Imponujące podejście w kontekście niedocenionych wciąż urlopów tacierzyńskich…
W.B.: No właśnie! Miałem fuksa, że akurat mogłem być wtedy w domu. Ojcowie orientują się, że trzeba nadrobić swoją obecność, kiedy dziecko ma 8-10 lat. Zostaje im góra 6 lat wspólnego przebywania, bo 16-letni syn szuka już swojego środowiska. Trzeba to „chytrze” przemyśleć: przecież przez pierwsze trzy lata rozwija się największa część osobowości. Wystarczy wtedy poświęcić dziecku więcej czasu, żeby później „zbierać” plon. To jest praca, która zaowocuje. W przeciwnym razie człowiek traci do siebie szacunek. Albo próbuje ten szacunek egzekwować od dorosłego już za chwilę syna. Bruno właśnie poszedł do przedszkola. Kamilla z racji pracy już nie raz musiała odcinać pępowinę. Ja dopiero teraz ruszyłem się z domu i są to dla mnie ciężkie chwile.
Jesteś przykładem na to, że mężczyzna może czuć się spełniony w domu.
W.B.: Irytują mnie twierdzenia, że mężczyznę przy małym dziecku ogarnia panika, że ono wywraca jego świat do góry nogami. Ja się czuję wyjątkowo, bo wiem, co robić, i jestem do tego przygotowany. Mój syn, jak i każdy inny, powinien mieć świadomość, że dom bez matki funkcjonuje tak samo. W internecie znajdzie się informacje o wszystkim: jak ugotować, jak przewinąć, jak na gitarze czy pianinie zagrać kołysankę.
Ale przecież dziecko wywraca życie, ogranicza?
W.B.: Daleki jestem od wydawania takich sądów, bo to źle mi się kojarzy. Jeżeli dziecko jest nieplanowane, to może się okazać, że stoi na przeszkodzie do naszych celów. Ja już bardzo chciałem, żeby ktoś mi wywrócił do góry nogami życie. Ileż mogę zbierać płyty CD, DVD i je porządkować? Po czym pojawia się ktoś tak cudowny jak dziecko, które może sobie z tych płyt, pudełek i książeczek zbudować na środku pokoju statek kosmiczny, a ja, ciesząc się, podaję piłki, które udają deszcz meteorów.
T.SZ.: Narodziny synka nie wywróciły mi życia: ani zawodowego, ani rodzinnego. Utwierdziły mnie w przekonaniu, że jestem na właściwym miejscu i idę we właściwą stronę. Od początku przyjęliśmy absolutny podział obowiązków. Od pierwszego dnia, kiedy odebrałem dziecko ze szpitala, nie miałem problemu z tym, aby zajmować się Stasiem, kąpać go czy przewijać, a wiem, że czasem mężczyźni się tego boją. Ten pierwszy okres jego życia mocno wpłynął na moją twórczość i wrażliwość artystyczną. Rozwinął mnie. W tym samym czasie powstała moja trzecia płyta „Siła braci”. Żeby przebywać z synem, zbudowałem studio nagraniowe. Kiedy nagrywaliśmy płytę, każdą wolną chwilę mogłem poświęcić Stasiowi.
Dni spędzone z synem – co było trudne, a co fajne?
W.B.: Pamiętam swój zachwyt dotyczący proporcji między miniaturką mężczyzny a mną, dorosłym facetem: jego malutka głowa idealnie mieściła się na dłoni, a ciało kończyło się tam, gdzie mój łokieć. Może dlatego mężczyźni częściej myją dzieci? To taki męski rytuał. Pewność uchwytu wynikająca z tych proporcji daje poczucie bezpieczeństwa i dopasowania.
Spacer, kaszka, spanie… czy w rytmie, jaki dyktuje małe dziecko, jest czas na życie rodziców?
W.B.: Świat się trochę zmienił, czasy, że dziecko siedzi w domu, się skończyły. Można z nim wyjeżdżać, być aktywnym na swój ulubiony sposób. My, mając sześciomiesięczne dziecko, pojechaliśmy na Openera. Po raz pierwszy jadł wtedy odciągnięty pokarm, a my na koncertach spędziliśmy pięć godzin. Mieszkamy w Warszawie, ale mamy też dom na wsi. Przez pierwszy rok regularnie tam jeździliśmy (260 km), byliśmy też na Wyspach Kanaryjskich, mamy również ulubione miejsce w górach. Nie było korby, że to niebezpieczne dla dziecka. Bruno na szczęście nie był płaczący, obyło się bez problemów typu kolki. Fajny model nam się trafił. Okazuje się, że pierwszy rok jest najłatwiejszy w podróżowaniu. Teraz wyjazdy są rzadsze, a dłuższe. Bruno zaczął mówić, jak skończył dwa lata, i teraz już precyzyjnie i wyraźnie wyraża swoje zdanie, chce albo nie chce jechać. Cztery dni wolnego to dla nas jak tydzień. Nie siedzimy tutaj, każdą okazję trzeba wykorzystać, bo nie wiadomo, kiedy będzie następna.