Święty Mikołaj to starszy brat Wróżki Zębuszki, zamiast Boga istnieje pozytywna energia, a Wielkanoc jest radosnym powitaniem wiosny – między innymi w taki sposób odpowiadają rodzice ateiści na pytania swoich dzieci. Rozmowy o religii zdarzają się w ich domach tak samo często jak w żarliwie wierzących rodzinach.
Pięcioletni Maciek już po tygodniu chodzenia do przedszkola dociekał, co to takiego są te anioły i czemu mama do tej pory mu o nich nie opowiedziała. W jej ustach biblijne postacie zmieniły się w bajkowe wróżki, duszki leśne, a potem w latające krasnoludki, które trąbią pod oknami i budzą ludzi do pracy. Dla niej, zdeklarowanej ateistki, historie o aniołkach były tym samym co opowieści o Kopciuszku czy Czerwonym Kapturku – ładne, ciekawe i wychowawcze, ale zupełnie nieprawdziwe. Kwestia skrzydlatych piękności, które Maciek ujrzał na przedszkolnych kolorowankach, była zresztą tylko wierzchołkiem góry lodowej. Już po chwili ruszyła cała lawina pytań o piekło, niebo, Jezusa i Boga. Nic dziwnego: choćby niewierzący rodzice robili nie wiem jakie akrobacje, ich dziecko nie uniknie kontaktu z mocno zakorzenionym w naszej kulturze chrześcijaństwem. Najpewniej zetknie się z religijnymi opowieściami już w przedszkolu. W podstawówce wiedza o Bogu będzie się jeszcze pogłębiała. Trudno przecież wyjaśnić średniowieczne obrazy bez kontekstu religijnego, bez niego nie zrozumie się także nie tylko „Pieśni o Rolandzie”, lecz także dziecięcej bajki o dziewczynce z zapałkami. Nauka historii powszechnej bez wiedzy o tym, kto to papież, a kto święty Wojciech, również jest po prostu niemożliwa. Dzieciaci ateiści pocieszają się tym, że chociaż maluch z pewnością w ciągu kilkunastu pierwszych lat życia dogłębnie pozna zasady religii, to niekoniecznie musi uznać istnienie nieba czy piekła, tak samo jak nie uwierzy w zamieszkany przez bogów Olimp. Niewierzący rodzice przez cały okres dorastania swoich dzieci lawirują między religijnymi opowieściami, stwarzając własne mitologie albo zaszczepiając w potomstwie wiarę jedynie w to, co można udowodnić doświadczeniem.
Chcę chodzić na religię!
Na szczęście zwykle dzieci, zwłaszcza kilkuletnie, nie zaprzątają sobie głowy dywagowaniem, czy Bóg istnieje, czy nie. Automatycznie przyjmują styl myślenia rodziców. Problem zaczyna się dopiero wtedy, kiedy maluch idzie do zerówki i zamiast na religię wędruje do świetlicy – sam albo tylko z jednym jeszcze klasowym odszczepieńcem. Izabela Jung-Wolska, psycholog z internetowej poradni psychologicznej E-psychologowie.pl, ostrzega, że poczucie inności może być dla dziecka trudne do zniesienia. – Sześcio- czy ośmiolatek ma silną potrzebę identyfikacji z grupą rówieśników. Kiedy odstaje od kolegów, momentalnie czuje się gorszy. Nie można wtedy zostawić go bez rozmowy. Jeśli cała klasa chodzi na religię, a rodzice przykładowego Jasia nie biorą pod uwagę zapisania go na te lekcje, powinni mu wytłumaczyć, że to zajęcia szczególne, nieprzekazujące obiektywnej wiedzy, ale wartości, które są właściwe tylko dla niektórych ludzi – wyjaśnia. Kiedy jednak takie tłumaczenia nie przynoszą skutku, psycholożka radzi, aby rodzice nie byli tak kategoryczni w zakazach. Zwykle przygoda z religią kończy się, kiedy tylko maluch zaspokoi swoją ciekawość. Agnieszka, mama ośmioletniej Poli, również jest zdania, że lepiej pozwolić, aby dziecko poznało z bliska to, o czym marzy. Kiedy jej córka miała sześć lat, pod wpływem najbliższej przyjaciółki przeżywała religijne nawrócenie. Prośby o zapisanie na religię powtarzały się prawie codziennie, dlatego Agnieszka pozwoliła Poli spróbować wychowania w wierze. – Zgodziłam się zapisać ją na religię, choć nie ukrywałam, że mam inne zdanie. Rozmawiałam też z katechetką o tym, że Pola jest nieochrzczona i że my z nią nie będziemy chodzić do kościoła ani wzmacniać w niej wiary. Przez kilka miesięcy mała chodziła na zajęcia, a potem w wakacje powiedziała, że już nie jest tak fajnie i chce się wypisać. Zapał do modlitw nie powrócił przez kolejny rok ani nawet wtedy, kiedy dziewczynki z klasy zaczęły wybierać komunijne sukienki. Pola, paradoksalnie, właśnie w tym przedkomunijnym okresie zaczęła dostrzegać zalety tego, że nie chodzi do kościoła. Już myśleliśmy, że będzie zmagała się z poczuciem straty, tymczasem stało się zupełnie inaczej. Jako ta, która nie idzie do komunii, jest bardzo atrakcyjną towarzysko osobą! Koleżanki prześcigają się, która zaprosi Polę na swoją komunię – śmieje się Agnieszka. W przypadku Poli nie ma mowy o odrzuceniu przez rówieśników, a właśnie tego rodzice wychowywanego po świecku kilkulatka boją się najczęściej. Czasem zresztą te obawy są uzasadnione, tak jak było np. z Jackiem, starszym synem Anny, który z powodu swojego ateizmu był wyśmiewany i upokarzany przez kolegów z klasy. Wtedy pomogła zatrudniona przez szkołę grupa psychologów, których zadaniem było zacieśnienie więzi w klasowej grupie. Na szczęście takie sytuacje zdarzają się coraz rzadziej, zwłaszcza w Warszawie, gdzie można znaleźć namiastkę wielokulturowości. – U nas nie było żadnych łez ani próśb o zapisanie. Kacper czuje się wyróżniony tym, że nie chodzi na religię, myślę nawet, że ma dużą świadomość tego, co odrzuca dzięki ateizmowi, mianowicie: grzech pierworodny, grzech jako taki, heteronormę, podziw i szacunek dla męczeńskiej śmierci na krzyżu, niepokalane poczęcie Najświętszej Maryi Panny. Kilka miesięcy temu jego koleżanka z klasy powiedziała mu, że jeśli do ósmego roku życia (pewnie chodziło o pierwszą komunię) nie zostanie ochrzczony, to pójdzie do piekła, a on odpowiedział, że nie pójdzie do żadnego piekła, bo nie wie, co to takiego jest to piekło! – opowiada Ana, jego mama.
Ja nie wierzę, inni tak
Chociaż temat religii może zostać rozwiązany niemal bezboleśnie, to nie ma co się łudzić, że pytania o wiarę i niewiarę ucichną. Przeciwnie, z wiekiem maluchy zaczynają pytać coraz konkretniej. – Bez namysłu mogę wyliczyć powody, dla których nie chodzę do kościoła, ale kiedy mój synek pyta, czemu nie wierzę w Boga i czy za to pójdę do piekła, język staje mi kołkiem – mówi Alicja, mama siedmioletniego Maćka. Chociaż swój stosunek do kościelnych instytucji sama określa jako „gniewny”, to nie chce, aby jej wyjaśnienia brzmiały jak zażarta antyreligijna propaganda. W jaki sposób uniknąć retorycznej pułapki, podpowiada psycholożka. – Czasem rodzice, tłumacząc, czemu nie chodzą do kościoła, zupełnie nieświadomie przekazują dziecku komunikat: „Bo jestem mądrzejszy niż ci tam chodzący”. Kiedy np. mówimy: „Bo ja nic się tam mądrego nie dowiem”, dla dziecka to już jest jednoznaczny, wartościujący przekaz. Lepiej mówić prosto: „Ja w to nie wierzę” – tłumaczy Izabela Jung-Wolska. W wyjaśnieniach pomagają książki dla dzieci, np. „Jest wiele wiar” albo „Przecież Boga nie ma!”. W obu pozycjach przeznaczonych dla kilkuletnich dzieci pojawia się temat różnorodności i tolerancji. Każda z przedstawionych tam religii pokazana jest w podobny sposób – bez szczególnych emocji. Autorzy tłumaczą dzieciom, że religijność to taki sam wybór jak ateizm, ani lepszy, ani gorszy. – Kiedy moje dzieci pytają, czemu my nie wierzymy w Boga, odpowiadam po prostu, że różni ludzie uważają różnie. Nie jesteśmy kategoryczni. Naszej najstarszej córce powtarzamy, że gdy będzie dorosła, będzie mogła wybrać, co zechce – mówi Maria, mama trójki maluchów. Podobny sposób tłumaczenia swojego światopoglądu wybrała Agnieszka. – To, że Pola nie jest ochrzczona, przedstawiam jej nie jako stratę, ale jako ubogacenie: ma wybór, którego ludzie ochrzczeni nie mają. Zdarza się też, że oboje rodzice w zupełnie odmienny sposób nie wierzą, np. tata, racjonalista, uważa religijne dogmaty za zwykłą bajkę, a mama nie chodzi do kościoła, bo po prostu ma wizję Boga, która nie mieści się w religijnych kanonach. Na pierwszy rzut oka takie światopoglądowe różnice mogą spowodować chaos w głowie dziecka. Jednak tak naprawdę uczą otwartości na inne poglądy. – Ja wierzę w istnienie jakiejś siły napędowej, mój mąż nie. Pola widzi więc, że ludzie mogą wierzyć w różne rzeczy, a jednocześnie żyć ze sobą w zgodzie, kochać się, dogadywać się w innych kwestiach niż duchowość – opowiada Agnieszka.
Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe
Rozmowy o przyczynach rodzicielskiego ateizmu to jedno. Drugie to kształtowanie moralności dziecka bez odwoływania się do kościelnych wartości. Religie ze swoim niepodlegającym żadnej dyskusji podziałem na dobro i zło często pomagają w wychowaniu, arbitralnie ustalając, co wolno dziecku, a czego nie. Sens życia też jest jasny – chodzi o to, aby uzyskać zbawienie. W ateistycznych rodzinach reguł postępowania w życiu szuka się w humanistycznych tezach. – Wiedziałam, że skoro nie będę mojemu synowi tłumaczyła rzeczy Bozią czy Bogiem, to powinnam jak najszybciej wypracować w nim kręgosłup moralny wypływający po prostu z humanizmu. Dlatego rozmowy o tym, co dobre i złe, pojawiły się u nas bardzo wcześnie. Mniej więcej od czwartego roku życia Kacpra rozmawiamy o postawach obywatelskich, o wolności, o przemocy, o dyskryminacji i o religii też – opowiada Ana. Choć sama nie wierzy, podkreśla, że kwestia rozwoju duchowości Kacpra jest dla niej bardzo ważna. Z takim systemem wychowania zgadza się Izabela Jung-Wolska. Wyjaśnia, że choć pojęcie duszy nie istnieje w psychologicznej terminologii, to już duchowość – tak. – Upraszczając nieco, to sfera gdzieś między psychiką a emocjami. Niekoniecznie musimy kształtować duchowość dziecka poprzez konkretną religię, można pokazywać mu różne możliwości i filozofie. Ateistom w tym przypadku jest łatwiej, bo nie ograniczają ich żadne dogmaty. Kiedy rozmawiamy z dzieckiem o różnych poglądach i nie naciskamy, aby wybrało konkretny, to dajemy mu szansę, aby samo doszło do tego, kim jest i w co wierzy. To lekcja również dla dorosłych i nie dotyczy ona tylko ateistów, ale też wyznawców różnych religii – mówi. Maluchy, bez względu na to, czy wychowują się w religijnych, czy w ateistycznych domach, już w najmłodszych latach budują swój własny system wartości. Uczą się, że bić nie wolno nie dlatego, że to grzech, ale dlatego, że kogoś to boli. Wiedzą, że kradzież jest zła nie dlatego, że za to idzie się do piekła, ale dlatego, że gdyby im ktoś zabrał wiaderko do piasku, to byłoby im przykro. Prosta prawda: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe (która w trakcie religijnego wychowywania zostaje zastąpiona szeregiem przykazań), w rodzinach pozostaje najważniejszym i w gruncie rzeczy jedynym
wyznacznikiem postępowania. – Nigdy nie używamy pojęcia „grzech” ani nie mówimy, że wstyd jest coś robić. Kiedy Marianna pyta nas, czemu czegoś nie wolno, tłumaczymy jej po prostu, że to komuś robi krzywdę. Tak jest i z kopaniem psa, i z obgadywaniem, i z rozpuszczaniem wrednych plotek. Powtarzamy: „Zastanów się, jak ty byś się czuła na miejscu tamtej osoby” – mówi Anna, mama Jacka i Marianny.
Gdzie teraz jest dziadek?
Krytyczny moment nadchodzi, kiedy dziecko jest świadkiem śmierci kogoś bliskiego. Dla malca utrata dziadka i babci jest niewyobrażalna, dlatego docieka, co dzieje się, kiedy już trumna zniknie w grobie, a żałobnicy rozejdą się do domów. Tu pokusa sięgnięcia do religijnych wierzeń jest chyba najsilniejsza. Większość religii łagodnie tłumaczy przemijanie i łagodzi smutek po śmierci kogoś bliskiego. Wizja radosnego nieba jest także dla dorosłego o wiele przyjemniejsza niż to, co można podczas pogrzebu zobaczyć na własne oczy, dlatego wielu ateistów tę część wierzeń adaptuje na użytek domowy. Są jednak rodzice, którzy konsekwentnie nie uciekają się do religijnych ułatwień. – W rozmowach o śmierci również pomogły nam mądre książki dla dzieci. Czytałyśmy ostatnio piękną „Gęś i tulipan” i bardzo fajną książkę „Kto kogo zjada”, w której na martwych ciałach wyrastają kwiaty. Tam przemijanie pokazane jest bardzo prosto i bez jakiejkolwiek sensacji.
Dla mnie opowiadanie o niebie jest wymyślaniem kolejnej bajki, dlatego raczej staramy się przekazać myśl, że człowiek rodzi się, aby na końcu umrzeć. Nie wkładamy jej tego jednak do głowy jak mantry, raczej skupiamy się na tym, że przed nieuchronną śmiercią jest jeszcze całe świetne życie do przeżycia – mówi Anna. Na przykładzie małej Marianny widać, że wizja nieba nie jest potrzebna, aby dziecku udało się uporać z żalem po śmierci babci czy dziadka. Kilkulatka zaakceptowała wyjaśnienia mamy: „Ktoś odchodzi i już nie wróci, ale zawsze będzie w naszej pamięci i w tym, co po sobie zostawił”. Takie racjonalne podejście do życia i śmierci jest bardzo częste, choć nie jedyne, jakie praktykują rodzice ateiści. Według Any, mamy Kacpra, można tłumaczyć śmierć, nie posiłkując się niebem, ale też nie ograniczając się jedynie do tego, co można zobaczyć gołym okiem. – Ja mówię Kacprowi, że gdy człowiek umiera, uchodzi z ciała cała energia, która napędzała jego ruchy i uczucia. W momencie śmierci i tuż po niej jest ona jeszcze bardzo gęsta, dlatego po śmierci bliskiej osoby jest w nas tak dużo smutku, niepewności, przerażenia, a przede wszystkim tęsknoty. Z biegiem czasu ta energia się rozrzedza, smutek i tęsknota ustępują. Mój syn wie, że ta energia cały czas jest, ale rozproszona we wszechświecie. Sama w to wierzę. Lubię myśleć o świecie jako o miejscu, gdzie energia i materia cały czas krążą, łączą się i dzielą, przyciągają i rozciągają, moja wyobraźnia może się wtedy wyżywać do woli, a daje mi to bezpieczeństwo i mam nadzieję, że mojemu synowi również – tłumaczy Ana.
Kumowie i dziady
Rozmowy o Bogu pojawiają się najczęściej w okolicach świąt. To zrozumiałe: oprawa katolickich uroczystości jest bardzo atrakcyjna dla wszystkich dzieci – kto zresztą nie lubi ubierać choinki, malować jajek albo zapalać zniczy w listopadowe wieczory? Rodziny, które odżegnują się nawet od tzw. kulturowego katolicyzmu są w mniejszości. Większość ateistów nadal obchodzi święta z katolickiego kalendarza – choć w zmienionej formie. Często u nich rodzime zwyczaje przenikają się z tradycjami innych religii, jak w domu Marii, gdzie oprócz lampek na choince świecą się także chanukowe świece. Wiele ateistycznych rodzin wprowadza na miejsce religijnych rytuałów zastępcze zwyczaje. Patrycja, mama dwóch kilkulatków, już rozmawiała ze znajomymi o wspólnym zorganizowaniu dzieciom świeckiej ceremonii, która zastąpiłaby komunię. Na razie ma za sobą świecki chrzest synków. – Kiedy urodził się Tomek, chcieliśmy, żeby miał kumów – właśnie „kumów”, a nie „rodziców chrzestnych”. Zaprosiliśmy przyjaciół i uroczyście poprosiliśmy ich o to, aby zostali kumami, to był nasz rytuał – opowiada. Wyjaśnia, że oddanie dziecka pod symboliczną opiekę przyjaciół jest rytuałem, który istniał jeszcze przed katolicyzmem, tak samo jak odwiedzanie miejsc pochówku najbliższych. To zwyczaje pierwotnie należące do sfery ludowej, dopiero potem zostały przejęte przez religię. Planuje, że właśnie tak będzie tłumaczyła swoim synkom również strojenie choinki i zapalanie zniczy. – Pochodzę z ateistycznej rodziny, ale od paru lat z rodzicami obchodzimy dziady. Chodzimy na groby z jedzeniem, pijemy pigwówkę i wspominamy naszych zmarłych – opowiada. Święta przestają być czasem religijnych oczyszczeń, a stają się po prostu okazją do pobycia razem. Zresztą tak naprawdę właśnie to jest najważniejsze dla kilkulatka. Dzieci tak samo jak dorośli potrzebują czuć, że należą do jakiejś wspólnoty, jednak to poczucie może im zapewnić nie tylko niedzielna msza, ale np. cotygodniowy rodzinny obiad u babci czy świeckie celebrowanie świąt. – Najpierw obchodzimy Halloween, w grudniu obchodzimy święto z zieloną choinką jako zapowiedź wiosny, a Wielkanoc celebrujemy jako powitanie wiosny. Trudno te uroczystości pominąć, skoro wszyscy wokół świętują, zresztą wcale nie chciałabym żyć tak zupełnie bez świąt. Już Mircea Eliade pisał, że czas dzieli się na czas zwykły i czas religijny – stwierdza Ana.
Módl się do siebie
Według psychologów odświętne chwile są potrzebne maluchom nie tylko kilka razy w roku, ale codziennie. Dlatego w ateistycznych rodzinach często można spotkać coś na kształt wieczornej modlitwy. Cowieczorne klękanie jest zastępowane przez puszczanie iskiereczki albo wspólne śpiewanie kołysanek. Ze starszym maluchem praktykuje się jeszcze bardziej rozbudowane rytuały. – Mamy naszą własną domową modlitwę-medytację zaczynającą się od słów: „Oby wszystkie czujące istoty osiągnęły szczęście i przyczynę szczęścia, oby były wolne od cierpienia i przyczyn cierpienia. Oby spoczywały w wielkiej równości wolnej od przywiązania i nienawiści. Oby w rezultacie mojej medytacji ja oraz wszystkie istoty osiągnęły oświecenie…”. Mówimy to codziennie, kiedy kładziemy się spać. Nie modlimy się do jakiejś konkretnej siły czy nadziemskiej istoty, to nawet nie jest modlitwa, tylko raczej nasza afirmacja – opowiada Ana. Taki moment wieczornego wyciszenia pomaga uporządkować myśli albo staje się okazją do zacieśniania rodzinnych więzi. Pomaga maluchom poczuć się bezpiecznie. Dziecko nie musi kierować modlitwy do Boga, ale po prostu chwilę pomedytować, nawet jeśli samo jeszcze nie wie, że to, co robi to medytacja. – Modlitwa to chwila na wdzięczność, na pobycie samemu z sobą, przyjrzenie się sobie. To także wieczorna lekcja radości życia. W tym czasie maluch może docenić to, co ma, skonkretyzować swoje pragnienia, przeanalizować to, co zrobił źle w ciągu dnia. To bardzo rozwojowe. Warto tego uczyć dziecka – namawia Izabela Jung-Wolska.
W co wierzą dzieci?
Kierowanie modlitwy do Boga jest zresztą dla dziecka zupełnie niezrozumiałe, bo kilkulatkowi po prostu nie mieści się w głowie, kim jest Bóg albo kim są inni święci. Mama Maćka zaliczyła anioły do bajkowego świata i tak naprawdę dla najmłodszych dzieci to było najbardziej naturalne wyjaśnienie. W oczach malucha anioł niczym nie różni się od innych bajkowych bytów. Świat realny miesza się z bajkową rzeczywistością, a Bóg i Matka Boska należą do tej samej kategorii co smoki, gadające rośliny czy królewny z bajek – a także dinozaury czy bakterie. Istnieją, choć nikt ich nie widział – to typowy sposób rozumowania malucha. – Kiedyś Jeremi zapytał mnie: „Mamo, a czy ty wierzysz w Boga? Bo ja to wierzę w dinozaury”. Ustaliliśmy wtedy, że razem wierzymy w dinozaury – śmieje się Maria.