Po drugiej stronie Tamizy zwiedzamy jeszcze okręt wojenny HMS „Belfast” – dla chłopaka to ciekawsze niż dzieła sztuki. Następnego dnia zaczynamy od zoo na terenie Regent’s Parku! Trochę jestem rozczarowana – w porównaniu z polskimi ogrodami zoologicznymi teren jest niewielki, i zwierząt też niezbyt dużo. Najbardziej śmieszy pusta, otwarta klatka z napisem: „Homo sapiens – the most destructive animal in the world”. Można wejść do środka i dać się sfotografować, co wszyscy ochoczo czynią.
Potem jedziemy metrem obejrzeć symbol miasta, czyli Big Bena, i Parlament. Big Ben jak Big Ben, stwierdza moje dziecko. Z drugiej strony mostu Westminsterskiego budynki Parlamentu prezentują się o wiele lepiej niż z bliska, szczególnie w zachodzącym słońcu. Szukamy opisanego w książeczce dodawanej do London Pass akwarium, ale nigdzie nie widać nic, co by przypominało zbiornik o pojemności miliona litrów. Okazało się, że wejście jest pod budynkiem ratusza, a imponująca ekspozycja skryta w podziemiach. Rozmaite gatunki ryb, koralowców i ukwiałów wyglądają bajkowo. Ekspozycja podzielona jest na część rzeczną, oceany – Atlantyk i Pacyfik – oraz las tropikalny z Amazonką. Większość ogromnych ryb słodkowodnych została ofiarowana przez akwarystów, którzy kupując rybkę, nie sprawdzili, jak duża urośnie. Na dłużej zatrzymujemy się przy gigantycznym akwarium o pojemności miliona litrów. Wśród posągów Moai z Wyspy Wielkanocnej krążą dostojnie kilkumetrowe rekiny. A potem – niespodzianka, otwarty basen, w którym można głaskać płaszczki i ryby. Pociechy piszczą, rodzice pilnują, żeby nie dały nura. Jeszcze robimy pamiątkowe zdjęcie z rekinem, z którego robią nam magnesy na lodówkę, sklep z pamiątkami… I mrużymy oczy od słońca, wychodząc na powierzchnię. Tuż obok dostojnie kręci się gigantyczne koło London Eye. Zawieszone tuż nad wodą, podtrzymywane przez wsporniki z jednej tylko strony – wydaje się, że wbrew prawom fizyki. Wjazd na wysokość 135 metrów gigantycznym „diabelskim młynem” to „program obowiązkowy” wszystkich zwiedzających Londyn. Jedziemy więc i my, oczywiście razem z misiem. Podniebna przejażdżka w przezroczystej kapsule mieszczącej do 25 osób trwa pół godziny.
Miłośnikom Harry’ego Pottera, dużym i małym, z czystym sumieniem można polecić Warner Bros Studio. Leży w Leavesden (z Victorii kursują specjalne autobusy pomalowane w motywy z filmu), które mają przystanek też na Baker Street. Bilety na autobus, jak i bilety wstępu, trzeba koniecznie wcześniej zarezerwować online! Kupujemy od razu pakiet z przejazdem z Londynu. Całe plany filmowe i niepowtarzalny klimat sprawiają, że czujemy się, jakbyśmy przenieśli się prosto do Hogwartu.
Kolejnego dnia wybieramy się poza miasto, do ogrodów botanicznych w Kew Gardens. To ogromny teren, dlatego nawet częściowe obejście zajmuje trzy godziny. Przeróżne rośliny sprowadzone z najodleglejszych zakątków imperium zasadzono na 120 hektarach, przejście z jednego końca na drugi zajmuje 40 minut! Hitem są cieplarnie. Najbardziej znana to palmiarnia, wiktoriańska konstrukcja z lanego żelaza i szkła, zbudowana tu w 1844 roku. Jest piękna i elegancka. Wewnątrz – tropikalny żar i oblepiająca wilgoć. Słuchać zachwycone głosy gdzieś spod dachu – spiralnymi schodkami można wdrapać się na balkonik. Wracając na dół, docieramy do akwariów. Adama najbardziej wciąga trójwymiarowy film o planktonie, który oglądamy przez okulary z kolorowymi szybkami. Nie można przegapić niewielkiej cieplarni z liliami wodnymi. Olbrzymie okrągłe liście wiktorii królewskiej są w stanie utrzymać siedzącego na nich kilkumiesięcznego bobasa! Dla Adama największą atrakcją jest kryty pawilon zabaw dla dzieci. Niestrudzone maluchy spędzają tam długie godziny, wspinając się na pręciki ogromnego kwiatu, karmiąc głodną rosiczkę muchą na sznurku czy wślizgując się na zjeżdżalni do wnętrza żarłocznego kwiatu, który mlaska apetycznie po każdym delikwencie.
Mój syn odmawia zwiedzania pałacu króla Jerzego III. Zaciekawiają go natomiast rabatki studentów szkoły ogrodniczej, każda ze zdjęciem i krótkim życiorysem projektującego i osobistym komentarzem. Pinetum, rododendrony i ogród azalii odwiedzimy, kiedy będziemy następnym razem w Londynie.
– Wrócimy tu jeszcze?- pyta mnie w drodze powrotnej Adam.
– Wrócimy na pewno – odpowiadam.