Poronienia to wciąż temat tabu. Aby zmieniło się podejście do matek, które straciły dziecko, oraz do dzieci, które nie przeżyły, muszą nastąpić zmiany kulturowe. Ważne w obliczu tragedii jest mówić, wspominać i odczuwać stratę.
Był martwy, ale wyglądał jak normalne dziecko. Miał maluteńkie rączki, podkulone nóżki, meszek na główce i zamknięte oczka. Zupełnie jakby spał. Nawet się lekko uśmiechał. Gdy go urodziłam, położna zajrzała pod zakrwawioną kołdrę i szepnęła: „To synek”. Dwa dni potem przyszłam z mężem do szpitalnego prosektorium. Owinęliśmy Antosia w kawałek ligniny i się z nim pożegnaliśmy. Niedługo potem odbył się uroczysty pogrzeb.
Antoś
Ola jest mamą czwórki dzieci. Kilkunastoletnia Kasia i trzyletni Carlos dokazują na cmentarzu. Zapalają znicz na grobie przedwcześnie zmarłego braciszka. Ola wie, że przed Antosiem poroniła jeszcze jedno dziecko. To była bardzo wczesna ciąża. Poronienie przypominało obfitą miesiączkę. – Dla kobiety, która urodziła przedwcześnie martwe dziecko albo je poroniła, bardzo ważne jest, by mogła przeżyć po nim żałobę. Pochować dzieciątko i przychodzić na jego grób. Nasz Antoś ma swoje miejsce na cmentarzu, a to bezimienne maleństwo, które poroniłam przed nim, pochowałam głęboko w swoim sercu – mówi Ola. Poród Antosia wspomina jak horror. Po rutynowym badaniu kontrolnym w przychodni (lekarz ugniatał jej brzuch i pokazywał obraz USG zdenerwowanej pielęgniarce) usłyszała: „Nie ma akcji serca. Płód jest martwy. Proszę udać się z tym do szpitala”. W szpitalu, zapłakana, czekała na wizytę. Usłyszała: „Nie przyjmujemy pacjentek z tak późną ciążą” (Ola była w piątym miesiącu). Wsiadła więc w taksówkę i pojechała do innej placówki. Przez rozpaloną głowę przepływały gorączkowe myśli: „Może jeszcze nie jest za późno? Może uratują moje dziecko!”. – Ale tam odesłali mnie znowu do szpitala, w którym byłam na początku. Jakbym była jakąś szmacianą piłką do kopania. To jest po prostu niewiarygodne, jak służba zdrowia potrafi przedmiotowo potraktować pacjenta. Nikt się nade mną nie rozczulał, nikogo nie obchodziła moja rozpacz. Kiedy wreszcie przyjęto mnie na oddział ginekologiczny, byłam dla personelu kobietą w pierwszej fazie przedwczesnego porodu. Na dodatek potwierdziły się przypuszczenia lekarza z przychodni, że dziecko jest martwe. Musiałam więc zostać i je urodzić. To wszystko. Nie byłam jedyna z „tym problemem” na oddziale. Ze mną leżały jeszcze dwie przerażone matki nafaszerowane lekami i każda czekała na bóle parte. Każda też wiedziała, że urodzi martwy płód. Antoś, synek Oli, przyszedł na świat na zwykłym oddziałowym łóżku. Urodziła go w ciszy. Gdy poczuła bóle parte, nie poszła do ubikacji, jak kazały położne. Zacisnęła usta i poczuła, jak z jej łona wyślizguje się martwe dziecko. Dopiero po jakimś czasie zwlokła się z zabrudzonej pościeli i udała się po pomoc. Zwłoki maluszka zostały zabrane do szpitalnego prosektorium, a Olę zawieźli na łyżeczkowanie. Przed uśpieniem zdążyła złożyć wniosek o wydanie ciała synka. Ze szpitala wypisała się na własne żądanie. Kilka dni później odbył się pogrzeb Antka. Rodzice zdążyli się z nim pożegnać.