Grupa 16 rodziców homoseksualnych dzieci napisała wymowny list do papieża Franciszka. Proszą go o powstrzymanie fali homofobii w Polsce. Powołują się m.in. na słowa katechizmu katolickiego, w którym czytamy:
„Znaczna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Osoby takie nie wybierają swojej kondycji homoseksualnej (..).Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością.”
Przypomina mi się rozmowa z matką homoseksualnej, dorosłej już dziewczyny. Powiedziała mi, że po ujawnieniu się orientacji seksualnej u córki ma problem nie z tym, że jej dziecko okazało się homoseksualne.
– Od chwili, gdy wyznała mi prawdę, po prostu potwornie się o nią boję – wyznała matka.
– Boję się, że będzie wyśmiewana, szykanowana. Że będzie musiała żyć w kłamstwie. Nieustannie kontrolować, aby nic z jej osobistego życia nie wyciekło na zewnątrz. Córka pracuje w szkole podstawowej. Jest dobrą i bardzo lubianą przez dzieci nauczycielką. Wyobraża pani sobie co by się stało, gdyby poszło w świat, że jest lesbijką?
Przypomina mi się również inna historia. Historia mężczyzny w moim wieku, który wychował się w małym miasteczku koło Bydgoszczy. Wszyscy w szkole wiedzieli, że Krzychu jest „pedziem”. „Tego” nie dało się ukryć. „To” z niego emanowało. Krzysztof był bardzo przystojnym i wrażliwym chłopakiem. Dziewczyny się w nim podkochiwały. Jedna z nich, nie mogąc znieść braku uwagi z jego strony, rozpętała mu piekło. Rozpowiadała wszem i wobec o jego skłonnościach homoseksualnych. Rozpuszczała plotki, że deprawuje młodszego kolegę. Nakręciła kolegów, aby „obili mu pysk” po szkole. Triumfowała, gdy rozeszła się wieść, że Krzysiek jest po próbie samobójczej.
Dla mnie najsmutniejsze w tej historii było to, że rodzice wyparli się syna. Ojciec obiecał utrzymanie do końca zawodówki. Potem chłopak miał zniknąć z życia rodziny. Więc zniknął. Pojechał do Stanów. Tam ułożył sobie życie. Rozkręcił dobrze prosperujący biznes. Znalazł partnera, z którym jest od dwudziestu lat.
W pewne Boże Narodzenie partner przyjechał do Polski. Do małego miasteczka pod Bydgoszczą i do mocno już schorowanych rodziców Krzysztofa. Przyjechał zbadać grunt. Sprawdzić, czy są gotowi, czy już dojrzeli. Do pojednania.
Opowiedział im o Krzyśku. O jego sukcesach zawodowych i osiągnięciach. Opowiedział im również o udanym związku, jaki tworzą.
Matka rozpłakała się. Ojciec był nieprzejednany.
– Ja nie mam syna. Pan pomylił adres – powiedział.
Tylko, gdy to mówił, oczy zaszły mu mgłą, a drobne ciało w fotelu jakby bardziej się skurczyło.
Ileż trudu, ile potwornego wysiłku trzeba włożyć w to, aby zabić w sobie miłość do dziecka.
Jaki ciężar, jaki ból trzeba nosić w sercu przez całe życie, aby przejść przez nie wmawiając sobie, że wyczekiwany syn, który urodził się w chłodny, marcowy poranek, nie jest twoim dzieckiem.
Jakie brzemię, jakie garby rozpaczy i długie godziny przepłakanych nocy trzeba podarować własnej żonie powtarzając, że nigdy nie urodziła dziecka, bo to, które jest – nie jest godne ich rodzicielskiej miłości.
Z jaką konsekwencją, i też okrucieństwem, trzeba wyryć w duszy syna rany, które mają mu przypominać, że jest kimś gorszym, niegodnym, niewłaściwym, nieudanym, chorym i OBCYM.
Po co to morze cierpienia? Gdzie bije jego źródło?
”Osoby takie nie wybierają swojej kondycji homoseksualnej (..).Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością”, czytamy w Katechizmie.
Jestem bardzo ciekawa, czy papież Franciszek odpowie polskim rodzicom dzieci LGTB, a jeśli tak – to co.