Na pytanie, czy napiszę kiedyś książkę pod tytułem „Kacperiada. 15 lat później”, odpowiadam: „nie!”. Ale „Kacperiada. 30 lat później” – kto wie?
Jasny gwint, przecież to jest okropne – całkiem niedawno pisałem felieton do majowej Gagi, a tu, proszę, znowu siedzę nad tekstem! Co się dzieje z moim czasem? Kto mi go podkrada nieustannie? Na kogo nasłać windykatora? Jakim cudem mój synek, którego niedawno odprowadzałem do przedszkola, dzisiaj jest już maturzystą i właśnie rozmyśla nad odpowiednim dla siebie kierunkiem studiów?
Tak, tak, ten malutki Kacperek z książek „Kacperiada” i „Kacper z szuflady” jest już dorosłym drabem!
– To Kacper istnieje naprawdę? – zapytały mnie dzieci podczas Warszawskich Targów Książki
– Naprawdę.
– A pan naprawdę jest taki niemądry jak w książce?
– Hm…
– A Kacper nie ma pretensji, że pan o nim pisze?
Nie ma, ale miał
Nie chodziło jednak o książki, a o Fejsbuka; napisałem coś o 16-letnim wówczas Kacprze i jego dziewczynie, coś, moim zdaniem, niewinnie śmiesznego, ale liczba komentarzy pod tekstem przekroczyła poziom alarmowy, zupełnie jak woda w Wiśle. Kacper zniósł to spokojnie, choć z zaciśniętymi zębami. Przeprosiłem go potem, zresztą publicznie, także na Fejsbuku, bo skoro powiedziało się „a”, to… wiadomo, prawda? Przeprosiłem, bo – niech będzie wybaczone cymbałowi! – dopiero wtedy dotarła do mnie oczywistość: nie mamy prawa upubliczniać życia naszych dzieci. Zwłaszcza gdy przymierzają się już do dorosłości. Dlatego na pytanie, czy napiszę kiedyś książkę pod tytułem „Kacperiada. 15 lat później”, odpowiadam: „nie!”. Może on sam taką napisze. Ale „Kacperiadę. 30 lat później” – kto wie? Jeżeli mój syn pozwoli, oczywiście. Fabuła wydaje się klarowna już dzisiaj: Kacpra obsadzę w roli ojca, siebie w roli okropnego dziadka, który beztrosko rozpuszcza wnuczęta… Zaraz, zaraz, chyba muszę dokonać korekty tytułu!
„Kacperiada. 35 lat później”
Wróćmy jednak na Warszawskie Targi Książki.
– A co pan zrobi z książkami, które ukazały się dawniej? – zapytała mnie rezolutna ośmiolatka, gdy wygłosiłem już wzniosłe słowa o poszanowaniu prywatności. – Będzie je pan skupował i niszczył?
– Z jakimi książkami? – Nie zrozumiałem.
– O Kacprze – wyjaśniła. – Bo zrozumiał pan, że nie miał prawa…
(„No, dalej! – przeszło mi przez głowę ze złośliwą satysfakcją. – Na pewno nie zapamiętałaś tego trudnego słowa!”).
– …upubliczniać życia Kacpra – dokończyła bez zająknięcia ośmioletnia smarkula.
Spokojnie, aż tak daleko w poprawności rodzicielskiej nie zamierzam się posuwać. Choćby z tego względu, że w „Kacperiadzie” obsadziłem sam siebie w roli błazna, i jeżeli czytelnicy śmieją się z kogoś, czytając książkę, to na pewno częściej z niemądrego taty niż z bystrego synka. Rola szwarccharakteru przypadła mamie. Mamy są wręcz stworzone do takich kreacji… Swoją drogą, uświadomiłem sobie właśnie, że ja, pisarz piszący dla dzieci, nie mam już w domu dziecka, tylko dorosłego młodego człowieka i jeżeli nie chcę stracić kontaktu z rzeczywistością i sposobem rozumowania moich nieletnich czytelników, to albo będę nieustannie podróżował na spotkania, albo sprawię sobie kolejnego bachora.
Bachor – co za słowo!
Ale, proszę uwierzyć, wypowiadam je z czułością. Doświadczyłem już blasków i cieni dość wczesnego – co tu dużo kryć – ojcostwa, teraz mógłbym je smakować z większą rozwagą. Poza tym, jeżeli rzeczywiście miałbym ponownie rzucić się na główkę pomiędzy pampersy i przecierane zupki, to teraz, póki nie za późno, żeby być dla swego dziecka jeszcze ojcem, a nie od razu dziadkiem. Ha, trzeba będzie przemyśleć… i przegadać z potencjalną mamą. Gorzej, gdyby w tym samym czasie i Kacper przyszedł z radosną nowiną. Jest to możliwe nie tylko teoretycznie; patrzę na mego syna i wiem, że gdy byłem w jego wieku, od uroków zostania tatusiem dzieliły mnie tylko dwa lata studiów – to ci byłby temat na książkę, prawda? Ojciec i syn w tym samym momencie doczekują się latorośli, najlepiej, żeby jeszcze wszystko działo się pod jednym dachem! A kim byłby mój synek dla synka Kacpra? Wujkiem? Rzecz w tym, smarkacze, że wy nie tylko ze sobą chodzicie! Gdyby na chodzeniu się kończyło, to i nerwy byłyby mniejsze.
A zresztą, czym tu się denerwować?
Gdyby rzeczywiście było możliwe wynajęcie windykatora czasu, poprosiłbym o odzyskanie kilku bezpowrotnie straconych chwil. Żałuję, że niecierpliwiłem się wieczorami, czytając malutkiemu Kacperkowi przed snem. Żałuję, że nie chodziliśmy na dłuższe spacery, śmiejąc się i rozmawiając o wszystkim. Żałuję, że nie wynająłem mu łódeczki, gdy byliśmy w Paryżu – łódeczki z żaglami, którą można puszczać w parkowych sadzawkach. Żałuję, że poskąpiłem pieniędzy na malarza z Montmartre’u, gdy namawiał nas na szkicowany węgielkiem portret. Żałuję, że zamiast cieszyć się zabawą klockami Lego, zerkałem nerwowo na zegarek. Żałuję, że parokrotnie zbyt późno wyszedłem z redakcji, a Kacperek czekał na mnie smutny w przedszkolu. Żałuję, że nie umiałem patrzeć na ówczesne „dzisiaj”, bo przed oczami miałem wyłącznie „jutro”…
A przecież do licha, nie byłem złym ojcem!
Znowu siedzę nad czerwcowym felietonem do Gagi. Znowu dzielne panie redaktorki zgrzytają zębami, ścigając mnie telefonami. Znowu przekwitają kasztany. Za ścianą Kacper gra na gitarze. Ciekawe, o czym napiszę Państwu za rok…
Grzegorz Kasdepke – autor książek dla dzieci i młodzieży, m.in. takich bestsellerów jak „Horror, czyli skąd się biorą dzieci”, „Rózga”, „Małe pióro”. Jego „Kacperiada” otrzymała Nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego.