Jaka była najlepsza, a jaka najgorsza rada, jaką kiedykolwiek Pani otrzymała w swojej karierze?
Najgorszą poradę usłyszałam na początku zawodowej kariery, gdy jeden z doradców akademickich powiedział mi, żebym przestała zajmować się dziennikarstwem, a poświęciła wyłącznie pisaniu naukowych publikacji. Najlepszą, gdy ktoś inny poradził mi, żebym przy podejmowaniu decyzji administracyjnych starała się nie kierować emocjami.
W takim razie jakiej rady udzieliłaby Pani młodej Deborze?
Że osoby, które mnie wówczas otaczały (gdy miałam lat szesnaście czy dwadzieścia trzy), prawdopodobnie i tak pójdą swoją drogą. Innymi słowy, młodszej mnie poradziłabym, żeby nie była tak skoncentrowana na tym, co myślą inni.
A co powiedziałaby Pani kobietom, które nie potrafią poradzić sobie ze swoimi emocjami? Na przykład tym zapracowanym i/lub studiującym mamom targanym poczuciem winy, że dla robienia kariery „porzuciły” własne dzieci?
Jestem głęboko przekonana, że mamy wrodzony instynkt opiekuńczy i, być może, posiadamy też więcej empatii, która wpływa na nasz światopogląd czy emocjonalne odnoszenie się do świata w ogóle. Uczucia niekiedy wydają się zmiękczać nawet najtwardszy charakter, ale ważne, abyśmy pamiętały, że to, co często określa się mianem „kobiecej wrażliwości”, naprawdę się przydaje – zarówno w opiece nad dziećmi, jak i podczas zebrań zarządów naszych firm. Namawiam jednak wszystkie kobiety – a więc nie tylko te pracujące zawodowo i będące matkami – aby postarały się uporać ze swoimi wyrzutami sumienia. Nikt nie jest w stanie podołać wszystkiemu, a z poczucia winy odczuwanego z powodu tego, czego nie można zrobić, raczej niewielki pożytek.
W książce znalazło się wiele wątków z prywatnego życia… Przez trzy lata chorowała Pani na anoreksję. Czego nauczyło Panią to doświadczenie?
Kobiety miewają skomplikowane relacje ze swoimi ciałami – jest tak chyba od zamierzchłych czasów. Trendy i mody ulegają zmianom – od rubensowskich kształtów w renesansie po talię osy w epoce wiktoriańskiej – ale sądzę, że kobiety zawsze odczuwały presję, by wyglądać zgodnie z obowiązującymi kanonami urody. Uważam, że w przypadku niektórych młodych kobiet zaburzenia jedzenia mają większy związek z potrzebą przejęcia nad czymś kontroli niż z wizerunkiem ciała jako takiego.
Jak udaje się Pani godzić życie zawodowe i rodzinne? A może znalazła Pani złoty środek i zechce podzielić się nim z Czytelnikami?
Tak jak wiele kobiet bez przerwy żongluję obowiązkami. I na pewno nic mi nie wiadomo o jakimś złotym środku! Jednak z biegiem czasu nauczyłam się przyjmować do wiadomości istnienie chaosu i nawet próbuję go czasem okiełznać. Nikt nie obiecywał, że oddanie się macierzyństwu i pracy zawodowej na pełen etat będzie łatwe, ale cała sztuka sprowadza się do umiejętności rozpoznawania wyzwań i stawiania im czoła.
Pani życie wielu osobom może przypominać gotowy scenariusz filmowy ze szczęśliwym zakończeniem. Kariera zawodowa, trwałe małżeństwo, wspaniała rodzina, a do tego ostatnio sukces wydawniczy. Zatem kobieta, która „ma wszystko”, naprawdę nie istnieje?
Moje życie obfituje w spotkania z cudownymi ludźmi i jest pełne ekscytujących możliwości, ale na pewno nie osiągnęłam wszystkiego. Nikt nie ma wszystkiego, nieważne – kobieta czy mężczyzna. Mam za to głęboką nadzieję, że to jeszcze nie koniec mojej historii!