Na lotniskach były takie obostrzenia, że nie było szans, żeby jakiś termos przewieźć. Popłynęliśmy promem. W niedużej walizce, w termosie z ciekłym azotem trzymałam trzy słomki nasienia. Na śniadanie, do kajuty – wszędzie nosiłam ją ze sobą. Ważne było zgranie w czasie. Każdy termos traci swoją moc – mieli na transport ponad 24 godziny. Całą noc płynęli promem. O 8 rano dotarli do portu w Świnoujściu, przesiedli się w samochód i późnym popołudniem dojechali do kliniki, gdzie specjalnie czekała na nich laborantka, żeby odebrać walizkę. – Odetchnęłam z ulgą. Tej samej nocy świętowaliśmy 40. urodziny mojej przyjaciółki. Bawiliśmy się do rana. W kolejnych dniach lekarze odmrozili jedną słomkę – tak naprawdę nie było wiadomo, czy plemniki są żywotne – wspomina Urszula. – Na szczęście okazało się, że są.
Uda, nie uda, raz, dwa, trzy
Życie kobiet in vitro. Dwa albo cztery tygodnie zastrzyków i stymulacji. Czasem brzuch boli, czasem puchnie. Ale cieszysz się, bo ten ból zbliża do realizacji marzeń. Potem transfer, potem czekanie. 14 długich dni. Każdy dzień ma 24 godziny – nie można spać, jeść, pracować.
Magda wspomina: 1 listopada zaczęłam brać zastrzyki z hormonami. Co drugi weekend chodziłam do kliniki, gdzie patrzyli, jak rozwijają się moje komórki jajowe. Zastrzyki nie były przyjemne, ale traktowałam to zadaniowo. Podobno byłam jedną z pacjentek, które do wszystkiego podchodzą entuzjastycznie. Przestałam chodzić na siłownię, pić alkohol, jak kazali mi siedzieć, to przez 48 godzin nie ruszałam się z kanapy. 13 listopada w lekkiej narkozie pobrali mi komórki jajowe. Ponieważ mieliśmy in vitro metodą ICSI – embriolog do każdej komórki włożył jeden plemnik. I przez kolejne trzy doby czekaliśmy, jak się rozwiną. Część zapłodnionych komórek w naturalny sposób przestała się dzielić. Po pięciu dniach wszczepiono mi najsilniejszy, najbardziej symetryczny zarodek. Pozostałe sześć zamrożono. Czułam, że się uda. Znajomi mówili: „Nie nastawiaj się, bo się rozczarujesz”.