Dzień, w którym małe żółwiki były wypuszczane do morza, dla moich synków stał się jednym z najważniejszych doświadczeń. Od tamtego czasu regularnie zbieraliśmy śmieci z plaży i zrewidowaliśmy wiele naszych podróżniczych marzeń. Jak choćby pływanie z delfinami. Bo czyż jest coś słodszego niż dziecko bawiące się z uśmiechniętym delfinem? Tyle że w delfinariach te stworzenia powodu do uśmiechu nie mają. Brutalnie odławiane od stada trafiają do więzienia z wyrokiem dożywocia. Głodzone w końcu zaczynają współpracować. Wyskakują dziesiątki razy dziennie na brzeg basenu, by w nienaturalnej pozycji pozować do zdjęć. Gdy się wie, że na jednego delfina w delfinarium przypada pięć zabitych podczas jego odławiania, ta rozrywka przestaje być niewinną wakacyjną przygodą. – To nie tak. Dzieci muszą dotknąć, zobaczyć, by pokochać i potem chronić – tłumaczy mi znajomy. Hm, eksterminacja rodziny, by pozyskać żywą maskotkę? To karkołomne rozumowanie.
Inną wakacyjną atrakcją jest przejażdżka na słoniu. Gdy byłam dzieckiem, była to dla mnie ikona egzotycznej przygody. Pierwszą więc rzeczą, jaką zrobiłam w Indiach, była, rzecz jasna, jazda na słoniu. A potem jeszcze raz, bo przecież pomagam utrzymać się temu zwierzęciu, wszak w Azji nie ma już wolnych słoni… Nie ma? Ależ są! Oczywiście, że są, choć coraz mniej. Między innymi dlatego, że łapie się je do wożenia turystów. To znaczy trzeba złapać małego, gdyż tylko taki da się wytresować. Słowo „łapie” w rzeczywistości oznacza zabicie matki, bo która matka odda dobrowolnie swe małe? Potem słoń jest tresowany. Biciem, głodem, żelazem i ogniem. Tak długo, aż wpadnie w apatię i zrozumie, że ma słuchać człowieka. Wozić turystów i stawać na komendę do zdjęcia.
Wyruszamy w świat po przygody i przeżycia. Problem w tym, że podróżnicze artykuły i książki zaszczepiają w nas marzenia. Serwowane zwykle bezrefleksyjnie, bo jakby się nad wszystkim zastanawiać, to człowiek by oszalał. Nie widzimy w tych propozycjach niczego złego. W końcu skoro znany travelbryta jeździ na słoniu, słynna podróżniczka przytula delfina, a reporterka siedzi na żółwiu, to dostajemy swoisty certyfikat, że tak wolno.
Zatem co roku setki turystów z Polski wrzucają na fora zdjęcia pokazujące, że ten punkt programu egzotycznej wycieczki mają odhaczony. – To gigantyczny biznes – mówi mi właścicielka dużego biura podróży. – Jesteśmy od sprzedawania tego, czego szukają klienci. Jak nie dam słoni i delfinów, to pójdą do innych. A chcą słoni i delfinów, bo czytają, że to atrakcja obowiązkowa. Koło się zamyka.
Można szukać etycznej alternatywy, ale to trudniejsze. Ośrodki naprawdę zajmujące się pomocą zwierzętom nie są oblegane przez tłumy. Często leżą na uboczu popularnych szlaków. Ale jeśli rzeczywiście szukasz bezcennego przeżycia, a nie jego tandetnej namiastki, warto je odnaleźć.
Warto też wiedzieć więcej – choć wiedza ta jest niewygodna – by przekazywać dzieciom wartościowe marzenia. Odarte z postkolonialnej wyższości człowieka nad naturą. Dające szansę na prawdziwą chwilę bliskości. Gdy wolny delfin w morzu podpłynie, by nam się przyjrzeć, jest to uczucie, którego nie da się z niczym porównać. Dodajmy do tego wypchane najeżki i żółwie, muszle i rozgwiazdy, wyroby ze zwierząt – decyzje półtora miliarda turystów, co przywiozą jako pamiątkę, mają ogromny wpływ na to, kogo trzeba będzie zabić w tym sezonie. Zwierzęta nie są towarem z supermarketu służącym spełnianiu zachcianek. Przemysł turystyczny (nazwa „przemysł” jest jak najbardziej uzasadniona, bo co 12. osoba na świecie pracuje w turystyce) zarabia ogromne pieniądze na miłości człowieka do przyrody. Mało co sprzedaje się tak dobrze jak wizja zabawy dzieci i dzikich zwierząt. Problem w tym, że o kosztach, jakie za tą zabawę płacą zwierzęta, po prostu się nie mówi.
Dowiedz się więcej na ten temat:
www.delfinaria.pl – portal o delfinariach
„Złamane dusze” – artykuł Katarzyny Boni
„Zwierz się ze zwierza” – artykuł Julii Lachowicz
„The last elephant in Thailand” – film
„Zatoka delfinów” – film
„Blackfish” – film