Są młode, zaradne, mają udane, zdrowe dzieci i czują się nieszczęśliwe. A przecież nie tak miało być! Współczesna matka Polka już dawno przestała być symbolem poświęcenia i ofiary. Kim jednak jest i dlaczego płacze nad łóżeczkiem?
Dziecko Asi i Michała było planowane. A plan był bardzo szczegółowy. Opracowany w detalach, jaka młode małżeństwo pracujące w marketingu przystało.
‒ Nasz synek przyszedł na świat przez cesarskie cięcie. W dokładnie wyznaczonym przez lekarza terminie. Zależało nam nawet na tym, aby Klemens urodził się w dzień nieparzysty. Gdybym mogła jeszcze zamówić pogodę, zrobiłabym to – mówi z przekąsem młoda mama.
‒ Dziś przyznaję (choć wciąż przychodzi mi to niełatwo), że odbiła mi na punkcie Kleo kompletna szajba. Ale pojawiło się coś jeszcze. Długo bałam się to wyartykułować. Może najpierw cię zapewnię, że mój synek jest cudownym dzieckiem. Świetnie się rozwija. A ja w tym wszystkim? Cóż… Nie tak wyobrażałam sobie macierzyństwo.
Agata o swojej dwuletniej córeczce Amelce nie powie inaczej jak: „mój skarb”, „iskiereczka”, „aniołeczek”, „laleczka”. O urokach bycia matką snuje opowieści okraszone deklaracjami: „Nie wyobrażam sobie, aby jej nie było”, „Stała się dla mnie całym światem”, „Zamieniła moje życie w bajkę”. I tylko najbliżsi wiedzą, ile kosztuje Agatę opieka nad ukochaną córeczką. Że po porodzie drastycznie schudła, kilka razy zemdlała z przemęczenia. Że ma dni, gdy zamyka się w sypialni gustownego mieszkania i nikt nie może do niej wejść, a małą zajmuje się tata.
Agata wcale wtedy nie odsypia. ‒ To są dni, kiedy czuję się kompletnie wypalona. Jakbym wyczerpała baterie. Nawet płakać mi się nie chce, tylko leżę skulona na łóżku i „sufituję”. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam dziecko, ale drugiego już nie chcę.
Mamo, gdzie jesteś?
‒ Współczesne młode matki to osoby, które często jeszcze nie dojrzały, aby wejść w nową życiową rolę. Nawet jeśli to dzieciątko sobie skrupulatnie zaplanowały, to sam „Współczesne młode matki to osoby, które często jeszcze nie dojrzały, aby wejść w nową życiową rolę„fakt przygotowania dziecięcego pokoiku, zakupu stosu ubranek i odbycia zajęć w szkole rodzenia nie przesądza o ich gotowości, aby sprostać wyzwaniu – mówi psychoterapeutka Barbara Burduk z Ośrodka Psychoterapii i Rozwoju Osobowości „Better” we Wrocławiu.
I dodaje: ‒ Zapytała mnie pani, dlaczego te dziewczyny sobie nie radzą, i proszę, już w tym pytaniu kryje się część odpowiedzi. Dziś dziewczynami nazywamy dwudziesto-, a nawet trzydziestoparolatki! I one tak o sobie myślą. Nie pozwalamy im dojrzeć i one same chętnie pozostają w skórze dziewczyny, również wtedy, gdy na świecie jest już dziecko. Tymczasem wejście w rodzicielstwo powinno implikować znaczący krok ku wewnętrznej dojrzałości. Następuje naturalna zmiana ról. Dziewczyna staje się kobietą, a kobieta – matką. Jakże często trafiają do mnie zrozpaczone młode mamy i żalą się, że sobie nie radzą. Ich kiepskie samopoczucie niekoniecznie jest wyrazem depresji poporodowej. Ona, wbrew pozorom, dopada nieliczny odsetek kobiet. Jest za to coraz więcej młodych matek, które ‒ no właśnie ‒ nie radzą sobie z dzieckiem. Niby mają łatwiej. Mają cały ten wygodny, ułatwiający codzienną pielęgnację ekwipunek wyposażeniowo-zabawkowy, poradniki i dziesiątki gazet na rynku, skąd można czerpać rady, co, jak i dlaczego. A mimo to w gabinecie psychologa wybucha płacz. Słyszę: „Bardzo chcieliśmy dzidziusia, ale teraz mam go dość! Czy ja jestem złą matką?”.
Szukam drogi do ciebie, syneczku…
Współczesna młoda matka ma ten komfort i przewagę, że do wszelkich informacji na temat ciąży, porodu, pielęgnacji, wychowania, a nawet zalecanych pozycji i terminów poczęcia ma dostęp nieograniczony. Może godzinami surfować po sieci i kartkować stos kolorowych pism, zaspokajając wszelki głód treści, które wyedukują ją w kierunku bycia matką doskonałą. Dowie się wszystkiego, o czym bladego pojęcia nie miała jej własna matka, o babci nie wspominając.
Efekt? W tej gonitwie za wiedzą i poszukiwaniu najlepszych wskazówek, szkół, porad, linków, porodówek i żłobków, a potem w przesadnym skupieniu się na zaspokojeniu potrzeb materialnych i pielęgnacyjnych dziecka młode mamy zapominają, że największym dobrem, w jakie mogą się wyposażyć na przyjście noworodka, jest ich, matek, zaplecze psychiczne: cierpliwość, stabilne emocje, pogoda ducha i otwarcie na nieprzewidywalne.
‒ Kiedy byłam w ciąży z Kleo (udało się zajść podczas podróży poślubnej), stałam się ulubioną klientką popularnej w mieście księgarni, bo wynosiłam z niej stosy książek i poradników na temat wczesnego rodzicielstwa
‒ mówi Asia. ‒ Wieczorami studiowaliśmy je z mężem, podekscytowani. O rozwoju prenatalnym dziecka mogliśmy recytować wyrwani ze snu. Fazy porodu znaliśmy na pamięć. Robiliśmy wszystkie zalecane w ciąży rzeczy: śpiewanie dziecku, gimnastykę w wodzie, masaże, wieczorne spacery, ćwiczenia relaksacyjne, utrzymywanie odpowiedniej diety. W szkole rodzenia nie opuściliśmy żadnych zajęć. Podeszliśmy do ciąży jak do nadzwyczajnego projektu i wierzyliśmy, że jeśli damy z siebie wszystko, to nasze rodzicielstwo zdane w teorii na szóstkę będzie również na szóstkę w realu.
I przyznaje: ‒ Dziś, po półtora roku siedzenia z Kleo w domu, wystawiłabym sobie mocną trójkę. Ani Kleo nie jest taki, jak go sobie wyobrażałam, ani ja nie jestem taką matką, o jaką siebie podejrzewałam. Po ponad roku zajmowania się nim czuję potworne zmęczenie, wypalenie. Jestem wiecznie niewyspana, zabawy z dzieckiem mnie nużą, nie są wcale źródłem radości. Postanowiliśmy z Michałem, że spędzę z synkiem w domu trzy lata. Na razie jest męcząco, szaro i tak rutynowo, że dostaję w głowę. Oddaliliśmy się od siebie z mężem. Do psychologa poszłam po pomoc, gdy zaczęłam na synka krzyczeć.