Prawidłowe odżywianie niemowląt to temat rzeka. Zazwyczaj mamy milion wątpliwości i pytań, których nie sposób zadać lekarzowi podczas rutynowej wizyty. Dlatego GAGA spotkała się ze specjalistą, pediatrą i gastrologiem Piotrem Albrechtem, by razem z nim prześledzić proces odżywiania od momentu urodzenia po przedszkole.
Dziecko się rodzi, musimy je nakarmić. Chór położnych i lekarzy grzmi – tylko pierś. Niektórzy nazywają to wręcz terrorem laktacyjnym. Co z matkami, które nie chcą lub nie mogą karmić dziecka w ten sposób? Przecież całe pokolenia PRL-owskich dzieci, w tym na przykład ja, wychowały się na butelce i nie mają jakichś oznak traumy.
Ja też należę do tej grupy. Ale sam zdecydowanie jestem zwolennikiem karmienia piersią i to zalecam. Jednak pamiętajmy, że decyzja należy do tego, kto karmi. To kobieta powinna świadomie wybrać. Jeżeli z jakiegokolwiek powodu nie chce tego robić, to lepiej, żeby podała dziecku butelkę, niż karmiła piersią na siłę. Najgorszy sygnał, jaki może otrzymać dziecko od swojej matki, to „kocham” i „nienawidzę” równocześnie. Jeśli nie ma ona ochoty karmić i nie jest do tego psychicznie przygotowana, niejako odrzuca dziecko, choć podając mu pierś, formalnie karmi je czymś najlepszym. Stan takiej dwoistości dzieci wyczuwają bez trudu. W takim wypadku pod względem psychologicznym, a konsultowałem to także ze specjalistami, lepiej jest karmić butelką z miłością niż piersią z wewnętrzną niechęcią.
Jeśli jednak konieczne będzie karmienie mlekiem modyfikowanym, jakie wybrać, na co w składzie zwrócić uwagę?
Jeśli nie ma żadnych obciążeń alergicznych w rodzinie, jeżeli dziecko jest urodzone o czasie i wszystko przebiega prawidłowo, to wybieramy dowolne mleko modyfikowane oznaczone numerem 1. Wszystkie znajdujące się na rynku mleka są zgodne z normą europejską. Różnice oczywiście istnieją, ale są stosunkowo niewielkie, dotyczą stopnia modyfikacji, różnych dodatków, z których część to niekiedy bardziej marketingowe chwyty niż rzeczywiste przewagi. Nie ma naukowo przeprowadzonych badań, które udowadniałyby istotny wpływ wyboru jakiejś marki mleka na różnice rozwojowe dzieci. One wszystkie spełniają normy i zapewniają prawidłowy rozwój. W tej chwili jest np. pewnego rodzaju moda na probiotyki, które niekoniecznie i nie wszystkie aż tak wspaniale wpływają na rozwój. Natomiast naprawdę istotną rzeczą jest ilość białka. Powinna być bliżej dolnej granicy normy. Chroni to przed otyłością, cukrzycą i innymi tzw. chorobami cywilizacyjnymi.
W pierwszym okresie częstą i bardzo męczącą przypadłością u niemowlaków są kolki – problem jelitowy. Dlaczego występują i czy jest jakaś skuteczna metoda, by im zapobiec?
Kolka to jest temat rzeka. Prawdę mówiąc, nauka nie powiedziała jeszcze ostatecznie, co to jest kolka. Natomiast często jest to rozpoznanie na wyrost. Zdrowe dziecko ma prawo krzyczeć, wrzeszczeć, brzydko mówiąc, średnio nawet 2,5–3 godziny dziennie ze stoperem w ręku. Dopiero powyżej tej granicy można uznać, że coś jest nieprawidłowego i przypisać to kolce. Więc często jest to nadwrażliwość matek, zrozumiała, bo każdy chce się wyspać, kiedy niedosypia i karmi piersią. Natomiast dziecko ma prawo płakać.
Ale skąd ten płacz?
Lęk egzystencjalny – nazwijmy to ogólnie. Do momentu narodzin dziecko funkcjonuje w idealnych warunkach. Jedzenie płynie samo, prosto do krwi, bez udziału przewodu pokarmowego, można nic nie robić. A od kiedy się przyszło na ten straszny świat, każą co chwilę, to znaczy wewnętrzna siła każe, jeść. Zjemy za dużo, za mało, za szybko, za wolno, nałykamy się powietrza, poza tym trzeba to strawić, wydalić… Ciężka praca.
Dokładnie. Kiszki się ruszają po każdym jedzeniu. Jedni to odczuwają jako bolesne, inni nie. Czyli co pan radzi? Dać dziecku trochę popłakać?
Dokładnie. A jeżeli uznamy, że to kolka, że płacz przekracza normy, pojawia się w określonym czasie, najczęściej późnym popołudniem i dziecko macha nogami, pręży się, krzyczy… to możemy zastosować środki dostępne bez recepty zmniejszające napięcie powierzchniowe pęcherzyków gazów, czyli zawierające simetikon, dimetikon, nazw handlowych nie wypada mi używać. Możemy wypróbować też bardzo skuteczną niekiedy metodę – włączyć odkurzacz czy suszarkę.
Odwrócić uwagę, tak?
Tak, bo niektórzy uważają, że część tych objawów kolkowych to jest nadmierna wrażliwość dziecka na bodźce zewnętrzne i taki jednostajny szum fantastycznie na niektóre niemowlaki działa. Czasem zresztą matki taką nadreaktywność powodują, nieustannie gugając nad kołyską. Dziecko potrzebuje też trochę spokoju. Zmęczona i zdenerwowana matka też może być przyczyną kolki czy też niepokoju dziecka i płaczu. Bo matka i dziecko to są naczynia połączone. Zdenerwowana matka – zdenerwowane dziecko. Zdenerwowane dziecko – zdenerwowana matka. I potem trudno dociec, gdzie jest przyczyna, a gdzie skutek. Ale pamiętajmy, że kolka może być też następstwem alergii na białko krowie, zarówno spożywane w postaci mleka modyfikowanego, jak i tego przyjmowanego przez matkę.
Kolejny wielki temat: alergie, coraz częściej diagnozowane. Czy kiedy w pierwszym okresie życia, jeśli karmimy piersią, nie będziemy jeść alergenów, czyli czekolady, cytrusów, mleka, to zmniejszymy prawdopodobieństwo zachorowania dziecka na alergię?
Takie zalecenia dotyczą rodzin, w których jest obciążenie alergiczne z którejkolwiek ze stron, matki, ojca. A u nas obecnie jest moda, że niemal każda matka stosuje dietę chroniącą przed alergią. To bez sensu, a czasem nawet może być szkodliwe. Dla matki oczywiście, bo ona musi mieć siły, by wychować to dziecko przez następne co najmniej 18 lat, i nie ma się w tym czasie zamienić w wór rozpadających się kości. A tutaj dieta bezmleczna, bezjajeczna… Dochodzi do tego, że ona nie ma co jeść, chudnie, a w tym czasie w pokarmie ma coraz więcej toksyn płynących z rozpadu jej tkanki tłuszczowej. Tam właśnie się kumulują DDT, dioksyny, metale ciężkie i w sytuacji gwałtownego odchudzania się w czasie karmienia piersią wszystkie przechodzą do pokarmu.
Ale z cytrusów czy czekolady chyba lepiej zrezygnować?
Można nie jeść cytrusów, nowalijek, dużych ilości surowych warzyw, owoców. To nie znaczy, że w ogóle tego nie można. Trzeba się trochę ograniczyć, obserwować, jaka jest reakcja dziecka. Nie należy też na pewno wypijać litrów mleka, zgodnie z popularnym niegdyś przekonaniem, że to wzmaga laktację. To mit. Laktacja zależy od głowy, jeśli ktoś chce karmić i dziecko będzie przystawiane – pokarm będzie.
Kiedy rozszerzać dietę dziecka, czy szósty miesiąc to jest ten najlepszy czas?
Tak, chyba że już wcześniej, a to się dosyć często zdarza, dziecku zaczyna nie wystarczać. Można to wyśledzić z wykresu wagi, który powinien być nanoszony w książeczce zdrowia. Jeśli około 4.-5. miesiąca zaczyna się zjazd w dół, a jeszcze dodatkowo niemowlę wodzi wzrokiem za tym, co jedzą domownicy, to jest to znak, że warto już coś wprowadzać. To może być 5., 6., 7. miesiąc, natomiast nie można tego przegapić. Jeżeli nadal będziemy karmić tylko piersią, możemy doprowadzić do tego, że potem dziecko nie będzie już nic oprócz piersi chciało… nawet do 3-4 lat. A to już jest absurd i absolutnie niewystarczający pokarm dla tego wieku.
Od czego zaczynać urozmaicenie diety?
Prawdę mówiąc, nie ma jakichś złotych reguł, często zależy to od żywieniowych zwyczajów w danym kraju. Np. Francuzi już w 5. miesiącu potrafią dać dziecku kawałek sera. U nas zazwyczaj zaczynamy od kleiku ryżowego i jeśli nie ma obciążeń alergicznych, może wejść też przecierana zupa warzywna. Mogą być to owoce tarte, odrobina soku. Trzeba próbować i patrzeć, co dziecko z tym zrobi.
A odstawianie dziecka od piersi, jest jakiś idealny moment?
Sprawa indywidualna. To zazwyczaj decyzja matki, ale czasem bywa, że dziecka, które się nagle samo odstawia i pewnego dnia piersi już nie chce. Ale faktycznie są takie ssaki gotowe ssać i sześć lat. Myślę że optymalny moment to, gdy dziecko ma ok. roku. W naturze jest tak, że jeżeli ssak jest zdolny jeść sam, to znaczy matka upoluje, przyniesie, a on zjada, to natychmiast dostaje, brzydko mówiąc, kopniaka i jest odstawiany od piersi. Cały nasz rozwój polega przecież na odcinaniu pępowiny i coraz większym usamodzielnianiu się. Roczne dziecko zostawione samo w kuchni, w sytuacji hipotetycznej oczywiście, jedzenie ostatecznie znajdzie i zje. Zresztą w tym okresie pokarm matki nie ma już takiego znaczenia ani odpornościowego, ani żywieniowego. Przewlekanie karmienia to jest albo duża przyjemność matki, albo przyjemność dziecka, też duża. Ale kiedyś to trzeba przerwać. Tylko w krajach Trzeciego Świata Światowa Organizacja Zdrowia zaleca karmienie do trzeciego roku życia, bo inaczej dziecko nie przeżyje, umrze z głodu lub zatruje się nieświeżym jedzeniem, wodą.
A co powinno być takim zdecydowanie alarmującym sygnałem dla matki, że jej dziecko być może ma alergię, że może powinna zrobić badania?
Podstawowym i najczęstszym objawem alergii są zmiany skórne: wysypka, swędzenie, sączenie. Kiedy dziecko często się drapie, potrafi wyglądać jak upiór. Innym bardzo częstym, choć łatwo przeoczanym objawem są żyłki krwi na powierzchni stolca. Dziecko może też przestać przybywać na wadze, nie chce jeść… no, bo mu to zwyczajnie szkodzi. Wtedy warto poprosić pediatrę o skierowanie na badania.
Na jednym z blogów dotyczących karmienia małych dzieci znalazłam taką opinię: „Zainteresowanie właściwym odżywaniem dziecka bardzo szybko się kończy. Starsze maluchy są karmione ciastkami, czipsami, batonikami, które popijają słodzonymi napojami, np. colą, i pies z kulawą nogą nie zainteresuje się tym, że są to zupełnie bezwartościowe, a na dłuższą metę wręcz szkodliwe produkty. Można odnieść wrażenie, że część matek, które skończyły karmienie swoim mlekiem o tak wspaniałych i cudownych właściwościach, uważa, że swój żywieniowy obowiązek spełniły i od tej pory hulaj dusza i to, czym żywi się dziecko, już nie jest takie istotne”.
Dużo w tym racji…. Tak rzeczywiście często się zdarza, a sposób odżywiania ważny jest do końca życia, a w pierwszych latach szczególnie. I na pewno trzeba kontynuować to, co zaczęliśmy w pierwszym roku, oczywiście zmieniając trochę formę, bo już nie samym mlekiem człowiek żyje. Ale swoją dawkę mleka powinien mały człowiek dostać, żeby mieć zdrowe kości za 30-40 lat. Natomiast reszta to powinny być warzywa, owoce. Na pewno nie cola, nie czipsy, nie hektolitry soków. Nie ciastka, choć one nie są zakazane, ale na pewno lepszą metodą są słodycze raz w tygodniu, wtedy, jak to mówią, dużo i do upadłego. Bo na raz i tak dziecko dużo nie zje, nie da rady – a ratujemy zęby, no i nawyki żywieniowe. Dzieci powinny być pojone głównie czystą wodą, gdy tak będzie w pierwszych latach, to zostanie im to do końca życia. Gdy się przyzwyczają, że najlepszym sposobem gaszenia pragnienia jest słodki sok albo słodzone herbatki – czysty chwyt marketingowy dla matek – przekonać je, że pije się z potrzeby, a nie dla przyjemności, będzie trudno.
A co jeszcze jest pana zdaniem takim typowo polskim złym, drażniącym zwyczajem żywieniowym?
Latanie za dziećmi z jedzeniem. Dziecko trzeba przyzwyczaić, że o stałej porze kuchnia wydaje posiłek. Dziecko zjadło tyle, co zjadło, i do następnego razu musi wytrzymać. Trudno. Może ewentualnie dostać jakiś owoc, który i tak był w planach, ale niech „poniesie konsekwencje” swojego marudzenia przy stole. Żadne zdrowe dziecko nie da się zagłodzić, gdyż ma fantastyczną własną regulację, którą my, dorośli, potrafimy mistrzowsko zepsuć.
Czyli jeżeli mam dziecko niejadka…
To ma sobie takie być. Jeżeli krzywa wagi jest prawidłowa, nawet bliższa dolnej granicy, dajmy mu spokój. Czasem matkom się wydaje, że dziecko powinno zjeść nie wiadomo ile. Moje osobiste wnuki są na granicy trzeciego percentyla już od dwóch lat i nic się złego nie dzieje. Jedzą bardzo zróżnicowaną dietę, ale w ilościach, które dyktują same.
Czyli nadal istotne są te konkretne, ustalone godziny posiłków…
Bardzo, i nadal powinno być ich pięć: śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja. Trudne do utrzymania, ale wykonalne.
A dlaczego dzieci tak uwielbiają słodycze?
To bardzo proste. Jest to atawizm zapisany w genach. Słodkie rozpoznają już płody wewnątrzłonowo. Dlaczego? Bo w naturze prawie w stu procentach to, co słodkie, jest nietrujące. Dlatego jesteśmy zakodowani na słodkie jako bezpieczne. A jeszcze jak się do tego przyzwyczaimy, o co nietrudno, bo cukru pod każdą postacią jest teraz dostatek, nie trzeba szukać słodkich korzonków albo owoców w lesie.
Jeśli już jakiś słodycz musiałby pan wybrać, żeby zaspokoić dziką żądzę słodkości swoich dzieci, wnuków, co by to było?
Od czasu do czasu czekolada. Cukierki nie. Po prostu dlatego, że czekolada ma przynajmniej jakieś wartości odżywcze, no i nie trzymamy jej w ustach tak długo jak cukierków, co ma znaczenie dla zębów.
A czy gorzka czekolada jest zdrowsza od mlecznej?
Nie. Dla dziecka nie ma różnicy, a mleczna wręcz bywa ważnym źródłem wapnia i magnezu.
W opinii wielu rodziców bardzo ważnym elementem odżywiania potomka jest mięso. I tu pojawia się dylemat: jakie wybrać? Często najprostszym gestem jest zaoferowanie dziecku parówki lub kurczaka– łatwo pogryźć, białe, delikatne mięso… a tak naprawdę parówka to zmielone mięsne odpady, zaś kurczaki są nafaszerowane hormonami. Żadne z nich chyba się dla dziecka nie nadaje?
Podobno już nie ma zdrowego mięsa na świecie. Co nie znaczy, że wszystko, co jemy, jest niezdrowe, bo gdyby tak było, to żylibyśmy coraz krócej, a tak nie jest. Na przykład narzekamy na konserwanty, a dzięki nim nie pożeramy takiej ilości aflatoksyn, które są zabójcze dla naszej wątroby, bo rakotwórcze itd. A wracając do mięsa, to w ogóle nie należy z nim przesadzać. Już dzisiaj wiemy, że nadmiar białka sprzyja otyłości, cukrzycy i wielu innym chorobom cywilizacyjnym. A poza tym można je pozyskiwać też z mleka, jajek, serów. Nie samym mięsem człowiek żyje. Jeśli już jeść, to urozmaicone, raz takie, raz siakie. To jest najbezpieczniejsze.
Czy możemy ufać reklamie, że tym, czego bardzo potrzebuje nasze dziecko, są np. danonki, które wzmocnią budowę kości? Jak sprawdzać takie informacje?
Powiem tak: one mogą być zdrowe i niezdrowe równocześnie. Na pewno zaspokajają pewne potrzeby dziecka, bo są skoncentrowaną formą i wapnia, i białka. W sensie zawartości ta reklama mówi prawdę. Ale jeśli się zjada ich za dużo albo całą dietę oprzemy na tym tylko produkcie, to nie jest to zdrowe. Reklamy radzę traktować z rezerwą, pamiętajmy, że to jednak jest przede wszystko marketingowy zabieg, a nie życzliwa porada. Jeśli mamy zróżnicowaną dietę, to niepotrzebne nam są te wszystkie reklamowane fajerwerki.
Chcemy chronić dziecko przed śmieciowym, bezwartościowym jedzeniem, ale w którymś momencie pojawia się nieposkromiona i niewyjaśniona miłość do fast foodów, nie możemy przejść spokojnie obok żadnego klauna w śmiesznym żółto–czerwonym ubraniu, co robić wtedy, jak reagować na to bałwochwalcze zauroczenie ewidentnie niezdrowym, ale jakże atrakcyjnym dla niego pokarmem?
Trzeba to regulować. Jeśli zje się raz na jakiś czas, od święta, to proszę bardzo. To nie zabija. Zwłaszcza że fast foody dostosowują się do wymogów współczesnej dietetyki i trochę się jednak reformują. Ale już nie urządzałbym tam imienin, urodzin, bo to podtrzymuję tę fanatyczną w niektórych przypadkach fascynację.
Dlaczego mówi się, że małym dzieciom nie powinno się za bardzo przyprawiać potraw?
Nie wiem. Jedzenie ma być kolorowe, pachnące, mało słodkie, mało słone. Inne przyprawy absolutnie wchodzą w grę.
Jak to jest ze smakiem? Słyszałam opinię, że zmienia się co siedem lat. To prawda? Czy siedmiolatek nagle staje się otwarty na nowe smaki, czy otwartość na nie można pielęgnować na co dzień? Jak?
To jest kwestia dosyć indywidualna. Są dzieci, które od urodzenia mają ochotę spróbować wszystkiego, a inne działają w pewnych fazach. Przez ileś lat będą odmawiać zjedzenia szpinaku czy pomidora, a potem nagle im zasmakuje. Są fazy abnegacji wszystkiego, aby pokazać matce, kto tu rządzi. Dziecko przez trzy lata je tylko kotleta i nic innego nie weźmie do ust. Ale zazwyczaj jeśli da mu się coś posmakować bardzo wcześnie, jak również jadła tę potrawę karmiąca je matka, to potem częściej nie będzie miało oporów, by samemu skosztować. Jest to tzw. programowanie żywieniowe.
Z czego wynika otyłość małych dzieci – z predyspozycji czy z przekarmiania?
Z predyspozycji z jednej strony, ale w większości przypadków z przekarmienia. Z lęku matek, że zagłodzą dziecko. W ogóle to jest bardzo polska przypadłość ten paniczny strach, że na pewno umrzemy z głodu. Pewnie ma swoje historyczne uzasadnienie, ale dziś jest już bezzasadny. Z tym trzeba walczyć.
Jak?
Po prostu zdać się od urodzenia na instynkt dziecka. Czyli dać mu decydować, ile chce zjeść, i nie denerwować się, jak nie zje.
Ale czasem niemowlaki mają tendencję do wiszenia na piersi przez pół dnia.
No to oczywiście trzeba regulować, bo dzieci mają skłonność, by pierś traktować jak poduszkę, smoczek i nie wiadomo co jeszcze. Ale 10–20 min, maksymalnie 30 min powinno im w zupełności wystarczyć. Potem pierś trzeba z buzi wyjąć i nauczyć dziecko, że zasypiać można też w inny sposób.
I ostatnie pytanie – często pierwsze miseczki, w których podajemy dziecku zupki, są zrobione z melaminy. W ostatnich latach dużo się mówi o jej szkodliwości, czy powinniśmy unikać takich naczyń?
Myślę, że jeśli to tylko możliwe, kontaktu tworzyw sztucznych z żywnością powinniśmy unikać i jest to możliwe, choć strat w tradycyjnym, tłukącym się sprzęcie uniknąć się nie da.