Dwie tony karpia
Działają jako grupa nieformalna, a ze składek organizują imprezy. Michalak do dziś pamięta pierwsze zorganizowane na rynku świdnickim mikołajki.
– Przechodnie przypatrywali się dzieciom na wózkach, jakby to byli podopieczni państwa Gucwińskich. Wolontariusze Serca uczą się załatwiać wszystko – od przydziału na telewizor po ocieplenie mieszkania. Lokalnym dziennikarzom podobają się ci młodzi, którzy dźwigają ciężkie wózki po schodach teatru. – Dziś moi byli podopieczni mają elektryczne wózki, wszędzie docierają sami.
W 1990 roku twórcy Serca są już pełnoletni i mogą formalnie zarejestrować stowarzyszenie. „Pierwsze biuro mieściło się w moim pokoju. Byli i tacy, co odwiedzali mnie o 6 rano i o 2 w nocy, bo w tym momencie mieli problem” – wspomina Michalak w książce „Pamiętniki serca”. W pierwszym, wywalczonym od gminy piwnicznym lokalu woda stoi po kostki. Kiedy w innym już powstaje świetlica, okazuje się, że bardziej niż niepełnosprawni pomocy potrzebują dzieci z okolicznych domów, których rodzice piją, nie mają pracy. Uciekają przed domowymi awanturami. Michalak ze swoją prawą ręką, dziś prezes Serca Iwoną Maciejewską, nie tylko pomagają odrabiać lekcje, ale też karmią i walczą z wszawicą. Pierwsi wychowankowie są dziś dorośli i często są wolontariuszami w Sercu. – Niezwykle rzadko się zdarza się, żeby ich własne dzieci musiały korzystać ze świetlicy. Magiczny krąg wykluczenia został przerwany – mówi Michalak, który już w 1994 roku za swoje działania zostaje uhonorowany Orderem Uśmiechu. Do dziś stale nosi go w klapie. W 1997 r. zostaje najmłodszym w historii kanclerzem Międzynarodowej Kapituły. Serce działa, Michalak kończy studia pedagogiczne, a jego żona Adriana plastyczne. W r. 2003 rodzi im się córka Julia.
Założony przy stowarzyszeniu zespół Serduszka nagrywa dwie płyty z piosenkami i często gości w programach telewizyjnych dla dzieci. Jeżdżą one na kolonie dzięki sponsorom. Czasem dary szokują. – Raz zaoferowano nam 4 tys. kurczaków, innym razem musieliśmy przed gwiazdką rozdać dwie tony żywych karpi – wylicza rzecznik.
Ojczyzna wzywa. I Tinky Winky
Lipiec 2008 roku. Michalak jest na kolonii z dziećmi z Serca, gdy odbiera telefon z Warszawy z zaproszeniem na wstępne wysłuchanie związane z powołaniem na urząd Rzecznika Praw Dziecka. – Byłem tak zaskoczony, że zacząłem się tłumaczyć, że teraz nie mogę, jestem na kolonii. Wtedy usłyszałem słowa, z którymi się nie dyskutuje: „Proszę pana, ale to ojczyzna wzywa!” – uśmiecha się rzecznik.
25 lipca, na dwa dni przed 37. urodzinami, zostaje zaprzysiężony. – To był piątek, z parlamentu pojechałem obejrzeć biuro, wtedy jeszcze przy ul. Śniadeckich, i wróciłem na kolonie. Dzieci zrobiły mi laurki, był tort, a jedna z dziewczynek powiedziała: „Szkoda, że to się tak stało i musi pan emigrować do Warszawy, ale my rozumiemy, że teraz większej liczbie dzieci pan będzie pomagał”.
Marek i Adriana podejmują decyzję o przeprowadzce do Warszawy. – Miłosz miał pół roku, Julka szła do szkoły, nie wyobrażałem sobie, że będą 400 kilometrów ode mnie. Chyba nie umiałbym odpowiedzialnie zajmować się sprawami dzieci, zaniedbując własne. Zbyt wiele rzeczy by nas ominęło – mówi i dodaje z dumą, że właśnie w miniony weekend syn „pod czujnym okiem taty” nauczył się jeździć na dwóch kółkach.
Spośród wszystkich rzeczników praw dziecka Michalak jako jedyny został wybrany na drugą kadencję. Pierwszy powołany na to stanowisko Marek Piechowiak ustąpił po kilku miesiącach w proteście przeciwko brakowi funduszy. Kolejny, Paweł Jaros, po pierwszej kadencji wybrał Ministerstwo Sprawiedliwości, a poprzedniczka Michalaka, Ewa Sowińska, rozsławiła urząd na całym świecie, oskarżając fioletowego Teletubisia Tinky Winky o promocję homoseksualizmu.
Czekając na wywiad, w biurowej salce zabaw znajduję puzzle z Teletubisiami. – Niech się pan wytłumaczy – prowokuję. Michalak jest szczerze rozbawiony. – Nie mam z tym problemu. Gdy po raz pierwszy zjawiłem się w pracy, olbrzymi Tinky Winky w towarzystwie dziennikarki i fotoreportera jednego z tabloidów już na mnie czekał. A że byłem wtedy mało rozpoznawalny, to zapytali, którędy do rzecznika. Pokierowałem. Już w gabinecie szczerze się zdziwili, ale oczywiście spytali, czy będę tępił Tinky Winky. A ja na to: „Córka by mi tego w życiu nie wybaczyła”. Bardzo lubiła wtedy Teletubisie, teraz raczej czyta już „Dzieci z Bullerbyn” czy „Harry’ego Pottera”.
– A pan Janusza Korczaka? – zgaduję, ponieważ rzecznik był inicjatorem ogłoszenia 2012 roku imieniem słynnego pedagoga. – Raczej „Małego Księcia” – odpowiada. – Po Korczaka sięgnąłem już jako dorosły. Ale jestem korczakowcem z krwi i kości, mojej pracy przyświeca myśl, że „dziecko to człowiek”.