśmy od natury..
Boimy się o zdrowie dzieci i trzymamy je w niewietrzonych domach, podczas gdy większość chorób przynoszą z przedszkoli, żłobków czy właśnie zatęchłych domów. Trzymamy je w sterylnych warunkach i dziwimy się, że później tak często chorują.
Pamiętam jeszcze z czasów, gdy prowadziłem leśne obozy, że najwięcej chorowały dzieci trzymane pod kloszem, a te dziarskie dzieciaki wychowane na praskich podwórkach nie dawały się żadnym choróbskom. Dni, które spędzaliśmy w totalnej dziczy, udając Mowgliego i Tomka Sawyera, gotując nad ogniskiem i piecząc mięso na gorącym kamieniu, były zupełnie wolne od przypadków rozstroju żołądka czy innych chorób.
Wystarczały podstawowe zasady higieny. Myliśmy ręce, choćby w wodzie z jeziora, trzymaliśmy się z daleka od śmieci czy zdechłych ptaków, które można było spotkać w lesie. Wyrzucaliśmy od razu resztki jedzenia, szczególnie podczas upałów.
Dwa upalne sierpniowe tygodnie, które spędziliśmy nad jeziorem w tym roku, upewniły mnie, że to dobra droga. Dzieci, choć płaczą przez pierwsze dwa dni za tabletami (brak zasięgu), pogodziły się ze swoim losem i umorusane od stóp do głów bawiły się same czym popadnie. No właśnie, to jeszcze jedna korzyść. Na dworze, w krainie wiecznej przygody, nie musisz spędzać każdej sekundy z dzieckiem. Nie musisz być „rodzicem helikopterem“, który kontroluje każdą sekundę swojej pociechy.
Owszem, lubimy spędzać tam czas razem, odkrywać świat, ale dajmy dzieciom nieco swobody. Niech odkryją trochę świata, znajdą miejsca nie-dla-dorosłych. Niech nauczą się… nudzić!
Dziś w świecie, w którym organizujemy im każdą minutę, dzieciaki nie potrafią same wymyślać sobie zajęć. Dlaczego? Tak, natura to dobra droga. Trochę trudniejsza, trochę bardziej od rodzica wymagająca. Jednak tak samo fascynująca jak 10, 100, a pewnie i 1000 lat temu. Polecam!
[dropcap style=”round”]Polecamy[/dropcap] – http://www.mikemary.pl.