Pierwsze in vitro bardzo często kończy się niepowodzeniem. Skuteczność wynosi 30–35 procent, ale i tak nie wszystkie ciąże kończą się urodzeniem dziecka. Ale jeśli nawet jedna próba się nie uda, to istnieje szansa na umieszczenie kolejnych zarodków. Dzięki temu, po pierwsze, nie ma konieczności kolejnej stymulacji jajników. Po drugie, wszczepiane są silniejsze zarodki, którym udało się przetrwać. Tej selekcji nie dokonują lekarze, tylko natura. W naturalnym rozrodzie do 65 procent zarodków ma wady genetyczne, a 70 procent jest wydalanych. Urszula miała to szczęście, że dobrze zarabia. Stać ją było na kolejne transfery. Ale zna ludzi, którzy brali kredyty, zadłużali się, wszystko po to, żeby mieć dziecko.
Pusty dom
Dom Marii i Jarka ma 200 metrów kwadratowych, na dole duży salon, na górze trzy sypialne, do tego wielkie poddasze. Maria i Jarek mieszkają tutaj z sześcioletnią córeczką Mają. – Przeprowadziliśmy się tutaj w 2008 roku. Właśnie wtedy zaczęliśmy starania o drugie dziecko. Było lato, wydawało nam się, że bez problemu zajdę w ciążę. Maja „wyszła” nam w pierwszym cyklu współżycia bez zabezpieczenia, zaraz po odstawieniu tabletek antykoncepcyjnych. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? W lutym 2009 po raz pierwszy poszłam do lekarza: hormony w porządku, owulacja była, jajowody drożne. Prowadzący mnie ginekolog zasugerował, żeby badania zrobił Jarek. Trafiliśmy
do urologa. Okazało się, że mąż ma bardzo mało plemników i właściwie żadnych o prawidłowej budowie. Nic więc dziwnego, że nie dochodzi do naturalnego zapłodnienia. Nasza jedyna szansa to ICSI – zapłodnienie in vitro, które polega na wyselekcjonowaniu najlepszych plemników i umieszczeniu ich w komórce jajowej.
Maria wspomina: na początku była pełna nadziei. Spokojna, i pewna. Na tyle pewna, że przy pierwszych dwóch procedurach zrezygnowała ze stymulacji. W klinice pobierali i zapładniali tylko tę komórkę, która naturalnie urosła.
– Brałam zwolnienie lekarskie, oszczędzałam się, nawet nie odkurzałam, nie ścieliłam łóżka. Każde ukłucie w brzuchu uznawałam za objaw ciąży, każdy mocniej odczuwany zapach odbierałam jako dowód, że zaczynają się mdłości. Tylko że za każdym razem rozczarowanie. Z czasem zrozumiałam, że każdy objaw może mówić zarówno o ciąży, jak i o braku.
Maria pokazuje na duży niebieski segregator – zapis swojej już prawie pięcioletniej walki o drugie dziecko. Badania genetyczne, kariotypy, analizy DNA, zdjęcia pięciodniowych blastocyst, które miały być pierwszym zdjęciem ukochanego dziecka. – Mam za sobą sześć prób in vitro, jedną zakończoną ciążą. Niestety, nieudaną. O tym, że serce nie bije, dowiedziałam się tuż przed Bożym Narodzeniem. Między świętami miałam mieć łyżeczkowanie,
to chyba była najgorsza Wigilia w moim życiu. Smażyłam karpia, ubierałam z Mają choinkę, wieczorem śpiewaliśmy kolędy. Nie mogłam płakać, czułam się pusta.
Maria wylicza – wydali ponad 60 tysięcy, pierwszych prób nawet nie liczą. Nie liczą też zastrzyków. – Nie jeździmy na wakacje zagraniczne, nie kupiliśmy nowego samochodu. W wakacje zawozimy Maję do rodziców i zaczynamy procedurę – wtedy mamy wolną głowę, nie musimy zastanawiać się, kto odbierze córkę
ze szkoły i spędzi z nią czas. I zobacz na mój dom – dodaje.
– W salonie wiszące żarówki, brak mebli, nieurządzone poddasze. Od trzech nawet nie umyłam tam okien.
Jedno to pieniądze, drugie coraz bardziej ogarniająca mnie depresja.
Maria nie jest wyjątkiem. 30 procent kobiet leczących się na niepłodność doświadcza objawów depresji. Stres ten można porównać do pacjentów walczących z chorobą nowotworową. Tatiana Ostaszewska-Mossak, psycholog pracująca z niepłodnymi parami w klinice InviMed: – Dla kobiety macierzyństwo to często najważniejsza życiowa sprawa. Niepłodność jest szokiem, to, co wydawało się proste, okazuje się niemożliwe. Całe życie zaczyna organizować się wokół starań. Nic nie jest ważne. Maria czasem czuje się niezrozumiana. Koleżanka kiedyś zapytała: „Ale po co ci drugie? Nie wychodzi – odpuść”. Odpowiedź na nie znalazła przypadkiem w książce „Gdy drugiego dziecka nie będzie”, która w stu procentach oddaje jej emocje.
Autorka pisała w niej, że im bardziej rodzice są zadowoleni z posiadania dziecka, tym boleśniej reagują na dalszą bezpłodność. Że jak już raz zaznasz cudu, jakim jest macierzyństwo, pragniesz więcej. I nie umiesz się pogodzić, że nie masz na to szans.
– Dorastałam w dużej rodzinie, moja mama ma troje rodzeństwa. Widzę, jak się kochają, wspierają. Nie chciałabym, żeby Maja była sama. Poza tym mam w sobie tyle miłości. Chciałabym patrzeć, jak rozwija się kolejne dziecko, jak uczy się chodzić, mówić. Chciałabym przeżyć to jeszcze raz, może jeszcze spokojniej, bo niewiele pamiętam z okresu, gdy Maja była niemowlęciem. Urodziła się z podejrzeniem poważnej choroby. Przez pierwsze półtora miesiąca leżała w szpitalu, później biegałam z nią od lekarza do lekarza – wspomina Maria. I dodaje: – Walka z bezpłodnością jest jak karuzela – wchodzisz i nie możesz zejść. Za każdym razem mówiłam sobie: „Tylko ten jeden raz”, gdy nie wychodziło, obiecywałam sobie, że już nigdy więcej.
Po kilku miesiącach mówiłam do Jarka: „Może jednak jeszcze spróbujemy?”. Ale w tym roku będzie ten naprawdę ostatni raz. Maria: – I to Jarek powiedział, że dość. Przez kilka lat nie mamy życia, egzystujemy od transferu do transferu. To się musi skończyć. Patrzę tylko na ten niebieski skoroszyt. Jak nam ten ostatni dzień nie wyjdzie…