Gdy rozmawiają o zawodach sportowych, mówią językiem zrozumiałym tylko dla wtajemniczonych. Gdy opowiadają o córeczkach, są jak typowi tatusiowie: Maciej Dowbor, dziennikarz uprawiający triatlon, oraz Cezary Zamana, kolarz, organizator rodzinnych maratonów rowerowych.
Cezary Zamana: Ile masz dzieci?
Maciej Dowbor: Pięcioletnią dziewczynkę.
C.Z.: A ja mam trójkę: Kasia (23 lata), Olek (21 lat) i Klara (6 lat).
M.D.: Dobry rozstrzał?
C.Z: Tak, fajny, najpierw są dziewczynka i chłopiec, którzy razem się wychowywali, no i potem na otarcie łez w okolicy czterdziestki córka.
M.D: Przedłużenie młodości.
C.Z: Rodzicielstwo w dojrzałym wieku dodaje energii.
GAGA: Jak na co dzień w waszych domach wygląda podział obowiązków?
C.Z: Starszym dzieciom poświęcałem mniej czasu, bo dorastały w trakcie mojej zawodowej kariery. Przy trzecim dziecku miałem szansę mieć większy wpływ na jego wychowanie, ale tego nie wykorzystałem, bo żona zajmuje się dziećmi. Przyzwyczajenia zostały. Pamiętam, że przy pierwszej córce był ból, kiedy wyjeżdżałem. Ale jako mężczyźnie, sportowcowi, łatwiej przychodziło mi przestawić się psychicznie – wiem, że dziecko jest z matką, która o nie dba, i wszystko jest OK. W wielu rodzinach są momenty, kiedy ojcowie i matki mają inne pomysły na wychowanie. Pomiędzy nami też są różnice. Staram się nie zawsze ulegać, ale też nie walczyć z dzieckiem. To prędzej żona zmięknie, gdy córka woła o loda.
M.D.: Ja jestem w zupełnie innej sytuacji, bo moja partnerka jest mocno zajęta zawodowo. Bardzo chciałem być aktywnym tatą. Odbiegamy od modelu tradycyjnej rodziny, bliżej nam do rodziny współczesnej, gdzie ojciec stara się zaangażować. Próbuję we wszystkim uczestniczyć. W swoich planach życiowych biorę pod uwagę fakt, że jest dziecko. Jeśli chodzi o kwestie związane z dbaniem, z codziennością, szala przechyla się na stronę matki. Kobieta lepiej pamięta o datach, lekarstwach, wydarzeniach w przedszkolu. Nawet jak jest na drugim końcu Polski, zmęczona, to zrobi wszystko, żeby jak najszybciej zobaczyć się z dzieckiem. Ja trochę lepiej znoszę fakt, że muszę przenocować w hotelu (śmiech).
Tata mniej tęskni?
M.D.: Jak za długo, czyli dzień-dwa, nie ma mnie w domu, to już bardzo chcę wrócić. Zupełnie nie spodziewałem się tego, że nawet krótka rozłąka z córką będzie mnie tyle kosztowała. Przez pierwsze trzy lata jej życia pracowałem dużo za granicą. Tęskniłem, ale to było do przeżycia. Teraz czuję, że jestem dla niej kimś ważnym, daje mi o tym znać na każdym kroku. Dlatego nie mogę sobie wyobrazić, że wyjadę na tydzień i nie będę się z nią widział. Współczuję zawodowym sportowcom, bo dla nich wyjazdy to codzienność. Każdego dnia dziecko się zmienia, nie chciałbym tego tracić. Możliwość przytulenia, pogadania to jest coś fantastycznego.
A ojcowska satysfakcja pojawiła się już?
M.D.: Momentem zwrotnym było, gdy córka, kiedy coś jej się stało, po raz pierwszy przybiegła przytulić się do mnie, a nie do mamy. Przez pierwsze dwa lata to mama była pocieszycielką. Gdy sobie to uświadomiłem, poczułem gigantyczną satysfakcję, że w jej hierarchii zająłem miejsce, na które zasługuję. Myślę, że gdybym miał syna, byłbym wobec niego bardziej bezwzględny, ostry. Nie dawałbym się tak łatwo owijać wokół paluszka.
C.Z.: Ale jak jesteś ostry, to potem masz słabszy kontakt z synem.
M.D.: Starałbym się w synu wyrobić takie cechy jak większa zaradność, odporność na stres i ból… Wyobrażam sobie, że gdyby syn przyszedł do mnie ze startym kolanem, powiedziałbym: stary, nie maż się. A gdy przyjdzie córeczka to ją przytulam. Widzisz, już teraz sobie myślę, że inaczej bym się zachował. Umiejętność pokonywania słabości, twardy charakter to cechy, które bardzo mi imponują, i chciałoby się je przekazać synowi, bo to jest kwintesencja ojcostwa, męskości.
C.Z.: To, że są „maminsynkowie” i „córeczki tatusiów”, jest naturalne. Ale przez te wymagania jest większy dystans do chłopców. W efekcie syn częściej rozmawia z mamą. Trzeba być czujnym, żeby nie stracić z nim kontaktu.