Cesarskim cięciem powinno kończyć się tylko 10–15 procent wszystkich porodów – takie są zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Na cesarkę z roku na rok decyduje się coraz więcej kobiet i już co trzecie dziecko na świecie rodzi się w ten sposób.
W ostatnich latach nastała moda na cesarskie cięcie, bo – według niektórych – poród naturalny jest zbyt „naturalny”. Pojawiło się nawet określenie „too posh to push”, czyli: „jestem zbyt elegancka, by przeć”. Amerykańskie gwiazdy propagują cesarkę jako bezbolesny, szybki i wygodny sposób rodzenia dzieci, eliminujący kilka, czasem kilkanaście godzin wysiłku. Istnieje błędne przekonanie wśród przyszłych mam, że cesarskie cięcie zapewni poród bez bólu. I choć jest w tym trochę prawdy, bo sam poród odbywa się ze znieczuleniem miejscowym lub ogólnym i kobieta nie odczuwa skurczów macicy, to jednak po porodzie, gdy znieczulenie przestaje działać, ból się pojawia. Są także kobiety, które traktują rodzenie jak zadanie do wykonania. Cesarskie cięcie wydaje im się czymś możliwym do wpisania w grafik. Umawiasz się na konkretny dzień, wyjmują ci dziecko, chwilę później wracasz do innych zajęć.
Z medycznego punktu widzenia cesarskie cięcie jest zabiegiem chirurgicznym, który polega na rozcięciu powłok brzusznych oraz macicy i wyjęciu noworodka. Wykonywano go już w starożytnym Rzymie. Na szczęście, w ostatnich dziesięcioleciach medycyna rozwija się bardzo dynamicznie i sposób przeprowadzania cesarki został niezmiernie usprawniony. Przede wszystkim zmniejszył się wskaźnik umieralności kobiet – jeszcze pod koniec XIX wieku wynosił aż 60 procent. Dzisiaj, gdy zmieniła się technika cięcia i znieczulania, cesarskie cięcie jest błogosławieństwem dla kobiet, dla których poród naturalny jest niemożliwy. Dlatego nie powinno się demonizować cesarskiego cięcia, gdyż jako zabieg ze wskazań medycznych jest niezwykle ważny i potrzebny. Należy jednak zastanowić się nad rosnącą liczbą wykonywanych zabiegów. I czy cesarka na życzenie to dobry pomysł?
Z perspektywy ojca
Tomek – 49 lat, z wykształcenia lekarz neurolog, tata trójki dzieci. Byłem przy porodach moich dzieci. Choć fakt, że jestem lekarzem, pozornie, dawał mi „komfort niezbędnej wiedzy” w temacie, to i tak jako ojciec przychodzących na świat dzieci przeżywałem te chwile w pełnym wzruszeniu, a nawet euforii. Pierwsze dziecko, córka, rodziło się drogami natury, pojawiło się na świecie stopniowo. Pierwszy krzyk dziecka, uspokojenie na piersiach mamy, uśmiech i radość na zmęczonej przecież twarzy… tego nie da się zapomnieć. Szybko zazwyczaj zapomina się ból i szybko wraca się do formy. Poród syna był całkiem inny. Wiedzieliśmy już dużo wcześniej, że płód ułożony jest tak, że wskazane będzie cesarskie cięcie. Jako lekarz byłem cały czas przy operacji, bo przecież cesarka to w gruncie rzeczy operacja. To ja pierwszy zobaczyłem dziecko, pierwszy słyszałem jego krzyk. Żona wybudziła się „po wszystkim”. Odczuwała dość silny ból, taki, który zwykle towarzyszy operacjom brzucha. Musiało minąć sporo czasu, by wróciła do formy. Na szczęście, maleństwo dawało niezbędną psychologiczną siłę do rekonwalescencji. Jak odpowiedzieć na pytanie: która forma porodu jest lepsza? Można prowadzić naukową dyskusję, zarówno z punktu widzenia korzyści dla matki, jak i dla dziecka. Ale tak naprawdę sposób porodu powinien określić lekarz, który oceni kwestie ryzyka i podejmie decyzję adekwatną do sytuacji.