Trzej ojcowie – świadkowie narodzin swoich dzieci dzielą się wrażeniami związanymi z porodem. Mateusz, Marcin i Piotr wspominają „najbardziej emocjonujące chwile ich życia. Te, których nie da się porównać z żadnymi innymi”.
Obecność ojca podczas narodzin dziecka, dziś już nie dziwi. Choć poród to przede wszystkim uwidocznienie siły kobiety, to mężczyzna jest dla niej wsparciem a jego obecność rodzi poczucie bezpieczeństwa. Na czas trwania porodu ich obowiązki i zadania są inne, ich odczucia inne, ich bycie dla rodzącego się człowieka inne. Choć obydwoje czekają na swoje, wspólne dziecko, które przywitają na świecie razem, jako rodzice.
Mateusz
– Ja na sali porodowej? To właściwie było dla mnie oczywiste. Nie było żadnej presji czy nacisku choć tak naprawdę długo oswajałem się z myślą, że mam w nim uczestniczyć. Nie czułem się do końca pewnie myśląc o nim. A jak chyba większość facetów, bałem się widoku krwi, wydawało mi się, że będzie jej naprawdę dużo. A okazało się, że wcale nie. – Mateusz był obecny podczas narodzin dwójki swoich dzieci, Hani i Stasia, którzy rodzili się w odstępstwie 3 lat. Strach budziły w nim myśli, że podczas porodu będą sytuacje, na które patrząc nie będzie w stanie zareagować, czy to w stosunku do swojej żony czy dziecka. Przyznaje, że przygotowując się do porodu starał się nie wyobrażać sobie go w głowie i nie pisać scenariuszy. – Dziś wiem, że tego absolutnie nie da się wyobrazić. To są ekstremalne emocje, których nie doświadczyłem wcześniej.
Drogę na porodówkę wspomina z dużym stresem. – Czy zdążymy, czy nic złego podczas drogi się nie wydarzy, czy wszystko jest dobrze z dzieckiem, kompletny natłok myśli. Z jednej strony radość, że to już, a z drugiej potworne przejęcie. W teorii byliśmy znakomicie przygotowani, ale praktyka jest trudniejsza bo wchodzą w grę emocje. Choć obydwa porody trwały po kilka godzin, to minęły w mgnieniu oka, nieprawdopodobnie szybko. – Wspominając najtrudniejsze momenty podczas porodu przywołał chwile kiedy widział swoją żonę w bólu, a nie mógł jej pomóc. Będąc przy narodzinach starszej córeczki Hani był także uczestnikiem drugiej fazy porodu, czyli rodzenia łożyska. Jak sam przyznaje, nie był to dla niego przyjemny widok. Był zaskoczony, nie przygotowany do niego. W trakcie narodzin młodszego syna Stasia na ten czas dostał dyspozycje od położnej dotyczące opieki nad dzieckiem, co niezwykle ułatwiło mu ten etap.
Mateusz porównując obydwa porody, w których uczestniczył przyznał, że przy drugim był o wiele spokojniejszy, bardziej doświadczony, mniej zagubiony. Wiedział co będzie się działo, co będzie mógł robić, o co może być poproszony. To dało mu większe poczucie bezpieczeństwa. Za każdym razem patrzył na swoją żonę jak na bohaterkę, która dała z siebie więcej niż się da i była w tym cudowna. A narodziny dzieci okazały się jednym z najważniejszych chwil w jego życiu. Nie mówiąc o emocjach ,które mu towarzyszyły – To było niewiarygodne, niby długie, wielogodzinne, ale dla mnie to były chwile, które będę pamiętał do końca życia.
Marcin
– Główną aktorką w czasie porodu jest kobieta i dziecko. Mężczyzna jest w tej sytuacji dodatkiem i wsparciem. To dzięki Zosi, mojej żonie mogłem uczestniczyć w porodzie i się nim cieszyć. Dla mnie bez wątpienia ta decyzja należała właśnie do niej. Przy mojej ogromnej chęci i gotowości Zosi byłem tam i mogłem tego wszystkiego doświadczyć – tak o swoim uczestnictwie w porodzie – opowiada Marcin, tata Hani i Maksa. Pewne obawy budziła u niego myśl, że może nie będzie wystarczającym wsparciem dla żony oraz pytanie czy odnajdzie się w nowej sytuacji. Za to cała fizjologia okołoporodowa budziła wręcz zaciekawienie i była formą ważnej i niecodziennej bliskości z żoną. – Moim zadaniem było po prostu tam być, siedzieć przy głowie żony i trzymać ją za rękę – moja rola była przede wszystkim mocno wspierająca, nie było to nic skomplikowanego. Jedynie przed pierwszym porodem bałem się czy się odnajdę i czy dam radę pomóc. Niewątpliwie dużo większy spokój miałem w sobie w trakcie narodzin drugiego dziecka.
Marcin o zbliżającym się porodzie myślał jak o „białej kartce”, która miała się zapełnić bez tworzenia rozbudowanych oczekiwań. Choć wcześniej usłyszane opowieści o niebywale długich porodach napełniały go obawami. Tymczasem okazało się, że było łatwiej i szybciej niż się tego spodziewał, a pozytywne emocje rodziły się w Marcinie już w drodze na porodówkę. – Nadzieja i dopełnienie tego długiego wyczekiwania oraz podekscytowanie na spotkanie z maluchem – były tym co czuł kiedy wiózł swoją żonę do szpitala. Po porodzie miała być już tylko radość. Lecz w tym pięknym obrazie znalazł się moment niełatwy. – Byliśmy z Zosią przygotowani na poród naturalny i bez znieczulenia. Chciała mieć pełną kontrolę nad swoim ciałem by móc lepiej wspierać narodziny dziecka. Ale pojawił się w końcowej fazie porodu ból, z którym sobie nie radziła, był zbyt duży i wtedy chciała znieczulenie. Dla Niej to było trudne, dlatego dla mnie też. Ale dzięki wsparciu naszej położnej i jej pracy Zosia urodziła nasze dziecko według założeń, które sobie wyznaczyła.
Dla wielu mężczyzn poród bywa trudny ze względu na fizjologię, którą obserwują w niepowtarzalnej odsłonie. Dla Marcina wcale nie stanowiła ona problemu, a wręcz przeciwnie. Był jej ciekaw. Przygotowywał się do porodu słuchając relacji znajomych matek czy bliskich. Dzięki temu, zagadnienie porodu zdawało mu się być oswojone, a stres i napięcie mniejsze. Co nie zmieniło faktu, że narodziny starszego dziecka były trudniejsze. – Hania już w okresie życia płodowego była narażona na komplikacje i nieprawidłowości zdrowotne. To rodziło dodatkową niepewność podczas jej narodzin. Za to druga ciąża i poród przebiegły już bez żadnych zagrożeń.
Niewątpliwie najtrudniejsze zadanie ma kobieta, która rodzi dziecko. Dla Marcina Zosia była najdzielniejsza. – Te nasze porody były tak naprawdę dość spokojne i płynne. Ale żeby takie były ona musiała się wykazać ogromną odwagą i walecznością. Podziwiam ją za to i cieszę się, że mogłem w tym uczestniczyć. Pełen podziw! A rola mężczyzny? Powinien być wsparciem. Ale by nim być musi słuchać potrzeb swojej kobiety i akceptować jej wolę. A każda chwila, która wiąże się z silnymi emocjami jest spoiwem dla pary. Narodziny dziecka takie właśnie są. Do nich wraca się myślami.
Śmiało przyznał – Fakt bycia przy porodzie był dla mnie przede wszystkim ogromnym gestem ze strony żony i jej otwarciem się na mnie. Miałem poczucie, że dużo dla niej znaczę ze względu na to, że chce bym z nią był. Czułem się doceniony i radosny, że wspólnie mogliśmy przeżywać narodziny naszych dzieci. To nas zespoliło.
Piotr
Piotr uczestniczył w czterech porodach swoich dzieci – Janka, Ignacego, Gabrysi i Tereski, na przestrzeni 10-ciu lat. Pierwsze i ostatnie dziecko przyszło na świat w szpitalu. Natomiast drugie i trzecie zostało powitane w domu. Co by się stało gdyby nie uczestniczył w porodach? – Straciłbym kawałek życia. To są emocje i przeżyciach, których warto doświadczyć. Miałbym poczucie straty, że nie byłem tam gdzie być powinienem. A emocje, które się przeżywa trudno z czymkolwiek innym porównać.
Obecność Piotra przy porodzie była całkowicie naturalna zarówno dla niego jak i żony Magdy. Nie budował w głowie także specjalnych oczekiwań ani wyobrażeń. Myśl o porodzie wzbudzała w nim ciekawość, szczególnie przed pierwszymi, nieznanymi narodzinami. Na tym etapie miał wiedzę zdobytą na kursach i z przeczytanych książek. Za to przed narodzinami Teresy pierwsza myśl brzmiała – Skoro poradziliśmy sobie trzy razy to zrobimy to też za czwartym. – Potem pojawiły się jednak drobne niepewności dotyczące żony. Spowodowane były komplikacjami w czasie ciąży, dlatego w rezultacie przystała na poród szpitalny. – To była obawa i odpowiedzialność za Magdę i Teresę. Chciałem by było to miejsce, ze względów medycznych, jak najbardziej bezpieczne. Piotr zastanawiając się jak zmieniło się jego przeżywanie porodów przyznał – Chyba z wiekiem coraz trudniej mi znosić cierpienie bliskich. Kiedyś więcej brałem na klatę, jednak z czasem moja odporność na cierpienie innych zmalała.
Poród towarzyszący narodzinom Janka był najtrudniejszy. Skurcze silne, ale nieefektywne trwały trzy dni. Dopiero po podaniu oksytocyny i przy pomocy ” łokcia pana doktora”, na świat przyszedł najstarszy syn. – Wspominając ten czas pomyślałem o porodzie trochę jak o wydarzeniu z pogranicza życia i śmierci. Wycieńczenie Magdy tuż przed narodzinami było tak duże, że była ostatkiem sił, a chwile potem pojawił się nowy człowiek. – Inna trudność napotkana została kiedy na świat pchała się Gabrysia, a położna, która miała dojechać do domu wpadła w ostatniej chwili. – Nastąpiła pełna mobilizacja, bo wszystko wskazywało na to, że będę musiał sam przyjąć poród, więc przypominałem sobie w głowie jak to zrobić, co po czym. To był moment lekkiej niepewności czy da się nabyć wiedzę i umiejętności położnej w 10 minut? Na szczęście dojechała.
A jak Piotr wspomina swoją żonę na tle wydarzenia p.t. „poród”? – Była naprawdę szalenie dzielna. Ogromnie pracowała nad tym by wszystko dobrze przebiegało. A do tego dokładają się emocje – trud i cierpienie bliskiego ci człowieka. – Pytanie czy takie wydarzenia niosą coś dla wzajemnej relacji małżonków? – To są bardzo spajające przeżycia, cementujące. Sytuacje kiedy trud zwieńczony jest pozytywnymi emocjami jest więziotwórczy. – Piotr z Magdą co jakiś czas przypominają sobie te chwile. – One funkcjonują jako wspomnienia, a także anegdoty, jako ważny fragment życia. Powracają przy różnych okazjach, czy to mijaniu szpitala czy niekiedy zwykłemu spojrzeniu na…wannę, w której rodziła się Gabrysia. Urodziny dzieci też są dobrym pretekstem do przypomnienia sobie tego wszystkiego w kręgu rodzinnym. Te opowieści funkcjonują jako wspólna historia moja i Magdy. Dlatego to ma znaczenie i dla nas i naszych dzieci, które słyszą opowieści dotyczące ich początku.
Piotr starając się dokonać porównań, pierwszy poród, podczas którego był, wspomina jako ten noszący piętno trudów, które Magda musiała dźwigać. Narodziny Tereski okazały się małym zaskoczeniem – urodziła się „Kluseczka” cztero – kilowa. Natomiast dwa domowe, nazwał spokojnymi w sferze emocjonalnej choć pod względem przebiegu zupełnie nieobliczalnym czasem powitań jego dzieci. Ale niewątpliwie każdy poród był inny – to oczywiste.