Dzieci są naturalnie ciekawe świata. Szkoła powinna tę ciekawość zaspokajać, ale polska edukacja nie tylko nie realizuje tego zadania, ale i skutecznie tłumi w dzieciach pęd do wiedzy. Coraz więcej rodziców decyduje się na unschooling.
Alternatywą dla tradycyjnej edukacji są szkoły prywatne lub społeczne, z autorskimi programami nauczania, zatrudniające nauczycieli z powołaniem. Jednak nie wszystkim to wystarcza. Ci, którzy poszukują radykalnych rozwiązań, decydują się na edukację pozaszkolną – homeschooling lub unschooling.
Dlaczego zostałam unschoolersem? – opowiada Marianna Kłosińska, założycielka Fundacji Bullerbyn, wspierającej warszawskie grupy unschoolingowe, a prywatnie mama-unschoolerka.
Kiedy moja najstarsza córka miała pójść do szkoły, wyobrażałam sobie, że instytucja będzie wspierała ją w rozwoju społecznym. Przeżywałam olbrzymią frustrację podczas spotkań wstępnych w szkołach, gdzie szukałam dla niej miejsca, ponieważ rozmowy dotyczyły głównie kwestii organizacyjnych i menu stołówkowego! Niewiele uwagi poświęcano sprawom merytorycznym i programowi wychowawczemu szkoły. Jakby nikogo to nie interesowało.
Owszem, w końcu trafiłam do miejsc, gdzie było inaczej. Ale… Pamiętam rozmowę z dyrektorem jednej ze szkół publicznych, z której wyszłam z przekonaniem, że ten facet jest fantastyczny. I jednocześnie dostrzegłam, że ma on związane ręce, ponieważ przed kuratorium musi się rozliczyć z konkretów: z siatki godzin, Karty Nauczyciela, szkolnego budżetu, realizacji podstawy programowej. I to uniemożliwia skupienie uwagi na tym, co rozwojowo dla dziecka jest najistotniejsze – na jakości relacji z dorosłym i rówieśnikami.
Doszłam do wniosku, że szkoła publiczna nie jest w stanie spełnić moich rodzicielskich oczekiwań. Moje dzieci zakotwiczyły się w maleńkiej niepublicznej podwarszawskiej placówce. Setka dzieci, społeczność szkolna aktywnie tworzona przez nauczycieli, dyrekcję i rodziców – to mi odpowiadało. Kiedy jednak po pewnym czasie zrobiłam bilans tego, co szkoła może zaoferować mnie jako rodzicowi – biorąc pod uwagę ograniczenia systemowe, a z drugiej strony moje oczekiwania – wynik nie był zadowalający. Stwierdziłam, że problemem nie jest ta szkoła ani ludzie, tylko system, w jakim musi funkcjonować. Dziesięciominutowe przerwy i jedna godzina wychowawcza w tygodniu to za mało, by dzieci uczyły się współodpowiedzialności za swoje otoczenie i odpowiedzialności za siebie same. W moim odczuciu obejmująca gros dziecięcej aktywności konieczność sztywnego dostosowywania się do poleceń uniemożliwiała dzieciom uczenie się na własnym doświadczeniu.
Zainteresowałam się więc edukacją domową, o której istnieniu wiedziałam wcześniej, ale kojarzyłam ją – podobnie jak wielu rodziców – z ogromną odpowiedzialnością spoczywającą na rodzicu i koniecznością rezygnacji z własnego życia zawodowego. Wielu z nas wyobraża sobie, że ich dzieci muszą nauczyć się tego wszystkiego, co jest w podręcznikach szkolnych, żeby potem, w dorosłym życiu, miały szansę na dobrą pracę, sukces. Tak jednak nie jest. Przekonałam się o tym, kiedy odkryłam unschooling.
Unschooling to nie to samo co homeschooling, czyli edukacja domowa. Edukacja domowa, a właściwie pozaszkolna, może być po prostu odtworzeniem szkoły w domu – z podręcznikami, programem nauki, zadaniami i rodzicem w roli nauczyciela. Unschooling to edukacja pozaszkolna oparta na wolności i współodpowiedzialności dziecka, na jego swobodnym dostępie do rzeczywistości i doświadczeń oraz na przekonaniu, że dziecko najlepiej uczy się, gdy podąża za tym, co je interesuje. Unschooling można realizować w rodzinie, w grupie unschoolingowej, ale także w szkole (szkoły demokratyczne). Nie chodzi bowiem o to, gdzie dziecko się uczy, ale w jaki sposób.
Wolność i odpowiedzialność
Tylko wiedza zdobyta dzięki wewnętrznej motywacji, wynikającej z ciekawości i zainteresowań, jest wiedzą trwałą. Motorem edukacji jest naturalna ciekawość świata, indywidualne zainteresowania i potrzeby. W unschoolingu wszelkie, nawet śladowe formy przymusu są niedopuszczalne. Nie ma ocen, narzuconych zadań, obowiązujących podręczników, jedynie słusznych instrukcji ani ustalonego odgórnie programu. Dziecko w swojej edukacyjnej podróży ma być wolne. Dorosły może wnieść własne zasoby – wiedzy, doświadczenia, umiejętności i pomysłów – jednak to od dzieci zależy, czy i w jaki sposób z nich skorzystają. One nie gromadzą się biernie wokół dorosłego-nauczyciela nadającego kierunek i wyznaczającego plan nauki, lecz samodzielnie decydują, czego chcą się nauczyć i kiedy. Kierują się swoimi zainteresowaniami i same wyznaczają cele nauczania, zgodnie ze swoimi chęciami wybierają zajęcia na każdy dzień.
– Rolą rodzica jest wspieranie dziecka, prowadzenie go przez świat w taki sposób, aby mogło ono sięgać po wiedzę, która jest w zasięgu jego percepcji. To, jaką wiedzę dziecko zdobędzie, zależy wyłącznie od jego motywacji. Rodzic odpowiada więc za stworzenie takiej sytuacji społecznej i edukacyjnej, żeby dziecko miało szansę tę motywację w sobie odkryć. Bo tak naprawdę nauczy się i zapamięta tylko to, co je faktycznie zainteresuje – wyjaśnia Marianna Kłosińska.
Jeśli dziecko zainteresuje się na przykład zwyczajami rycerstwa, może razem z rodzicem odwiedzić średniowieczny zamek czy muzeum, wykonać w domu zbroję z kartonu, przeczytać książkę, obejrzeć film, zagrać w grę albo zorganizować podwórkowy turniej rycerski. Niewykluczone jest też uczestnictwo w zorganizowanych zajęciach na interesujący temat czy zasięgnięcie porady eksperta – unschoolersi korzystają z wszelkich dostępnych źródeł wiedzy, z których dzieci mają ochotę skorzystać.
Jedynym ograniczeniem unschoolingu w Polsce jest prawo. Dzieci obowiązuje podstawa programowa określona przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Decydując się na edukację pozaszkolną, trzeba zgłosić dziecko do szkoły, która będzie sprawdzała stopień realizacji podstawy programowej i promowała dziecko do kolejnych klas. Warunkiem promocji – wbrew powszechnemu przekonaniu – nie musi być jednak tradycyjnie rozumiany egzamin. To, na jakiej podstawie szkoła będzie promowała dziecko do kolejnych klas, zależy od ustaleń między dyrekcją a rodzicami. Może to być test, ale równie dobrze na przykład obserwacja dziecka podczas różnych aktywności. – Nie słyszałam o przypadku dziecka unschoolingowego, które nie otrzymało promocji do następnej klasy – mówi Marianna Kłosińska.
Unschooling w praktyce
W Polsce powstaje coraz więcej grup unschoolingowych, w których dzieci wraz z rodzicami spotykają się i uczą wspólnie. Ideę unschoolingu realizują także szkoły demokratyczne. Każda rodzina czy grupa unschoolingowa działa inaczej, ponieważ nie ma tu żadnych narzuconych odgórnie zasad. Sposób funkcjonowania określają uczestnicy, a aktywność zależy przede wszystkim od ich chęci i kreatywności.
Dzieci i dorośli tworzą, niezależnie od wieku, społeczność, której każdy członek ma równoprawny głos w decydowaniu o sprawach grupy. Dzieci nie mają obowiązku nieustannego uczestniczenia w grupie, niektóre pojawiają się raz w tygodniu, inne są stałymi członkami grupy. – Głównym mentorem grupy, do której należą moje dzieci, jest Anna – doświadczona pedagożka i absolwentka Akademii Wychowawców Bullerbyn, projektu stażowego naszej fundacji, którego celem jest rozwój zawodowy i osobisty osób pracujących z dziećmi. Ani niezaprzeczalnie pomaga wcześniejsze doświadczenie pracy w szkole, ale najistotniejsza tutaj jest jej świadomość procesów zachodzących w grupie i umiejętność nawiązywania dobrych i zdrowych relacji z innymi.
Poważnym wyzwaniem w realiach polskiego prawa jest pogodzenie idei naturalnego uczenia się z koniecznością realizacji podstawy programowej – tym większe, im bardziej zróżnicowaną wiekowo grupę się prowadzi. Tak jest właśnie u nas, gdzie uczą się dzieci w wieku od 5 do 16 lat. Formuła spełnienia kryterium prawnego wygląda tu zupełnie inaczej niż w regularnej szkole. Dzieci często uczą się od siebie nawzajem. Mają świadomość, że ich swoboda w uczeniu uwarunkowana jest koniecznością zdania egzaminów przedmiotowych. W ubiegłym roku raz na dwa miesiące umawiały się na konferencję naukową – tak same nazwały spotkanie z komisją egzaminacyjną. Na tę konferencję dzieci przygotowują prezentację związaną z podstawą programową, ale przede wszystkim z tematami, którymi się autentycznie zainteresowały. Podchodzą do tego bardzo kreatywnie, samodzielnie dokonując wyboru.
Nasza grupa trzy dni w tygodniu spędza w siedzibie fundacji – na wsi pod Warszawą. Czwartki i piątki przeznaczone są na spotkania w mieście. Początkowo myśleliśmy o zorganizowaniu sali na te spotkania, szybko jednak okazało się, że nie jest potrzebna, bo miasto pełne jest miejsc, gdzie ciekawe świata dzieciaki mogą się uczyć – opowiada Marianna Kłosińska.
Wielu rodziców sądzi, że decyzja o edukacji pozaszkolnej to rewolucja w rodzinie. Organizacyjna, finansowa, emocjonalna, wychowawcza… Tymczasem rewolucja, owszem, wydarza się, ale przede wszystkim w wymiarze postaw i przekonań. Myśląc o unschoolingu, rodzice powinni postawić sobie pytania: czego chcą dla swojego dziecka, jakie cele wyznaczają jego edukacji, jaką funkcję chcą sami pełnić w tym procesie.
Trzeba też mieć zaufanie do dziecka i jego naturalnej ciekawości świata, a także gotowość do zmierzenia się z własnym lękiem o to, że w tej wolności, bez wymagań i zewnętrznej motywacji, dziecko niczego się nie nauczy. Rodzice-unschoolersi nie muszą być nauczycielami ani posiadać wiedzy na wszelkie tematy, nie muszą również porzucać własnej pracy zawodowej.
Unschooling wymaga od nich natomiast dużej cierpliwości, otwartości na potrzeby dziecka i pokory wobec nich. To niełatwe wyzwanie, jednak zwolennicy unschoolingu podejmują je, wierząc, że dzieci w wolnej edukacji uczą się szybciej i efektywniej.