Genderomania: straszna choroba, zaraźliwa
„Płciowe maniaczki. Stop gangrenie! Rodzice, gdzie jesteście, na Boga?! Popatrzcie na swoje dzieci i pomyślcie: to moje dziecko, nie państwowe. Czy chcę je oddać genderowcom? Genderomania to straszna choroba, zaraźliwa. Nie dajcie się nabrać na ten podstęp, bo poślecie do przedszkola chłopaka, a wróci dziewczyna, bo zapotrzebowanie Unii na dziewczyny będzie akurat większe. Ratujmy się!”. To tylko niektóre z reakcji internautów dyskutujących (czy raczej histeryzujących) w związku z programem „Równościowe przedszkole. Jak uczynić wychowanie przedszkolne wrażliwym na płeć”. Powstał on na zamówienie Fundacji Edukacji Przedszkolnej z Wrocławia, która pomaga i współfinansuje za pomocą unijnych środków tworzenie małych przedszkoli dla dzieci mieszkających na wsi (do tej pory powstało ich 86).
Celem programu jest, jak piszą autorki we wstępie, przyjrzenie się „bajkom, wierszykom, inscenizacjom, zabawkom, ćwiczeniom, ale także swojemu zachowaniu” przez „równościowe okulary” oraz „uwrażliwienie nauczycielek i nauczycieli, pozwalające uniknąć bezrefleksyjnego przekazywania w pracy z dziećmi stereotypowych postaw dotyczących płci”. W odpowiedzi na proponowane scenariusze zabaw zawrzało. „Ten program szydzi z rodziny, z wartości wpajanych dzieciom przez rodziców, z przekonań, a nawet z natury, za plecami tychże rodziców” – pisała w tekście „Ala jest chłopcem, a Jaś dziewczynką” Katarzyna Kawlewska (wpolityce.pl).
„Wydaje się, że potępiający program albo go nie przeczytali, opierając się na różnych opracowaniach, albo nie czytali go ze zrozumieniem, albo nie rozumieją, co to równość płci. To nie jest zrównanie płci do jednej, jak sugerują oponenci” – ripostowała na swoim blogu w portalu natemat.pl superniania Dorota Zawadzka. A Tadeusz Szmigiel, prezes zarządu Fundacji Edukacji Przedszkolnej, tłumaczył, że program nie jest nigdzie wprowadzany na siłę, lecz konsultowany z rodzicami. – Najważniejszym „medium”, które przekazuje stereotypy, są same nauczycielki, i to najczęściej kobiety, które zostały wychowane w zupełnie innym duchu niż dziś – mówił.
Współautorka „Równościowego przedszkola…”, Joanna Piotrowska z Feminoteki, wypowiada się jak najcieplej o wychowawczyniach przedszkolnych, z którymi współpracowała. Na Dolnym Śląsku miała okazję spotkać się i z nimi, i z rodzicami, i z dziećmi, co było sytuacją idealną z punktu widzenia skuteczności zajęć. Początek rozmowy z dorosłymi był nomen omen stereotypowy: „A co to, będziemy teraz zmieniać dziewczynki w chłopców?”. Rodzice byli zdziwieni tym, co dla Piotrowskiej jest feministycznym elementarzem, tzn. relacją między przekonaniem kilkulatka, że „to, co dziewczyńskie, jest głupsze” (wróżki, wózki, Barbie), a dyskryminacją ze względu na płeć. Nie dowierzali danym, jak stereotypowe traktowanie płci (od bajek przez zabawki po filmy, gry komputerowe, reklamy) przekłada się z czasem na gorsze zarobki na rynku pracy czy choćby statystyki dotyczące przemocy w rodzinie (wychowane do uległości kobiety tkwią w toksycznych relacjach, a brak samodzielności finansowej uniemożliwia im rozpoczęcie nowego etapu w życiu).
– Początkowo rodzice nie rozumieli tego połączenia– mówi Piotrowska – ale z czasem zgodzili się ze mną, że nie chcą, by uprzedzenia miały negatywny wpływ na życie ich dzieci. Dla mnie to jest tak proste i logiczne przełożenie… Przecież wychowanie w równości zwiększa szacunek jednej płci dla drugiej – co w tym złego?
Podobne pytanie zadała we wrześniowym numerze Gagi aktorka Joanna Brodzik. Opowiadając o wychowywaniu swoich pięcioletnich bliźniaków, stwierdziła: „Konsekwentnie buduję w synach i wzmacniam wrażliwość, która nie jest stereotypową męską cechą. Widzę już efekty w postaci tego, jak traktują dziewczynki i jak się z nimi przyjaźnią, i cieszy mnie to. Choć czasami spotykam się ze zdziwieniem, że moi chłopcy mają np. na iPodzie aplikację do stylizacji paznokci. Co w tym złego?”.