Kuskus i daktyle, czyli wizyta w Tunezji
Po Hawajach odczekaliśmy trzy miesiące i roczną Zuzię zabraliśmy w nowy dla nas wszystkich kierunek – do Tunezji. Przez część wycieczki jedliśmy posiłki w hotelach i raczej obyło się bez kulinarnych niespodzianek. Znacznie ciekawiej zrobiło się na południu kraju, w górach i na skraju pustyni. Zuzia była wtedy na ostatnim etapie raczkowania, najciekawsze więc dla niej zdawało się to, co w zasięgu, czyli na ziemi: zgubione okruszki, wyplute pestki owoców, skórki od pomarańczy, resztki bułki porzuconej przez kota. Musieliśmy być czujni i selekcjonować te znaleziska. Zuziowy ranking tunezyjskich przysmaków wyglądał tak: miejsce trzecie – daktyle, miejsce drugie – oliwki (trzeba przyznać, że te tunezyjskie są genialne) i miejsce pierwsze – kuskus z warzywami.
A było tak: chodzimy sobie z Zuzią po okolicach pięknego kanionu w górach na południu Tunezji. To znaczy ja chodzę, a Zuzia jedzie w nosidełku na moim brzuchu i rozgląda się dookoła. Zmęczone upałem wypatrujemy jakiegoś miejsca, żeby usiąść, gdy zaczyna machać do nas przyjaźnie wyglądający miejscowy.
– Chcecie kuskusu? Moja żona zrobiła, właśnie mi przyniosła na obiad.
Zachęcająco odkrywa przykrywkę, spod której unosi się smakowity zapach. – Z przyjemnością – uśmiecham się i przysiadam obok niego na ziemi. Chociaż za kuskusem do tej pory nie przepadałam, w tej sytuacji nie wypada się wykręcać. Zuzia jedzenia z zasady nie odmawia, więc śmiało otwiera szeroko buzię. I nie rozczarowała się. Kuskus był pyszny. Kryły się w nim marchewki, ziemniaki, cukinie i pomidory, przynajmniej taką wersję ustaliliśmy z Tunezyjczykiem. Zjadłyśmy mu ponad połowę porcji, ale był zadowolony, ponieważ grzecznie wysłuchałyśmy opowieści o jego licznej rodzinie. Uwielbienie kuskusu, oliwek i daktyli została naszej córce do tej pory, mimo że pobytu w Tunezji oczywiście nie pamięta.
Quiero jamon, czyli przysmaki hiszpańskie
Trudno nam wytrzymać zbyt długo w jednym miejscu, a zwłaszcza w Warszawie. Od pobytu w Tunezji minęły trzy miesiące, czas znowu ruszyć w drogę. W góry Picos de Europa na północy Hiszpanii jeździmy co roku na cały sierpień. Cel: eksploracja jaskiń, oczywiście. Wprawdzie baza wyprawy będzie na wysokości prawie 2 tysięcy metrów, a Zuzia ma niecałe półtora roku, ale jest dzielnym podróżnikiem i nie lubi siedzieć w domu (to chyba geny), więc da radę. Sprzęt biwakowy i jedzenie przylatuje do bazy śmigłowcem. Ponieważ nie musimy go wnosić na własnych plecach, pozwalamy sobie na różne smakołyki. Dla Zuzi dodatkowo kupuję zapas jogurtów naturalnych (wapń!), musów owocowych (witaminy!) i mało słodkie ciasteczka cynamonowe, żeby nie podjadała słodyczy przeznaczonych dla wygłodniałych grotołazów wracających spod ziemi. Wyprawa jest hiszpańska, z lekką domieszką portugalską, lista zakupów odzwierciedla więc gusty iberyjskie. Kiedyś Hiszpania kojarzyła mi się głównie z gazpacho i oliwkami, ale w Picos skorygowałam tę idylliczną wizję. Zobaczyłam, że północ tego kraju kocha i zjada przede wszystkim mięso i suszone wędliny. Zuzia wchodzi w to od razu. Jej pierwsze słowo po hiszpańsku to „jamon”, czyli szynka. Pierwsze zdanie: „Quiero jamon!”, co rzecz jasna znaczy: „Chcę szynkę”. Co prawda szynka to nie byle jaka. Jamon serrano to szynka surowa, suszona, krojona na cienkie plastry prosto z wielkiej świńskiej nogi. Nic dziwnego, że musy owocowe idą w odstawkę. Asystując przy ceremonii krojenia i słysząc dookoła zadowolone mlaskanie, nawet ja mam ochotę spróbować tej szynki. Tym razem pogoda w Picos jest wyjątkowo paskudna. Przez ponad tydzień temperatury są bliskie zera, wieje silny wiatr, prawie bez przerwy leje, a jak przestanie lać, to sypie gradem. Dnie spędzamy w namiocie bazowym, pijąc kolejne gorące herbaty. Zapasy mamy w zasięgu ręki, więc chcąc nie chcąc, podjadamy co chwila, dla rozgrzania się i poprawy nastroju.
– A czego mogłaby się napić Zuzia… – zastanawiam się głośno.
– Wiem, może chcesz kakao? – wpadam na pomysł.
Zuzia zakochuje się w słodkim i ciepłym napoju od pierwszego łyku. W dodatku po hiszpańsku kakao nazywa się tak samo, Zuzia może więc poprosić kogokolwiek o nowy pełny kubeczek. Jej miłość do kakao jest tak wielka, że kiedy wracamy do Polski, musimy jej zapowiedzieć, że kakao pije się tylko w Picos i że w domu go nie będzie. Rok później znowu jedziemy w Picos de Europa. W domu, przed wyjazdem, Zuzia chce sobie przypomnieć, jak to jest w tych górach, i zarządza wspólne oglądanie zdjęć z poprzedniej wyprawy. Gdy dochodzimy do zdjęcia uśmiechniętej buzi umorusanej brązowym płynem, Zuzia się rozpromienia: – I będzie kakao.
Smaki w podróży
30 września 2014
PAGE 1 / 2