Gerbery dla pani od krokodyli
W ósmej klasie podstawówki Marek Michalak trafił z podejrzeniem ciężkiej choroby nowotworowej do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Tam odkrył, że nie wszystkie dzieci mają tak wspierających rodziców jak on. Jako najstarszy na oddziale szybko zaczął opiekować się młodszymi pacjentami, czytał im książki, robił przedstawienia. Po miesiącu analiz, kolejnych biopsji lekarze go wypuścili. – Prawdopodobnie pierwsza diagnoza była błędna, bo w badaniu pomylono białe krwinki z czerwonymi. Ale dla mnie, dzieciaka ze Świdnicy, sam pobyt w CZD był dużą atrakcją. Szpital często odwiedzały zagraniczne gwiazdy wizytujące Polskę. W piżamie wręczałem bukiet gerber Rebecce Gilling, gwieździe popularnego wtedy australijskiego serialu „Powrót do Edenu”. Pokazano to nawet w Dzienniku Telewizyjnym, to był mój debiut medialny – żartuje Michalak.
Bezpośrednim wzorem dla późniejszego społecznika był poznany na oddziale ksiądz Józef Gniewniak, który oprócz komunii rozdawał małym pacjentom słodycze i zabawiał ich żartami. – Utrzymywałem z nim później kontakt listowny i raz zażartował, że może z innymi pacjentami z Dolnego Śląska założylibyśmy jego fanklub. Pomyślałem, że może warto zorganizować w naszym mieście coś podobnego, dotrzeć do dzieci potrzebujących i zaoferować pomoc. Tak też się stało.
Jest 1988 rok. Michalak ma 17 lat, jest uczniem technikum ogrodniczego w Mokrzeszowie, gdy spotyka dwie bratnie dusze. Z Adrianą Jabłońską, która obecnie jest jego żoną, i Edytą Tomaszewską zakłada Koło Przyjaciół Chorych Dzieci „Serce”. W kuratorium dostają pierwsze adresy. – Był środek lat 80. Dzieci z nadwagą, porażeniem mózgowym siedziały latami w domu, bo raz, że rodzice wstydzili się z nimi wychodzić, a dwa – progi architektoniczne były zbyt trudne do pokonania.
Początki nie są łatwe. Od pierwszej podopiecznej, Marty, słyszą ostre słowa: „Pomocy społecznej nie potrzebuję”. Okazało się, że potrzebuje, ale przyjaciół. Ta przyjaźń trwa do dzisiaj.
Dwie tony karpia
Działają jako grupa nieformalna, a ze składek organizują imprezy. Michalak do dziś pamięta pierwsze zorganizowane na rynku świdnickim mikołajki.
– Przechodnie przypatrywali się dzieciom na wózkach, jakby to byli podopieczni państwa Gucwińskich. Wolontariusze Serca uczą się załatwiać wszystko – od przydziału na telewizor po ocieplenie mieszkania. Lokalnym dziennikarzom podobają się ci młodzi, którzy dźwigają ciężkie wózki po schodach teatru. – Dziś moi byli podopieczni mają elektryczne wózki, wszędzie docierają sami.