No i stało się, znowu mamy wakacje. Wszystkie dotychczasowe ustalenia biorą w łeb. Utrwalony w poprzednich miesiącach rytm dnia jest już nieaktualny. Cała ta logistyka związana z odwożeniem dzieci do żłobka, przedszkola, do babci, opiekunki, na rytmikę, pływalnię, język angielski, wszystkie te zasady funkcjonowania rodziny, które dotąd tak dobrze się sprawdzały („Ja zawiozę Stasia do pani Marylki, a ty go odbierz, wracając”, „Babcia po przedszkolu da małemu obiad, a ty tylko kup coś na kolację”) – wszystko to już historia. Teraz mamy nową, wakacyjną rzeczywistość i trzeba sobie z nią poradzić. Ale głowa do góry – to tylko dwa miesiące!
Tylko – bo w takich na przykład Włoszech wakacyjna przerwa trwa aż trzy miesiące. Rodzice, z którymi rozmawiałem przed kilku tygodniami w Mediolanie, Este i Weronie oblewali się zimnym potem na samo wspomnienie wakacji. Wprawdzie rozmawiałem głównie z przedstawicielami Polonii – zaprosiło mnie stowarzyszenie Polska Ludoteka Rodzinna i fundacja ABC XXI – Cała Polonia Czyta Dzieciom (Polacy mieszkający za granicą są spragnieni polskiej literatury jak minister Rostowski naszych podatków), ale i rodowici Włosi bez pomocy dziadków wakacji by nie przeżyli. Tak, tak, na całym świecie ludzie są podobni – gdy nie mają co zrobić z dziećmi, wysyłają je do dziadków.
A skoro takie rozwiązanie sprawdza się w Toskanii, to dlaczego nie miałoby sprawdzić się i na Mazowszu, prawda?
Inna sprawa, że dziadkowie czasami stają okoniem. Albo z różnych przyczyn nie mogą zająć się wnukami. Bywa też, że po prostu ich nie ma. Co wtedy? Kolonie? Kiedy byłem smarkaczem, każdy zakład pracy organizował wyjazdy dzieciom swoich pracowników; jechaliśmy podstawianymi pod bramy fabryk autokarami, modląc się, żeby ktoś wreszcie zwymiotował, bo wtedy robiono postój i można było polecieć w krzaki na siku. Starzy kolonijni wyjadacze wiedzieli, że nie należy okazywać słabości w podróży. Opici oranżadą kupioną na pierwszym przystanku zaciskaliśmy zęby, próbując nie myśleć o przepełnionych pęcherzach – wiedzieliśmy, że nieszczęśnik, który poprosi kierowcę o zatrzymanie autokaru, będzie przezywany „mocznikiem” lub „siksą” przez najbliższe dwa tygodnie. Wymioty były traktowane jako wyjście honorowe; bladzi bohaterowie tłumaczyli potem, że objedli się lodów, co w połączeniu z papierosami dało taki, a nie inny skutek. Jeżeli przy okazji obrzygali wychowawców, mogli cieszyć się należytym szacunkiem do końca kolonii.
Cóż, zakłady pracy w większości poupadały, to i kolonii nie ma kto organizować… A obozy harcerskie?! Kiedyś przy niemal każdej szkole działała drużyna harcerska. Mieliśmy harcówki z siatkami maskującymi uczepionymi sufitu; sypał się z nich kurz, w którego chmurach nabywaliśmy zarówno harcerskich sprawności, jak i pierwszych objawów alergii, a latem, z napuchniętymi od kataru nosami, jechaliśmy pod namioty. Tam inhalowaliśmy się dymem z ognisk i oparami taniego wina, a przy okazji, co mi uświadomił niedawno drużynowy ze Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej, umacnialiśmy komunistyczną Polskę. Bo wszyscy należeliśmy nie do ZHR, tylko do ZHP. I to pewnie przez nas tak mało dzieci wyjeżdża teraz na obozy harcerskie. Może więc wysyłać smarkaczy na tak zwane obozy tematyczne?
Obóz językowy to banał – takich ofert znajdziemy bez liku. Ale nie trzeba wiele wysiłku, aby znaleźć też obozy dla małych modelek, reżyserów, fanów gier RPG, przyszłych fizyków, piłkarzy czy komandosów. Uprzedzam jednak! Kilkakrotnie wysyłałem syna na obóz rockowy, gitarowy i raz na telewizyjny; zawsze było miło i sympatycznie – i zawsze kosztowało to około dwóch tysięcy złotych. Nie dziwota więc, że obozy tematyczne nie są masowo wybierane przez rodziców. Lato w mieście? Półkolonie?
Wszystko dobrze, jeżeli szukamy zajęcia dla dzieci w wieku szkolnym. Młodszymi musimy zająć się sami. Chyba że uda się nam je wcisnąć do jakiegoś dyżurnego żłobka lub przedszkola. Nie udało się? No to muszą Państwo zorganizować się sami. Na warszawskim Grochowie rodzice stworzyli coś w rodzaju spółdzielni: codziennie zostawiają maluchy pod opieką kogoś innego, działa to całkiem sprawnie, dzieci mają towarzystwo, tatusiowie i mamusie czują, że wzięli sprawy we własne ręce i że jakoś przetrzymają te kilka letnich tygodni.
A potem wszystko wróci do normy. Przyjdzie wrzesień, żłobki, przedszkola i szkoły otworzą podwoje – zaprowadzimy tam dzieci o poranku, odbierzemy przed siedemnastą…Znowu uda się naoliwić sprawdzony przed wakacjami rytm dnia („Zawiozę Zuzię na dżudo, a ty przyjedź po nas przed basenem”. „Ugotowałam zupę na jutro – podgrzej ją, gdy pani Ania przyprowadzi Franka z niemieckiego”). Nadejdzie jesień i jakoś odpoczniemy po tym urlopowym czasie.