O R nie mówię dzieciom. Nie mogłabym. Później dowiem się od psychologów, że o raku trzeba mówić, że niedomówienia i kłamstwa są najgorsze. One mają prawo wiedzieć. Minie wiele lat, a wciąż będę pewna tamtej decyzji. Niezależnie od psychologów. Już dostatecznie stresujące dla moich dzieci jest to, że jestem w szpitalu. Podłączona do rurek, owinięta bandażami. Momenty, gdy mnie odwiedzają, są jedynymi, gdy się śmieję, mówię, choć każdy ruch sprawia mi ból.
Na stronie Rak’n’roll szczęśliwe historie dziewczyn i kobiet walczących z rakiem. Wśród nich Magda, mama sześciolatka. O tym, że ma ziarnicę złośnicę, dowiedziała się zaraz po porodzie. Dwanaście cykli chemii, radioterapia. Była samotną matką, gdy chorowała, synkiem zajmowała się rodzina. Mija właśnie pięć lat od zakończenia leczenia. Magda regularnie biega (przebiegła już kilka maratonów, choć przed rakiem nie uprawiała żadnych sportów), jest w szczęśliwym związku. Czytam te historie i wciąż są we mnie dawne emocje. Nigdy nie rozstałam się z tym świństwem na R.
I choć nie mam go już w sobie, jestem blisko ludzi, którzy z nim walczą. Należę do Stowarzyszenia „Amazonki”. Pomagam, spotykam się. Jestem, gdy potrzebują mnie kobiety, które są na początku tej drogi. Daję wsparcie – kiedyś też je dostawałam.
Przed R (czyli ja kiedyś)
Lubię uporządkowane życie. Ta książka musi leżeć tu, miejsce garnków jest w tej, nie innej szafce. W każdą niedzielę przygotowuję obiad dla rodziny. Jest wesoło, radośnie. Lubię mój dom, a właściwie mieszkanie na warszawskim Ursynowie. Dobrze się tu czujemy: mój mąż, ja i dwoje naszych dzieci: Ania i młodszy dwa lata Piotrek. Jestem chemikiem, pracuję w Instytucie Geologii. Mąż wykonuje podobny zawód – poznaliśmy się na studiach. Długo staraliśmy się o Anię i Piotrka, więc mój świat tym bardziej kręci się wokół nich. Mam wszystko dopięte na ostatni guzik. Znajomi czasem się z tego śmieją. Tak, kiedyś byłam zabawowa, a teraz robię weki. Kiedyś nie przeszkadzało mi, że mój dom jest pełen gości, dziś cenię prywatność. Angażuję się w szkolne perypetie dzieci. Zawożę je na języki, basen, lekcje gry na fortepianie i keyboardzie. Jestem w trójce klasowej. Natomiast cały czas odkrywam rzeczy, których jeszcze o sobie nie wiem. Na przykład to, że robienie co niedzielę obiadu dużo mnie kosztuje. I że w sumie mogłabym poprosić, żeby rytualne spotkania nie odbywały się w każdą niedzielę. Albo w ogóle zaproponować, żebyśmy spotykali się tylko raz w miesiącu. Nie wiem jeszcze, że wciąż wszystkim pomagam, za wszystko czuję się odpowiedzialna. Rzadko płaczę, rzadko się denerwuję.