Opieka naprzemienna cieszy się coraz większym zainteresowaniem rodziców po rozwodzie. To dobry pomysł, gdy rozstają się w atmosferze współpracy. W przeciwnym razie pomysł taki może stać się tylko źródłem problemów.
Pytała mnie często, o czym myślę i co lubię. Gdy powiedziałam jej, że moje ulubione kwiaty to konwalie, na następne spotkanie przyniosła mały bukiecik. Pamiętała… Często łapałam się na tym, że ona ma 6 lat, a rozmawia ze mną jak „stara malutka”. Julka przychodziła na nasze spotkania zawsze zadowolona i podkreślała, jak kocha mamę i tatę, ciocię Ulę, Dorotkę, mnie i dwa psy. Jednego w jednym domu, drugiego w drugim. Bo Julka miała dwa domy. Jeden u mamy, a drugi u taty. Niestety, z jednego domu do drugiego trzeba było przejechać około półtorej godziny. Julka miała wiele podwójnych rzeczy. Oprócz psów, Tofiego i Bolka, miała też dwie nianie: ciocię Ulę i Dorotkę, dwie szafy z odrębnymi rzeczami i dwie konsole do gry. Dwa piórniki, dwie kurtki na zimę, dwa misie do zasypiania. Tfu, nie misie, tylko królika u mamy i kota z wytrzeszczonymi oczami u taty. Julka rzadko zapraszała do siebie dzieci z przedszkola, bo nie do końca potrafiła się z nimi przyjaźnić. Nie ze względu na brak umiejętności społecznych, ale głównie z powodu tego, że znikała na dwa tygodnie i wtedy dzieci znajdowały sobie kogoś innego do zabawy. Julka chodziła do dwóch przedszkoli, w zależności od tego, u kogo mieszkała. Dwa tygodnie u mamy. Dwa tygodnie u taty. Przy jednoczesnym braku kontaktu z drugim rodzicem. To chyba był pomysł mamy, która z nowym partnerem nie potrzebowała kontaktu z Eksem. Ojciec Julki, czyli Eks, miał zniknąć z jej życia na zawsze. „Jak chcesz ją widywać, to sobie to zorganizuj”. „Niech cię szlag trafi” – takie były ostatnie zdania, które wymienili przez telefon. W związku z tym podzielili sobie to dziecko na pół. Jedna jego część mieszkała od pierwszego do piętnastego z mamą i jej partnerem, w niebieskim pokoiku, z ciocią Ulą, Tofim i przedszkolem u Braci Krasnali. Druga część przyjeżdżała od piętnastego i rozpakowywała walizkę w pokoju o kolorach żółtej tapety, przy asyście cioci Dorotki, Bolka, wstając rano do przedszkola Ekomaniaków. Julka raz była mamy, raz taty i zmieniała się jak kameleon.
To, co tak zachwycało jej rodziców, mnie martwiło najbardziej. Pozorna zdolność adaptacji do każdych nowych warunków.
– Ona jest taka elastyczna – podkreślała z dumą mama. – W tym roku nawet wysłałam ją na obóz zimowy i świetnie sobie poradziła, wie pani? Oczywiście, że wiem, że sobie poradziła – myślę. Jej życie to nieustające zmiany i co dwa tygodnie adaptacja – jak więc Julka mogła nie poradzić sobie ze zwykłym obozem? Tata, artysta malarz, podkreślał w rozmowie ze mną, jak Julka jest dojrzałym dzieckiem. Jak rozumie, jaką ma empatię.
Dziecko, którego świat jest podzielony w tak ogromnej skali najczęściej staje się małym dorosłym. Dlaczego? Bo musi szybko nauczyć się radzić sobie z negatywnymi emocjami, z nieustającą tęsknotą za drugim rodzicem, z którym tak długo nie ma kontaktu. Dla małej dziewczynki dwa tygodnie to jak kilka miesięcy dla dorosłych. Musi zracjonalizować to, że jej życie wygląda inaczej niż u innych dzieci. – Bo ja mam taki szalony świat – mówiła do mnie. – Jak u Małgosi z bajki „Małgosia i buciki” (o dziewczynce, która była wnuczką szewca i przymierzając buty, przenosiła się do życia ich właścicieli). Opieka naprzemienna najczęściej staje się tajemnicą, którą dziecko skrzętnie ukrywa, i której się wstydzi, bo czuje się inne. Dla przedszkolaka porządek świata zawiera się w podobieństwach do innych dzieci, a nie różnicach, stąd Julka i inni w podobnej sytuacji mają nieustające poczucie chaosu. Dlatego Julka bardzo szybko opanowała kalendarz i zegar, bo najtrudniejsze było dla niej zapamiętanie, o której przyjeżdża mama, by zabrać ją na kolejne „dwutygodniowe wczasy”. I znów trzeba było zostawić wszystko, co kochała. Najgorsze dla jej rozwoju to ciągłe doświadczanie zrywanych więzi. Rozstanie z rodzicem, nianią, ciocią w przedszkolu, koleżankami to zrywanie relacji, zamrażanie uczuć, tęsknota. Patrząc na Julkę, miałam czasem wrażenie, że mimo iż jest miła, to wciąż emocjonalnie niedostępna. Było jej przykro, że godzina dobiega końca, ale nigdy nie buntowała się jak inne dzieci, tylko pogodzona z tym machała mi na pożegnanie. – Niech się pani nie smuci, przyjdę za tydzień – mówiła do mnie (czy do siebie)? Wyczuwałam granicę, za która Julki już nie było. Łaskotki. To było dla niej najgorsze. Coś, co uruchamiało spontanicznie emocje. Kiedyś, grając w jakąś grę, połaskotałam Julkę. Dziewczynka zaczęła się śmiać, więc powtórzyłam to. Julka śmiała się głośno i turlałyśmy się po podłodze do momentu, gdy zauważyłam, że płacze. – Co się stało? – przytuliłam ją. Nie podoba ci się ta zabawa? – Podoba. Nie wiem – odpowiedziała i płakała dalej. Zrozumiałam, jak bardzo Julka tłumi emocje na co dzień. Ile wysiłku musi wkładać w swoją wypracowaną dorosłość. Nasze przedostatnie spotkanie było moim spotkaniem z rodzicami. Właściwie ja mówiłam, a oni słuchali na dwóch fotelach oddalonych od siebie, jakby mieli się wzajemnie poparzyć. – Chcielibyście siedzieć na miękkich fotelach czy stać na tej zimnej podłodze pomiędzy? – zapytałam, gdy weszli. Spojrzeli na mnie zdziwieni. – Na fotelach – bąknęła mama. – No właśnie, wasza córka też by chciała siedzieć, a ciągle musi stać. W rozkroku. Między waszymi miękkimi siedziskami – powiedziałam na powitanie. Spojrzeli na mnie ze strachem, ale też ze złością, przeczuwając, że usłyszą niewygodną dla nich prawdę. Gdy zaczęłam mówić o Julce i jej podzielonym świecie, o konsekwencjach, moim niepokoju o nią – mama zaczęła płakać, a tata krzyczał: „to wszystko twoja wina! Gdybyś nie poznała tego gacha, nasza córka byłaby dziś szczęśliwa”.
Przerwałam im. – Nie wiem, czy byłaby szczęśliwa, proszę państwa, bo dziecko nigdy nie jest szczęśliwe, gdy jego rodzice się nie kochają lub zachowują tak jak wy. Nie jesteśmy tu, by oceniać wasze decyzje, ale po to, by poprawić świat, który powstał w oparciu o nie. Zobaczcie, co teraz robicie. Od pół godziny krzyczycie na siebie i zajmujecie czas, który jest dla waszej córki. Jesteśmy tu wszyscy dla Julki. Dla Julki – powtórzyłam. Zróbmy wreszcie coś dla niej.
Cisza, która nastąpiła, utrzymywała się do końca spotkania. Zaproponowałam nowy model podziału, w którym dziecko było u jednego rodzica około tygodnia, ale jednocześnie miało okazję widywać drugiego rodzica, obowiązkowo dzwonić, żegnać się przed snem, rozmawiać na skypie i bawić się z nim dwa razy po południu. Jedno przedszkole, mili państwo, jedna niania i jeden pluszak, który wędruje z dzieckiem z jednego domu do drugiego. Im więcej wspólnych rzeczy, które łączą wasze światy, tym większe poczucie bezpieczeństwa, porządku, spójności w życiu Julki. Czy to jest jasne? – zapytałam, ale zamiast odpowiedzi kiwnęli głową i wyszli. Domyślałam się, że już nie wrócą i Julka też. Było mi przykro, gdy odwołali kolejną wizytę, ale wiedziałam, że Julka prędzej czy później i tak skieruje ich do mnie lub do innej pani psycholog.
Po blisko roku na liście oczekujących znalazłam nazwisko Julki. Poprosiłam Dominikę w recepcji, by spróbowała znaleźć im szybko wolną godzinę. Byłam skłonna przyjść wcześniej lub zostać dłużej. Przyszli oboje. Smutni i przestraszeni. Julka uciekła z domu, a policja znalazła ją w parku skuloną z zimna na ławce. Miała spakowanego pluszaka, batonik i zdjęcie rodziców, na których są razem. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Ja wiedziałam. Tym razem szybko udało nam się wdrożyć nowy plan, a Julka chodzi dziś do jednej szkoły, która jest dokładnie pośrodku ich miejsc zamieszkania. Już nie jest taka grzeczna i miła. Mama narzeka, że „pyskuje”, złości się o byle co i czasem popłakuje przed snem. Tata zaznacza, że czasami zachowuje się jak zbuntowany trzylatek. Oddycham z ulgą. Wiem, że Julka mimo nadal niełatwego życia z powrotem jest małym dzieckiem. Będzie musiała teraz nadgonić stracony czas i może być to trudne dla jej rodziców.
Trudne znaczy prawdziwe rodzicielstwo i prawdziwe żywe dziecko w nim.