Niedawno miałem przyjemność spotkać się z uczniami jednej z mokotowskich podstawówek. Jako osoba wścibska podpytywałem dzieciaki o ich domowe przyzwyczajenia, także te związane z telewizją.
– Kto z was – pytałem – od razu po obudzeniu włącza telewizor?
Prawie wszystkie dzieci podniosły ręce; kilkoro oznajmiło, że telewizorów w domach nie mają („Jak to?” – rozległy się tu i tam okrzyki), a jeden z drugoklasistów oświadczył, że on telewizora nie włącza, bo gdy się budzi, telewizor jest już dawno włączony. Skonsternowani nauczyciele kręcili głowami.
– A kto z was – folgowałem dalej wścibstwu – ma w swoim pokoju swój własny telewizor?
Około czterdziestu osób. Na sto dwadzieścia. Mowa o siedmio-, ośmiolatkach. Ja wiem, że dzieci mogły mi trochę nazmyślać, wiem, że nie miało to nic wspólnego z miarodajnym badaniem, ale… Spojrzałem pytająco na nauczycieli.
– To prawda – powiedziała mi potem pani dyrektor.
– Rodzice wręcz chwalą się, że ich dzieci mają własne telewizory. Podobno uczy to rozsądnego korzystania z nich.
Zamyśliłem się. Z jednej strony, brzmiało to odrobinę bałamutnie, a z drugiej – czemu nie? Gdybyśmy nauczyli dzieci sięgać po pilota tylko od czasu do czasu…
– Włączają telewizor od razu po szkole, wyłączają przed snem – ucięła moje głośne rozważania pani dyrektor.
– Przy migającym ekranie odrabiają lekcje, bawią się, rysują, korzystają z komputera…
Cóż, daleki jestem od potępiania kogokolwiek; tylko rodzice wiedzą, na ile mogą zaufać swojemu dziecku – ja Kacprowi telewizora do pokoju nie wstawiłem. To zawsze był mądry dzieciak, ale… wolałem, żeby po obudzeniu się jego wzrok padał na zabawki i książki, a nie na wygaszony ekran.
Telewizory w dziecięcych pokojach to wciąż budząca zdziwienie nowinka – byłem więc ciekaw, kiedy zaczęły się w nich coraz powszechniej pojawiać. Okazało się, że wszystkiemu jest winna… plazma. Polacy przed kilkoma laty zaczęli wymieniać skrzynkowe odbiorniki na nowe, płaskie i eleganckie, z tym że, cholera jasna, stare były jeszcze całkiem dobre! Niektóre dało się wywieźć na działkę, niektóre powędrowały do dawno niewidzianych babć i kuzynów, niektóre sprzedano za grosze – większość przeniesiono do dziecięcych pokoi. I tym właśnie sposobem część dzieci stała się ofiarami nowoczesnej technologii. Ale pocieszę Państwa – nawet najnowocześniejsze urządzenie nie poradzi sobie na dłuższą metę bez prądu!