Chciałbym też wierzyć, że dzięki edukacji przyrodniczej budujemy większą wrażliwość, która objawi się nie tylko tym, że zwolnimy samochodem i pozwolimy przejść bezpiecznie rodzince jeży, ale również dla siebie nawzajem będziemy bardziej wyrozumiali – mówi Korneliusz Kurek w rozmowie z Ewą Świerżewską.
Ewa Świerżewska: Skąd pomysł na edukację przyrodniczą dzieci?
Korneliusz Kurek: Edukacja przyrodnicza tak naprawdę zaczyna się od pierwszych tygodni życia. Niezależnie od tego, co myślimy, jesteśmy częścią przyrody i ona nas otacza. To ją poznajemy od samego początku – są nią koty w domu i kwiatki na balkonie, sad z jabłkami, ale też spływ kajakowy rzeką. Nawet w wielkim mieście nie jesteśmy od niej odizolowani – chodzimy z rodzicami karmić kaczki w parku i ukrywamy słodką drożdżówkę przed pszczołami i osami, które uczymy się odróżniać od much. Pierwszymi nauczycielami przyrody są nasi opiekunowie, którzy cierpliwie odpowiadają na pytania o każde żyjątko. To od nich najczęściej zależy nasz późniejszy stosunek do przyrody.
Czy zawsze był pan pasjonatem przyrody?
Z edukacją jestem związany już kilkanaście lat. Pochodzę z rocznika, który po zdanej maturze miał egzaminy wstępne na wyższe uczelnie. Na biologię egzamin zawierał bardzo różne pytania – także ogólno-przyrodnicze. Od najmłodszych lat byłem pasjonatem natury, a do tego sporo czasu spędzałem na wsi. Wiedziałem, że klępa to samica łosia, gronostaj przebarwia się na zimę z wyjątkiem zawsze czarnej końcówki ogona, a kruk wygląda inaczej niż gawron. Ale niektórym takie pytania sprawiały olbrzymie trudności.
Jak rozpoczęła się ta przygoda z edukacją przyrodniczą, kierowaną obecnie do dzieci i młodzieży?
Była ogromna przepaść między egzaminacyjnymi oczekiwaniami wyższych uczelni a możliwościami i tak przeładowanego programu szkolnego. Na pierwszym roku studiów postanowiliśmy więc z koleżanką (obecnie już panią doktor) Aleksandrą Skawiną uzupełnić tę lukę. W naszym liceum zorganizowaliśmy koło przyrodnicze, w ramach którego dzieliliśmy się wiedzą z następnymi pokoleniami. Tematyka była różna – od tego, co sami wiedzieliśmy o lesie i tropieniu zwierząt, po fizyczne podstawy technik łowieckich drapieżników, o których czytaliśmy w książkach popularnonaukowych. W tym czasie także zostałem członkiem Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”. Latem brałem udział w projektach Stowarzyszenia – zimą opowiadałem i uczyłem o nich innych. A potem to już się potoczyło. Trochę pracowałem w szkole jako nauczyciel, trochę jeździłem z prelekcjami o wilkach. W 2006 roku, już w szerszym gronie uznaliśmy, że szkołom zdecydowanie brakuje przyrodniczych, edukacyjnych wyjazdów i w szalonej wizji zorganizowaliśmy pierwszą zieloną szkołę dla klas z rozszerzoną biologią. To były (i są nadal) bardzo intensywne wyjazdy – realizujemy tam trochę teorii, ale przede wszystkim wspólnie poznajemy zjawiska przyrodnicze, prowadząc proste projekty naukowe.
Czy dzieci to „chwytają”?
Naszym zdaniem taka forma zajęć wzbudza w uczestnikach większe emocje i zaangażowanie. Przechodzimy od „wiary” w prawdy objawione z podręczników do sprawdzenia ich w sposób empiryczny (przynajmniej w pewnym zakresie). Przez lata nabraliśmy naprawdę dużego doświadczenia, a grupa ludzi, którzy ciągle mają w sobie przyrodniczą pasję, rozrastała się, czasami też wymieniała i ostatecznie powstał Projekt GREEN, gdzie oprócz warsztatów terenowych i wykładów, oferujemy także trochę przyrodniczych nagrań, które można zobaczyć w Internecie. Te filmy ze zwierzętami (czasami z moim komentarzem, czasami tylko jako ujęcia danego gatunku) bywają wykorzystywane także na lekcjach biologii oraz podczas spotkań kół zainteresowań. I nawet jeśli są to jednostkowe przypadki, cieszę się, że dzięki naszej pracy dzieciaki mogą zobaczyć coś, co dzieje się niedaleko, w zakolu rzeki tuż obok ich domów. W pewien sposób pobudzamy wyobraźnię dzieci i na pewno uwrażliwiamy je na piękno przyrody. Przynajmniej chcę w to wierzyć.
Dlaczego warto pokazywać najmłodszym otaczający nas świat? Jak to wpływa na ich rozwój?
Dlaczego tylko najmłodszym? Ile osób dorosłych miało okazję zobaczyć, jak różne są larwy ważek, przejść się tropem rysia czy posłuchać we wrześniu jeleni na rykowisku? Właściwie to więcej wysiłku należy włożyć w pracę ze starszymi. Ostatnio miałem porównanie: siedmiomiesięczne, ledwo pełzające dziecko, które zobaczyło w rogu pokoju małego pająka ze wszystkich sił starało się tam dostać, ponieważ ten pająk był dla malucha fascynującym elementem otaczającego świata, równie wartym poznania (a może nawet bardziej, bo był żywy), co kolorowe grzechotki. Tymczasem na zajęciach ze starszą młodzieżą, czy wręcz studentami, pokazujemy na ilustracjach różne bezkręgowce i efekt jest taki, że wszyscy umierają z nudów… Nie chcą się zajmować, oglądać. Kiedy nagle ci dorośli już ludzie odkrywają w powiększeniu niesamowity, nieznany dla nich świat i na chwilę rozświetlają się taką właśnie dziecięcą fascynacją poznawania świata, czuję ogromną satysfakcję. I oczywiście nie chodzi tutaj o uczenie się na pamięć, gdzie co żyje, co je, albo jak się nazywa. Wiadomo, że jednych bardziej interesuję zoologia, innych botanika, a innych historia. Ale gdzieś w trakcie życia tracimy radość oglądania świata. Mogą nie interesować nas nazwy łacińskie, ale przecież to nie przeszkadza zachwycać się otaczającą nas różnorodnością życia. Tylko o tym zapominamy.
Czy dzieci są lepszymi odbiorcami przyrody?
Z młodszymi dziećmi pracuje się inaczej. One są często pełne entuzjazmu, fascynacji, ale szybko tracą koncentrację. Mają tysiące pytań i uwielbiają informacje o tym, co jest największe/najszybsze/najgroźniejsze. Po prostu „naj”! Te pytania są dla mnie zawsze wyzwaniem, ponieważ ja nigdy nie pamiętam tych danych. Dużą sztuką jest podtrzymywanie tej ciekawości, ale także zrozumienia, że nie wszyscy będą wybitnymi przyrodnikami. I to też jest w porządku. Fajnie będzie, jeśli będą umieli zatrzymać się jesienią w lesie i zauważyć, że las inaczej pachnie teraz, a inaczej latem. Jeśli będą chcieli poszukać informacji i samemu poszerzać własną wiedzę. Poszukają książek, albo nawet weekendowych zajęć, które pozwolą im poznać bliżej otaczającą przyrodę i będzie to dla nich na tyle ważne, że znajdą na to czas. A to wszystko wykształca pewną wrażliwość na wielu różnych płaszczyznach. Inaczej patrzy się na las, jeśli rozumie się jego ekosystem i umie czytać znaki, a las jest ich pełen! Inaczej myśli się o ochronie wilka, jeśli ma się świadomość, że tworzą one bardzo zżyte grupy rodzinne, które wykazują wiele podobieństw do… ludzi. Inaczej myśli się o nas, o ludziach będących elementem tego przyrodniczego bogactwa. Niestety, nieraz destruktywnym wobec natury.
Chciałbym też wierzyć, że dzięki edukacji przyrodniczej budujemy większą wrażliwość, która objawi się nie tylko tym, że zwolnimy samochodem i pozwolimy przejść bezpiecznie rodzince jeży, ale również dla siebie nawzajem będziemy bardziej wyrozumiali. Osoby, którym od najwcześniejszych lat pokazuje się piękno przyrody i buduje jakieś jej zrozumienie (choćby tylko tłumacząc co oznacza zachowanie domowego kota), są generalnie szczęśliwsze i łatwiej odnajdują chwile zachwytu.
Czy książki, np. takie jak te z serii „Przyjaciele zwierząt”, mimo iż nie są popularno-naukowe, mogą być swego rodzaju narzędziem w przekazywaniu wiedzy o otaczającej nas przyrodzie, w tym wypadku o zwierzętach zamieszkujących Polskę?
Jak najbardziej! Jeśli są rzetelne i mają konsultację naukową, to bardzo często są świetną pomocą, ułatwiającą, zwłaszcza dzieciom – wciągnięcie się w świat przyrody, w problemy dotyczące jej ochrony czy zrównoważonego rozwoju. Teksty literackie, komiksy bywają łatwiejsze w odbiorze i jeśli niosą ze sobą merytoryczny przekaz, to te informacje łatwiej zapadają w pamięć, w szczególności najmłodszym.
Dziękuję za rozmowę! I od razu zapowiadam ciąg dalszy.

Korneliusz Kurek, fot. Robert Mysłajek
Korneliusz Kurek – tytuł doktora uzyskał na Uniwersytecie Warszawskim za rozprawę poświęconą ekologii nietoperzy, ale od wielu lat tropi wilki, rysie i dzieli się swoją pasją z innymi. Od 2000 roku jest członkiem Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”, aktywnie biorąc udział tak w projektach badawczych jak i edukacyjnych. Pracował w szkole jako nauczyciel w gimnazjum i liceum, prowadził wykłady dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Współpracuje także z Wildlife Seminars przy prowadzeniu zajęć poświęconych drapieżnikom dla gości z zagranicy. Od 2006 roku wraz z grupą przyjaciół organizuje zajęcia i wyjazdy przyrodnicze, które ostatecznie doprowadziły do powstania PROJEKTU GREEN oferującego warsztaty i zajęcia edukacyjne tak dla szkół, jak i uczestników indywidualnych.
*** *** ***
Seria Przyjaciele zwierząt powstała z myślą o młodych miłośnikach książek, zwierząt i polskiej przyrody. Poszczególne tomy będą przybliżać wybrane gatunki, które żyją w Polsce. W pierwszych tomach poznamy wilki i zające, a w kolejnym – rysia.
Książki z serii to nie tylko wciągająca lektura, ale również doskonała lekcja przyrody, odpowiedzialności i empatii. Każdy z tytułów ma opiekę merytoryczną specjalisty od danego gatunku, by pokazać dzieciom prawdziwe życie zwierząt, ich zwyczaje i czyhające na nie zagrożenia. Na końcu każdej książki znajduje się kompendium przystępnie podanej ogromnej porcji wiedzy i ciekawostek o zwierzęciu, które było bohaterem danego tomu.
Autorką serii jest Aniela Cholewińska-Szkolik. Pisze ona w ciepły i przystępny dla dzieci sposób. Jej historie wzruszają, uczą i niosą pozytywne przesłanie.
Osamotniony ryś
Aniela Cholewińska-Szkolik
il. Aneta Kryszak
okładka: Katarzyna Nowowiejska
wyd. Zielona Sowa, 2016
wiek: 6+