Dziecko, które nakarmiło się bliskością z rodzicem, zaczyna być ciekawe świata i innych ludzi. Te dzieci, które mają deficyt więzi, często nie chcą się od mamy i taty oddalać. Są wciąż łakome ich miłości. O separacji z dzieckiem bez wyrzutów sumienia rozmawia, Małgorzata Ohme z Joanną Koroniewską i Joanną Pieczkowską.
Małgorzata Ohme: Jesteście szczurzyce czy szympansice?
Joanna Pieczkowska: Pod względem urody?
MO: Nie, pod względem okresu pozostawania z potomstwem, ha, ha, ha! Szczury są z małymi do około piątego tygodnia po narodzinach, a szympansy dużo dłużej, bo pilnują swoich małych aż do pięciu lat.
Joanna Koroniewska: To ja jestem stuprocentową małpą.
JP: A ja coś pomiędzy. Mentalnie małpa, choć fizycznie wróciłam do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim. Myślę o córeczce niemal bez przerwy, ale jestem ogromnie wdzięczna za szczurze chwile wolności.
MO: To porozmawiajmy dziś o separowaniu się od dziecka. Rzeczywiście, obserwuję u mam dwie tendencje. Jedna grupa mam cieszy się, gdy ich dzieci rosną, są coraz starsze, bardziej samodzielne. Druga grupa czuje żal i chciałaby zatrzymać czas, by zawsze mieć takie maleńkie, słodkie niemowlę.
JP: Ja jestem matką pragnącą rozwoju swojego dziecka. Z niecierpliwością czekam na moment, kiedy Eliza będzie na tyle duża, że będziemy mogły sobie pogadać, a ona zaskakiwać mnie będzie błyskotliwymi spostrzeżeniami, które tworzyć umieją jedynie dzieci. Zniewolenie pierwszego roku było dla mnie trudnym doświadczeniem, chociaż kiedy ostatnio poszłam do przyjaciółki poznać jej trzytygodniową córeczkę, to obudził się we mnie totalny zachwyt i tęsknota za takim maleństwem.
JK: A ja wręcz przeciwnie… Jestem przykładem wielu polskich matek. Janka stała się dla mnie pępkiem wszechświata.
MO: Zakładałaś wcześniej, że tak może być?
JK: W życiu! Pracowałam do dziewiątego miesiąca ciąży i zarzekałam się, że natychmiast wrócę do pracy. I coraz bardziej zaskakiwałam siebie samą. Siedziałam z córką do szóstego miesiąca życia, podczas gdy w moim zawodzie często wraca się niemal natychmiast, i moją pracą stało się moje dziecko. Prawie w ogóle nie wychodziłam. Oczywiście, oprócz spacerów z Janką, nawet załatwiłam sobie koleżankę, która w domu robiła mi włosy!
MO: Jak się z tym czułaś?
JK: W pewnym sensie czułam się spełniona. W tym czasie, żeby nie było, że nie próbowałam, robiłam selekcję niań, żeby się trochę uwolnić, i oczywiście żadna, ale to żadna, według mnie się nie nadawała. Nie zostawiłam Janki nigdy na dłużej z żadną z nich, bo zawsze było coś nie tak. Czytałam wszystko, co było na rynku prasowym i wydawniczym, od metod zasypania do wszystkich możliwych poradników. Nie zabierałam jej nigdzie samolotem, bo ja jako dziecko chorowałam na uszy i bałam się, że Jance przydarzy się coś równie okropnego. Nie nosiłam jej w chuście, bo jedna z pięciu pediatrów, które w tamtym okresie poznałam, opowiedziała mi straszną historię o jednej z pacjentek, której dziecko z takiej chusty wypadło. Wystarczy wam?
MO: Oj, tak… Czy z perspektywy czasu uważasz, że to było słuszne?
JK: Uważam, że lepsza jest taka forma opiekuńczości niż funkcjonowanie z dzieckiem, ale właściwie bez dziecka, z całym zapleczem niań, babć itd. Chociaż we wszystkim ważny jest umiar. Zdecydowanie, Janka stała się najważniejszą cząstką mnie, ale uważam, że dziecko będzie szanować siebie, gdy ty sama też szanujesz siebie.