To skąd dziecko czerpie wiedzę o seksie ma wpływ na to w jaki sposób go postrzega i jak jego seksualne życie będzie wyglądało w przyszłości. Nie ma co oszukiwać w dobie wszechobecnego internetu nie da się dziecka uchronić przed kontaktem z pornografią. Jednocześnie ważne jest to, żeby dziecko wiedziało, że sex to nie tylko orgazm i filmowe wygibasy.
Staram się być na bieżąco. Słucham tego, co mówi młodzież. Podsłuchuję ich wzajemne rozmowy. Znam, nieprzyzwoite często, określenia narządów płciowych, których używają w różnych częściach Polski. Czytam, oglądam, postuję, wszystko po to, aby znać właściwy kod komunikacyjny. Bez tego moja praca nie miałaby sensu.
Moim największym kapitałem jest jednak pamięć o tym, jak to było, gdy sam miałem kilkanaście lat. Psychoterapeuta powiedziałby, że pozostaję w stałym kontakcie z sobą z tamtych lat. To prawda i często odwołuję się do tych wspomnień. Tym trudniej jednak przyznać mi, tym razem z pozycji doświadczonego dorosłego, że świat uległ zmianie. Pomimo wewnętrznego sprzeciwu, widzę, że „za moich czasów” było zupełnie inaczej. Dziś dołączył Internet, który dla wielu osób, głównie bardzo młodych, stał się szkołą, rodziną, placem zabaw, klatką schodową i domową prywatką.
Czasy mojego dorastania przypadły na okres świetności magnetowidów i kaset VHS. Zdobywaliśmy, oglądaliśmy, przegrywaliśmy i pożyczaliśmy sobie filmy, które pozwalały nam zobaczyć, jak to właściwie jest zagranicą. Największy skarb należał do Leszka, który w skrytce rodziców znalazł czeski film pornograficzny. Mieliśmy po dwanaście lat i nareszcie mogliśmy dowiedzieć się, o co chodzi w seksie. Obejrzeliśmy go na przestrzeni kilku lat około kilkudziesięciu razy, przewijając, pauzując i omawiając poszczególne sceny. Czwartkowe projekcje stały się naszym obrzędem przejścia nie tyle do świata dorosłości, ile do dorosłych.
Minęło wiele lat od czasu ukończenia przez nas szkoły podstawowej i choć wiele rzeczy uległo zmianie, dwie pozostają takie same, jak dwadzieścia lat temu: zainteresowanie dzieci i młodzieży seksualnością oraz brak rzetelnej edukacji seksualnej w szkołach. Naszą – moją i kolegów – potrzebę zdobywania wiedzy w tej dziedzinie zaspokoił film uznawany wówczas za pornograficzny (współcześnie podobne sceny możemy oglądać w popularnych serialach telewizyjnych).
Obecne nastolatki (ponad 70 procent) swoją wiedzę na temat „tych spraw” czerpią głównie z Internetu i bynajmniej nie są to strony o tematyce naukowej. Chłopcy i dziewczynki dzięki swoim komputerom, telefonom komórkowym i innym urządzeniom mają nieograniczony dostęp do pornografii, także tej o najbardziej twardym charakterze, i przyznają się do jej oglądania. Podział na płeć przestał tu obowiązywać.
Bombardowani wyuzdanym seksem w okresie, kiedy kształtuje się ich własna tożsamość, nabierają fałszywego przekonania o ludzkiej seksualności. Nie ma w nim miejsca na uczucia, poznawanie ciała, odkrywanie i akceptację swojej płciowości, jest akt cielesny zakończony orgazmem. Kobieta czeka w podnieceniu, gotowa zaspokoić każdego samca, który – jeśli nie spotka się z jej zaproszeniem – posiądzie ją siłą. Tak to przecież w życiu jest, że facet ma prawo, a kobieta musi. Gwałtu nie ma, jest zabawa.
Pornografia wciąga i uzależnia, bo podniecenie i ekscytacja są przyjemne. I choć chcielibyśmy, aby dotyczyło to wyłącznie dorosłych, jej ofiarami coraz częściej stają się najmłodsi. Wielu z nich nie osiągnęło jeszcze dojrzałości płciowej. Rozładowują napięcie, które biologia ujawniłaby w nich dopiero za kilka lat.
I podobnie jak w przypadku alkoholu, kiedy na początku wystarcza jedno piwo, bodziec tępieje, a potrzeba ciągłej stymulacji zaczyna dominować nad wszystkimi obszarami ich życia.
W transie, poza czasem, a przede wszystkim bez jakiejkolwiek kontroli całymi godzinami oglądają seks w różnych jego postaciach i konfiguracjach. Są nałogowymi odbiorcami treści pornograficznych.
Kiedy dwa lata temu spotkałem się z rodzicami warszawskich gimnazjalistów, którzy podczas szkolnego wyjazdu zostali przyłapani na oglądaniu filmów porno, przekonywali mnie, że to niemożliwe. Opowiadali, chcąc przekonać samych siebie o niewinności swoich dzieci w kwestiach seksualnych. „To był epizod, dziecięca ciekawość, ktoś musiał ich namówić”, powtarzali.
Nie wiedzieli jeszcze, że nauczycielka znalazła u uczniów kilkadziesiąt płyt z nagranymi z Internetu filmami pornograficznymi. Każda płyta opisana była według kategorii zaczerpniętych ze stron dla widzów dorosłych. Wyszedłem z sali, zostawiając ich na kilka minut z komputerem i wspomnianymi płytami. Zobaczyli. Jednak nadal nie mogli w to uwierzyć. Wściekłość i płacz były ich pierwszą reakcją.
Co robić? Nie pozwalać korzystać z komputera? Odłączyć Internet?
W drastycznych przypadkach tak, odłącz dziecko od sieci i udaj się do specjalisty. Jednak współcześnie nie da się wychować dziecka, zakazując mu dostępu do Internetu. Można go jednak ograniczać i kontrolować, a przede wszystkim – stwarzać alternatywę. Zarówno w sposobie spędzania wolnego czasu, jak i postrzeganiu ludzkiej seksualności.
Jako edukatorzy seksualni jesteśmy często obwiniani o to, że namawiamy dzieci i młodzież do seksu. Propagujemy promiskuityzm, mówimy wyłącznie o praktycznej jego stronie. To nie jest prawda.
My po prostu jesteśmy świadomi tego, jakie treści docierają do dzieciaków. Rozmawiamy z nimi i słuchamy, o czym nam opowiadają. Media są przesycone seksem, to one głównie kształtują dzisiaj sposób postrzegania świata i relacji międzyludzkich przez dzieci.
Edukacja seksualna jest po to, aby pokazać im, że seks to nie tylko orgazm. A świadome i bezpieczne uprawianie miłości jest jedną z najpiękniejszych chwil w ludzkim życiu, na które warto poczekać.