Z otchłani wołam, z głębokiej czarnej dziury nie tyle do ciebie, Panie, co do was, drogie Panie i Panowie, drodzy Państwo, czyli szanowni Rodzice, byście już teraz, zajmując się swoimi dziećmi, brali pod uwagę to, że ów pędrak (łamane na liczbę mnogą) już wkrótce dorośnie i będzie odczuwać bardzo boleśnie różnice pokoleń, której doświadczamy tak dotkliwie na własnej skórze, konfrontując się z naszymi rodzicami.
Nie mam prawa pisać w imieniu wszystkich, śmiem jednak zakładać a priori, że większość z was w swoich domach żyje podług innego systemu wartości niż ten, który próbowano nam wpajać przez całe dzieciństwo i tak durną jak chmurną młodość. I ja mam z tym wielki życiowy problem, bo przepaść dzieląca moją matkę i mnie niczym Rów Mariański z roku na rok się pogłębia, z ojcem jest podobnie. I jest to za każdym razem doświadczenie niezwykle przejmujące, tnące jak skalpel – ba!, jak kastet – duszę na pół po każdym rodzinnym spotkaniu.
Zatem w czym tkwi problem?
Myślę, że w chęci konstruowania własnej tożsamości, czyli ja w opozycji do rodziców, lub też w próbie ślepego ich naśladownictwa. Po jednej stronie barykady znajdują się ci, którzy wydają grube tysiące na terapię u sajko po to tylko, by opłakać swoje przesrane dzieciństwo, a po drugiej ci, którzy prasują nawet majtki w kant, bo tak robiła świętej pamięci mamusia. A jak, nie daj Boże jeszcze, była matką porzuconą przez ojca, to córka ma już wtedy kompletnie przechlapane, bo ciach, ciach wytnie sobie tę matkę jako wzór, szablon z symbolicznego brystolu i zbuduje z tego ołtarzyk, na którym złoży własną tożsamość, by w imię solidarności na zawsze już nosić majtki w kant. Tak naprawdę nie ma większej różnicy pomiędzy budowaniem swojego ja w opozycji do rodziców a apoteozą ich postaw – i to, i to jest ślepą uliczką. Prawdziwe ja buduje się gdzieś pośrodku. W zasadzie jest to zadanie cholernie trudne, ale piszę o tym, byście serwując swym dzieciom wzorce zachowań, robili to w pełni świadomie. Błąd popełniony w mojej rodzinie polegał na tym, że najpierw złożono mi u stóp cały świat, potem na ten świat napluto, następnie – już w okresie dojrzewania – zaserwowano mi lekturę kaskaderów literatury (w siódmej klasie podstawówki, dzięki mamie, znałam na pamięć całego Wojaczka). Po to tylko, by następnie to wszystko obrzydzić, a w konsekwencji spuszczać lanie za fascynację Rage Against The Machine, papierosy i tanie wino. Ludzie drodzy, błagam o rozsądek i krztynę konsekwencji. Jeżeli zapragniecie dawać dziecku przede wszystkim Wolność, róbcie to, przewidując, że w przyszłości nie będzie wzorowym korpoludkiem i prawdopodobnie nie pójdzie na prawo; jeśli zaś postawicie na zakazy i nakazy, przyjmijcie, że w konsekwencji wychowacie istotę zewnątrzsterowną z niewielką inteligencją dynamiczną, która to istota w wyborach na prezydenta najpewniej zagłosuje na jakiegoś oszołoma mówiącego jej, jak ma żyć, bo mamusia z tatusiem nie wystarczyli, by ogarnąć, gdzie Prawo, gdzie Lewo, gdzie tolerancja, gdzie agresja, gdzie kompleksy, homofobia i wstyd. Narody, które wybrały Hitlera i Stalina na przywódców, realizowały przez wieki ostry sposób wychowania, w którym autorytarny ojciec mówi, co należy, a czego nie wolno robić pod karą śmierci.
Nie chcę mieć dzieci zewnątrzsterownych, to zabija twórczość, zdolność do samostanowienia i względną autonomiczność jednostki, czyli uniemożliwia wszystkie procesy, w których jesteśmy podpięci do źródła bytu. Przyznam jednakże, że kiedy moje bestie – Milena z Heleną – są przesadnie wewnątrzsterowne, aż mnie świerzbi, by pacnąć je w łeb i stłuc im dupiny za bezczelne ignorowanie moich zakazów.
Dałam im za dużo tej wewnątrzsterowności i teraz już wiem, że to też niedobrze. Pracuję nad tym, jak złapać ów złoty środek, tak by moje córki za 10 lat nie musiały dorastać w tak samo bolesny sposób jak ich totalnie antyzewnątrzsterowna mamusia. I marzę o tym, by nigdy nie zabrakło nam tematów do rozmów, zakładając (a zakładam jak jasna cholera!), że już wkrótce zaczną mówić… I obym nie musiała się wstydzić, że nie wiem, o czym do mnie mówią, bo to musi być trudne nie tylko dla dziecka, ale i dla rodzica. Warto przyjrzeć się wnikliwie, czy nasze dzieci już nas w pewnych sprawach nie zaczęły przerastać, a jeśli to jeszcze przed nami – przygotować się do tego, by godnie im towarzyszyć, a nie udowadniać, że wiemy więcej, wtedy gdy już będziemy w tyle. Przecież nie chcemy być dla naszych dzieci starymi nudziarzami, zgredami, tylko wspaniałymi, choć już jedynie przygodnymi towarzyszami współistnienia. Otwórzmy się na to, że już wkrótce nas przerosną – fizycznie, mentalnie i duchowo. To będzie naprawdę piękny czas, jeśli tylko nie będzie w nas pychy, a wielka ciekawość. Bo (cytując Kieślowskiego) każdy przecież początek, to tylko ciąg dalszy…