„Dyrygent ma głos” to tytuł kolejnego koncertu-spotkania z melomanami pt. „Filharmonia: o co tyle hałasu?!” Jej bohaterem będzie właśnie osoba prowadząca orkiestrę. Dyrygent nie gra ani nie śpiewa, nic nie mówi (w każdym razie podczas koncertu), a do tego odwrócony jest do publiczności tyłem. Dlatego wiele osób od czasu do czasu zastanawia się, czy jest on w ogóle potrzebny. Koncert 21 października przekona Państwa, że tak. Dyrygent nie tylko ustala tempo wykonania utworu wspólne dla całego, nieraz kilkusetosobowego, zespołu, ale także, a może przede wszystkim, czuwa nad interpretacją dzieła. Interpretację tę wypracowuje wcześniej z muzykami na próbach, będąc ich przywódcą, ale jednocześnie też partnerem. Operuje skomplikowanym systemem gestów i ruchów, za pomocą których przekazuje niuanse dynamiki (natężenia dźwięku) i agogiki (tempa). Musi ogarniać słuchem współbrzmienia, jakie powstają w czasie wykonania, ale także śledzić partie poszczególnych instrumentów czy głosów wokalnych. Wybitni dyrygenci – by wymienić takie nazwiska, jak Arturo Toscanini, Wilhelm Furtwängler czy Kurt Masur – wypracowują takie sposoby interpretacji znanych utworów, które wydobywają na wierzch ukryte dotąd walory kompozycji. Nieco szumnie, ale bez przesady można powiedzieć, że posuwają w ten sposób historię muzyki naprzód. Rolę dyrygenta będzie można lepiej poznać, słuchając dwóch skrajnie różnych utworów. Pierwszy z nich, V Symfonia „Losu” Ludwiga van Beethovena, pozwoli zobrazować klasyczny sposób dyrygowania. Klasyczny, choć niełatwy, bo początek tego utworu uchodzi za wyjątkowo „podstępny”. "Up&Down" Karola Nepelskiego, kompozycja powstała w tym roku, wymaga innego niż tradycyjny sposobu dyrygowania oraz stawia na interakcję z publicznością. Gospodarzem wieczoru i dyrygentem będzie Grzegorz Wierus.
Tajemnicza postać z batutą
17 października 2011