Minęła 72 rocznica Powstania Warszawskiego. O 17-tej wyszliśmy przed budynek wydawnictwa, aby uczcić poległych minutą ciszy. Zamknęłam oczy. Uczciłam wszystkie poległe w czasie wojny dzieci.
Chłopców, którzy byli jednak za mali, aby biegać z karabinem, choć wiemy, że najmłodsi powstańcy nie mieli po 10 lat.
Dziewczynki, które jednak były za słabe, aby pielęgnować umierających w szpitalach polowych, choć bandaże dla rannych darły już kilkulatki.
Uczciłam śmierć może 11-letniego chłopca, który przebiegał przez płonącą ulicę Warszawy i dostał strzał między chude łopatki. Rozpostarł ramiona, zamarł na sekundę i upadł twarzą w błoto. Leżał w kałuży brunatnej krwi przez kilkanaście godzin. Zanim nie ucichł ogień i nie ściągnęli go za hałdę gruzu. Czy jeszcze żył, gdy upadał? Czy biło mu serce? Jak długo?
– To Franek od Mucharskiej – powiedział ktoś nad martwym ciałem. – Trzeba powiedzieć matce.
– Zwariowałeś? Mucharska straciła już męża i jednego syna. Został jej tylko ten mały…
Uczciłam śmierć bezimiennej dziewczynki, której ośmioletnie ciało leżało na stercie rozkładających się zwłok. Błękitna sukienka podwinęła się w górę odkrywając białe majteczki. Do rozchylonych ust pchały się muchy. Leżała z rozrzuconymi na bok rękami i nabrzmiałą, zniekształconą twarzą zwróconą do słońca. Szeroko otwartymi – błękitnymi jak niebo oczami – patrzyła prosto w jego blask. Zginęła w ulicznej egzekucji. Zakopano ją w płytkim grobie.
Uczciłam śmierć rodzeństwa, dwóch małych braci, których ostatnie tygodnie dzieciństwa upłynęły w śmierdzących kanałach. Ukrywali się tam wraz z bliskimi.
Zanim zmarli, ich wycieńczone ciała zżarła gorączka i wszy. Wydęte głodem brzuchy były jak małe baloniki. Nikt nie przeczytał im bajki do poduszki w te straszne, czarne dni i noce. Jak wygląda taka śmierć? Czy jeszcze jest się człowiekiem?
Uczciłam śmierć małego Janka, który chciał przenieść rodzinie zupę z ulicy na ulicy w blaszanej menażce. Nie przejmował się tym, że domy, na które patrzy są bez okien i buchają z nich kłęby dymu. Nie wiedział, że można żyć z mamą i tatą w wygodnym M-3 i zasiadać codziennie do obiadu, a po lekcjach lecieć na boisko. Jego dzieciństwo przeszywał dźwięk syren, który oznaczał przerażenie matki i pospieszne zbieganie do schronu, a wdzierający się w nozdrza smród spalenizny nie robił już na nikim wrażenia.
Ostanie słowa jakie usłyszał w swoim siedmioletnim życiu brzmiały po niemiecku:
– Ty mała, polska świnio.
Rodzina zgarnęła malca z rozrytego bombami chodnika dopiero po północy.
Kto strzelił nastolatkowi w chude plecy, w skroń bezimiennej dziewczynki ubranej w niebieską sukienkę? Kto wpędził maluchy w najprawdziwsze piekło kanałów i pozwolił na to, aby doświadczyli tortury długiej i potwornej agonii.
Wojna?
Pani Wojno, sorry, ale ja kocham dzieci. Wszystkie dzieci! Proszę się opanować. Proszę zostawić dzieci w spokoju. Czy pani zwariowała dokumentnie. Zadawać ból dziecku? Odbierać mu wszystko?
Czy pani straciła rozum? Nawet w piekle się zdziwią, co pani zrobiła. Co trzeba mieć w głowie, aby porywać się na dziecko? Torturować je głodem, przerażeniem, pustką, samotnością, zimnem, bólem i rozpaczą. Z tak bezwzględną premedytacją…
Dopóki na świecie wybuchają wojny, w których giną i cierpią dzieci, nie mamy prawa mówić, że kochamy je naprawdę.
Do prawdziwej miłości wiedzie nas jeszcze daleka droga.