Przyjaciele z jednej ławki. Tworząc do gazetki szkolnej, powołali do życia Jeża Jerzego – słynnego bohatera komiksów. Obecnie gorąco witani na spotkaniach autorskich w podstawówkach. Czy komiksy zachęcają opornych do czytania? O agresji w twórczości najmłodszych i separacji dorastających dzieci od rodziców opowiadają Rafał Skarżycki, pisarz i scenarzysta komiksowy, oraz Tomasz Lew Leśniak, rysownik.
GAGA: Ile dzieci mają najsłynniejsi polscy komiksiarze?
Rafał Skarżycki: Mamy po dwie dziewczyny. Ja – pasierbicę i córkę: 19-letnią Laurę i 7,5-letnią Emilię.
Tomasz Lew Leśniak: Trochę tych najsłynniejszych komiksiarzy jest… Mam dwie córki: Lenkę – 11 lat, i Miłkę – 4 lata.
Który z Was pierwszy został ojcem?
R.S.: Biologicznym ojcem – Tomek. Ale ja pierwszy wychowywałem dziecko i miałem bardzo dobrze opanowany okres rozwojowy 5+. Pojawiłem się w życiu starszej córki, kiedy miała 5 lat, jako drugi mąż jej mamy. Tomek z kolei jako pierwszy „poznał” wiek 0-5 lat, więc wymienialiśmy się doświadczeniami.
T.L.: Jeż Jerzy – nasz pierworodny – urodził się w 1994 roku.
Ponad 20 lat temu!
R.S.: Debiutowaliśmy jako 17-latki. Dużo razem przeżyliśmy. Kiedy zaczynaliśmy, byliśmy licealistami, potem czas studiów, założenie rodziny i w końcu bycie rodzicami. Posiadanie dzieci jest solidnym treningiem emocjonalnym i poznawczym, nie do przecenienia. Możliwość bezpośredniego obserwowania, jak dziecko reaguje na opowieść, rzutowało też na podejście do tworzenia.
T.L.: Ja, rysując dla dzieci, przywołuję rzeczy, które bawiły mnie jako dziecko. Wszystkie te bazgroły z zeszytów szkolnych, roboty, potwory, machiny, twarze z głupimi minami. Może to też jakoś trafia do dzieciaków, tak jak trafiało do mnie.
Opowiedzcie o początkach Waszej znajomości. Liceum?
R.S.: Poznaliśmy się w pierwszej klasie liceum, od trzeciej zaczęliśmy razem pracować. Wtedy wymyśliłem Jeża Jerzego i dałem do przerysowania Tomkowi. To postać zrobiona do gazetki szkolnej.
Naprawdę? Jeż nie kojarzy się z gazetką szkolną.
R.S.: Ma różne wcielenia. Jednym z pierwszych tytułów, które nas wydrukowały, był „Świerszczyk”. Nasz komiks spodobał się redaktorowi naczelnemu Grzegorzowi Kasdepke i dlatego zrobiliśmy wersję dziecięcą. I tak niechcący zostaliśmy autorami dla dzieci. Jednocześnie od jesieni 1995 roku drukowana była wersja ostrzejsza. Dopiero po czterech latach równoległego publikowania zdecydowaliśmy się na jedną, dorosłą wersję Jeża.
Dzieciom zdarzało się czytać Jeża dla dorosłych?
R.S.: Na pewno. Chociaż nie dotarło do nas, żeby zaszła pomyłka, której najbardziej się obawialiśmy, a więc, że rodzic kupuje dziecku nie tego Jeża. Ale dzieciaki podglądały i wielu rodziców nam mówiło, że gdy przeczytały „dorosłego” Jeża, to już nie chciały wracać do wersji dziecięcej tej postaci.
T.L.: Rodzice, chowajcie dobrze wasze komiksy!
Hmm… no właśnie. Taką mało edukacyjną kwestią jest stosunek Jeża do płci pięknej – bardzo żywo reaguje na damskie wdzięki. A co, gdyby taki osobnik podrywał Wasze córki?
T.L.: Pogoniłbym.
R.S.: Poczułem rosnące napięcie w mięśniach, słysząc to pytanie. Trudno byłoby mi przełknąć jego nonszalancję i płytkie traktowanie relacji damsko-męskich. Mam nadzieję, że na tyle dobrze sprawiliśmy się z żoną i ojcem Laury, że taki osobnik, w takim typie, by jej nie zainteresował.
Istnieje teoria, że aby zachęcić dzieci do czytania, należy im podsunąć komiks. Czy zgodnie z nią rysunkowe książki były pierwszymi czytankami Waszych dzieci?
R.S.: W moim przypadku nie, bo dziewczyn nie trzeba było specjalnie motywować. Obie lubią czytać. Komiks to raczej oswajanie z formą książki. Ale to nie jest to samo co czytanie literatury. Tu liczy się obraz, a nie słowa, więc nie ma się co łudzić, że komiks spowoduje połykanie powieści.
T.L.: Moje córki chętnie sięgają po książki i komiksy. Ale w klasie Lenki czytające dzieci można policzyć na palcach jednej ręki, i to niezależnie od tego, czy chodzi o komiksy, czy o książki. Być może dzięki nam to się zmieni. Na koniec czwartej klasy wszystkie dzieci z klasy Lenki dostały po egzemplarzu naszej książki „Hej, Jędrek! Przepraszam, czy tu borują?”. To połączenie formy komiksu z powieścią, więc czytanie jest przyjemne.
I Waszym córkom podobała się ta książka?
R.S.: Tak, Emilce nawet bardzo! Od razu wyłapała, które rzeczy ma wspólne z postacią Karoliny
– na przykład obie ćwiczą karate. Dodam, że seria, której bohaterem jest Jędrek, to nie są książki tylko dla chłopaków, a dla odbiorców lubiących książki przygodowe z humorem. Tak! Dziewczyny również czytają komiksy, są przecież bardzo popularne tytuły dla nich. Można nawet powiedzieć, że 10-11-latki czytają więcej komiksów od chłopaków. Dzięki „Hej, Jędrek!…” doznałem też zaskakującego wyrazu uznania od koleżanki córki. Kiedyś, gdy przyszedłem do szkoły, podeszła do mnie dziewczynka z jej klasy i mnie przytuliła. Bez słów. Pytam Emilkę, o co chodzi. „Ona po prostu bardzo lubi twoją książkę”, mówi.
T.L.: Lenka, starsza z moich córek, też czytała i po drugim tomie powiedziała, że najbardziej w „Jędrku” lubi to, że może się pośmiać z chłopaków. Czteroletnia Miłka często go ogląda, uwielbia zachwycać się panią dentystką z pierwszej książki.
Jak zmienili się przez te dwie dekady Wasi najmniejsi odbiorcy?
R.S.: Dzisiejsze animacje, seriale dla dzieci stawiają poprzeczkę dużo wyżej niż kiedyś. Są bardziej skupione na humorze, który jest ostrzejszy, „na granicy”. Uznałbym, że wiele z nich nie nadaje się dla dzieci, do których są kierowane. Akcja musi być dynamiczna. Ale najważniejsze rzeczy się nie zmieniły, np. etapy rozwojowe dzieci, które wyznaczają horyzont problemów: relacje z kolegami, bliskimi, rodzicami i sobą samym oraz to, jak się odnajdywać w świecie. Pierwsza książka „Hej, Jędrek! Przepraszam, czy tu borują?” jest o relacji „ja i dziewczyny”. Wraz z przeżyciami pokazanymi w niej bohater zmienia swoje ściśle określone zdanie na temat dziewczyn.
T.L.: Nie jestem pewien, czy potrzeby naszych odbiorców aż tak się zmieniły, jak twierdzisz. Oglądałem ostatnio z córkami miniserial „Za bramą ogrodu” – piękna, wysmakowana historia tułaczki rodzeństwa. Opowiadana jest w spokojnym, leniwym rytmie, bez wybuchowych akcji. To raczej nastrój jest tam istotny. Zachwyceni byliśmy wszyscy. Myślę, że dzieciaki nadal cenią przede wszystkim fajne historie. A slapstikowe, brutalne kreskówki z dynamiczną akcją były, odkąd animacja istnieje. Wystarczy wspomnieć „Toma i Jerry’ego” czy „Królika Bugsa”.
Rafale, wymyśliłeś bliskich Jędrka, którzy z pozoru tworzą typową rodzinę. Korzystałeś z własnych doświadczeń?
R.S.: Nie! Gdy zaczynam pracę nad konkretną fabułą, staram się powołać do życia taką konfigurację bohaterów, która wygeneruje mi jak najwięcej konfliktów, tarć, bo na tym będę mógł potem długo bazować. Nie szukam socjologii, a prawdopodobieństwa w ramach danego świata.
Mamy więc nastolatkę zwaną Wyjcem i jej młodszego brata.
R.S.: I rodziców z ich profesjami. Bardzo chciałem, by były to zawody, które rzadko pojawiają się w literaturze dla dzieci. Mechaników samochodowych wielu nie kojarzę, tak samo jak kobiet policjantek. Dzięki temu każdy z tych bohaterów wnosi kompletnie inny świat.
Jest książka Piotra Wawrzeniuka o mamie kosmonautce i nietypowych zawodach kobiecych. Policjantka pasuje do tego nurtu?
R.S.: Na pewno ta postać pokazuje, że rola zawodowa kobiet jest inna niż 20 lat temu. Stereotypowe byłoby obsadzenie inspektora, który prowadzi sprawy kryminalne.
Zawód mamy imponuje głównemu bohaterowi.
R.S.: I trochę komplikuje jednoznaczny odbiór dziewczyn. Problem, który jest drugoplanowy i bardziej moralny niż fabularny, miał od początku różne punkty odniesienia. Dzięki temu bohater przechodzi przemianę i pewne rzeczy rozumie lepiej.
Lubicie spotkania autorskie z dzieciakami?
R.S.: Chętnie się z nimi spotykamy. Przez trzy lata prowadziliśmy wolontariacko warsztaty komiksowe dla dzieci. To jest fajna forma aktywności, która uczy obie strony: my możemy podzielić się wiedzą, jak zrobić komiksy, a dzieci dają nam świeżość spojrzenia, brak przywiązania do reguł. To otwiera furtki w głowie.
T.L.: Zawsze się denerwuję przed tymi spotkaniami. Boję się, czy to, co będę im opowiadał i pokazywał, będzie dla nich interesujące. Bardzo lubię za to prowadzić warsztaty plastyczne dla dzieci. Powstają na nich często niesamowite rzeczy. Dzielę takie warsztaty na dwie części. W pierwszej przekonuję dzieci, że rysowanie pozornie skomplikowanych rzeczy staje się proste, kiedy wyjdą od najprostszych figur geometrycznych. Rysuję wtedy na tablicy jakiegoś fajnego smoka złożonego z kółek, kwadratów i trójkątów, a dzieci robią to co ja. Po takim szybkim kursie odwracam role i to one każą mi rysować wymyślonego przez siebie stwora. Padają propozycje: jak ma wyglądać jego głowa, a jak ręce itd. Równocześnie same rysują tego potwora na swoich kartkach. Na końcu wymyślamy imię tej postaci, ale w taki pokręcony sposób, że każdy uczestnik wymyśla kolejną literę. Powstają niesamowicie wyglądające postaci z dziwnymi imionami typu Alcdąś waleczny.
Jakie tematy pojawiają się w komiksowej twórczości dzieci?
R.S.: Często pojawia się przemoc w różnej formie. Z punktu widzenia dorosłego widać, że coś jest przemocowe, ale przez dziecko nie zawsze jest tak odbierane. Kiedyś zrobiliśmy w „Świerszczyku” konkurs na scenariusz komiksu o Jeżu i przyszło sporo prac. Większość z nich kończyła się śmiercią któregoś z bohaterów – ktoś kogoś otruł, kogoś zjedli kanibale. Niedrukowalne historie wychodziły z dzieci. I niekoniecznie coś złego działo się w ich życiu, ale element agresji jest obecny i szuka ujścia. Jestem zdania, że nie należy tego do końca tępić, bo rozsądne używanie własnej agresywności pozwala stawiać granice i się bronić.
W „Jedrku” też pojawiają się sytuacje związane z przemocą. Solówa bohatera. Scena wydała mi się potrzebna, żeby pokazać konsekwencje wyboru Jędrka. Zdaję sobie sprawę z tego, że była to zła decyzja, bo nie dość, że dostał fizycznie, to dotknęło go wiele konsekwencji na różnych płaszczyznach, np. zawieszenie. Taka scena w książce ma duże szanse uzbroić czytelnika na przyszłość, bo przeżył ją już z bohaterem. Literatura jest polem treningowym, możemy przećwiczyć scenariusze nie tylko
w sposób intelektualny, ale też emocjonalny. Jeśli książka jest dobrze napisana, to znaczy tak, że w czasie czytania zostaną uruchomione neurony lustrzane, to poczujemy to, co czuje bohater,
i wtedy jego emocje staną się częścią naszego doświadczenia. To bezpieczne, bo tylko Jędrkowi krew z nosa poszła, a czytelnikowi nie.
Bywacie często na spotkaniach autorskich w szkołach. Czy przez to oswojenie ze szkołą chętniej chodzicie na wywiadówki?
T.L: Jak muszę, to bywam. Ale nie mogę powiedzieć, że to lubię.
R.S.: Na zebrania chodzę, tak się podzieliliśmy z żoną. W szkołach moich córek współpraca z rodzicami jest znaczna. Mam świadomość, że szkoła to spora część życia dziecka. I więcej rzeczy może się tam wydarzyć niż w domu. Ważne, aby życie szkoły nie było dla rodziców czymś obcym. Wiem, jak wyglądają nauczyciele, opiekunowie, co się tam dzieje. Fajnie brać w tym udział, to przyjemne.
I ważne dla dziecka.
R.S.: O tak! W szkole mojej córki był organizowany cykl spotkań z ekspertem – rodzicem albo specjalistą spoza kadry nauczycielskiej, który prowadził lekcję na wybrany temat. Zostałem zaproszony do poprowadzenia lekcji na temat pisania książek w ramach bloku zajęć związanych z wyobraźnią. Emilka mocno przeżywała tę moją obecność w szkole w roli nauczyciela. Martwiła się, jak wypadnę, co powiedzą koledzy. Przed moim przyjściem upewniała się, czy jestem gotowy, czy mam szkic, materiały. Pilnowała mnie! W czasie mojego wystąpienia była czujna na każde słowo. Jak skończyłem, widziałem, że jest dobrze – podbiegła i mnie wyściskała. Wiem, że taka bliskość jest ważna też z perspektywy dorastającego dziecka. Przychodzi czas, że musi się odseparować, stworzyć swój świat. A żeby to odseparowanie nie było zbyt gwałtowne, nie było jakimś zerwaniem kontaktów, warto mieć bazę do porozumienia.
Co może być taką bazą?
R.S.: Wszystko, co się zbuduje poprzez tzw. wspólny czas. W zasadzie buduje się rodzaj połączenia. Wiemy, że jesteśmy dla siebie nawzajem – dziecko może przyjść i powiedzieć o bardzo różnych rzeczach,
i zostanie przyjęte, bo rodzic jest po to, żeby mu pomóc, a nie utrudniać czy ochrzaniać, niezależnie od tego, czy pochwala wybory latorośli. Oczywiście, gdy dziecko jest starsze, pojawiają się różne sytuacje, dziecko dokonuje wyborów. Nie jest tak, że na wszystko się zgadzasz i wszystkim zachwycasz, ale fajnie, kiedy stworzona jest relacja na tyle bliska, że można o „tym” powiedzieć i nie powoduje to konfliktu. Przeciwnie – razem próbujecie coś z tym zrobić.
Rafał Skarżycki (1977)
pisarz i scenarzysta komiksów i filmów, ma na swoim koncie opowiadania oraz powieści. Prywatnie mąż, tata dwóch córek i właściciel psa. Publikuje od blisko 20 lat i tylko dzięki temu, że debiutował jako siedemnastolatek, nie jest jeszcze w wieku emerytalnym. Los zetknął go z Tomaszem Leśniakiem w liceum – znajomość ta zaowocowała przyjaźnią i profesjonalną współpracą, początkowo komiksową. W głowie Rafała narodziły się takie postaci komiksowe jak Jeż Jerzy, Tymek czy Mistrz.
Tomasz Lew Leśniak (1977)
rysownik i reżyser animacji, prywatnie mąż, tata dwóch córek i właściciel kota. Debiutował wspólnie z Rafałem Skarżyckim, którego rozpraszał podczas lekcji, namawiając do pisania kolejnych scenariuszy. Nadał wygląd takim postaciom komiksowym jak Jeż Jerzy, Tymek czy Mistrz. Obecnie, oprócz rysowania komiksów, zajmuje się animacją i reżyserią filmów animowanych.