M.D.: A jak jest z przytulaniem syna? Bo przytulenie córki jest czymś tak naturalnym…
C.Z.: Łatwiej jest przytulić córkę niż syna. Przy porodzie pierwszej córki odcinałem pępowinę. Czułem, że moja obecność przy narodzinach bardziej nas zbliżyła. A gdy rodził się syn, byłem na zawodach w Japonii. Dzisiaj łatwiej mi przytulić starszą córkę niż syna, zdaję sobie sprawę z tego, że za mało go przytulałem. A powinienem.
M.D.: Sądzę, że jeśli będę miał syna, to nie będę się tego bał, bo mój ojciec przytula mnie do dzisiaj. Jesteśmy dość blisko, przez wiele lat sam mnie wychowywał i to ma znaczenie. Dopiero dziś potrafię docenić, że chociaż wychowywał mnie w etosie twardego faceta, to był bardzo wrażliwy. Kiedy się widzimy, nie czuję skrępowania, żeby się do niego przytulić. To naturalne okazanie ciepła rodzinnego. Czuję, że jesteśmy facetami, których wiele łączy. Mamy też umiejętność odsłaniania przed sobą słabości nieprzystającej mężczyźnie, jak uronienie łzy, załamanie głosu. Mieliśmy dużo trudnych sytuacji: to, że rodzice się wcześnie rozwiedli, mieszkanie z tatą, potem z mamą. Ja bardzo cenię to, że żyję w czasach, kiedy nie muszę ukrywać swoich intencji. Wrażliwość wobec dziecka i delikatność to cechy, do których mężczyzna dzisiaj ma prawo.
Nastolatki nie przytulają się, bo to zbyt dziecięce.
M.D.: Często obciachem dla dzieciaków jest pokazywanie, że jest się w dobrych relacjach z rodzicami. Moją ambicją jest, żebym dla córki nie stał się nigdy kimś, kto jej nie rozumie, z kim prowadzi wojenki. Nie musimy się zgadzać we wszystkim, ale chcę, żeby wiedziała, że jestem jej przyjacielem. Doprowadzenie do sytuacji „nie, bo nie”, „nie ma dyskusji”, to najkrótsza droga do tego, żeby stać się wrogiem dziecka. Wiem, że tak bywa, to jest straszne dla rodziców i potrafi zepsuć relacje na długie lata.
Ojciec kolega?
M.D.: Cała sztuka polega na tym, żebyśmy potrafili zrozumieć świat, w którym żyją nasze dzieci. Dzisiaj to nie jest takie trudne z powodu wszechobecnej komunikacji.
C.Z: U mnie jednak jest dystans wobec dzieciaków. Żona częściej wychodziła im naprzeciw, była koleżanką, ja nie. Dlatego jest zachowany balans. Zresztą na tym tle mieliśmy wiele sporów. Żona miała inny przekaz do dzieci, a ja inny. Przeszliśmy przez to, mocno sobie nie ustępując. Podsumowując, bez względu na to, ile twoje dziecko ma lat, jeśli da się przytulić, to dobrze. Jeśli nie, to może jest to znak, że nie wszystko między wami jest OK.
Sport pomaga w wychowywaniu dzieci? Sukcesy taty mobilizowały?
C.Z.: Wydaje się, że moje sukcesy mogły przeszkadzać. Syn wygrał kilka zawodów niedużej rangi jako młodzik, ale kiedy przyszły porażki, zniechęcił się. Miałem wrażenie, że mój przykład nie pomagał mu, bo gdy widział mnie odnoszącego sukcesy, uważał, że i jemu są one przypisane. A ja przecież trenowałem trzy lata, zanim przyszły zwycięstwa. Nie wywierałem presji, żeby poszedł w moje ślady. Dziś dzieci są aktywne, lubią jeździć na nartach, rowerze, czasami pływają i przyznaję: sportu mogłoby być więcej w ich życiu. Na razie lenistwo jest silniejsze. To nie tyle mój problem – w dzisiejszych czasach młodzież się mało rusza.