Brytyjscy naukowcy przez wiele lat badali poczucie szczęścia dorosłych i dzieci z 40 tysięcy rodzin. I nie mają wątpliwości – prawdziwe jest często powtarzane motto współczesnego rodzicielstwa o tym, że szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko.
Trzy czwarte badanych uznało, że dla ich samopoczucia w dzieciństwie najważniejszy był stan emocjonalny matki. Co ciekawe, przy okazji stwierdzono, że samopoczucie ojca nie miało zbyt dużego wpływu na nastrój dzieci.
Już w okresie prenatalnym samopoczucie matki ma olbrzymi wpływ na rozwijający się płód. Przepływ neurohormonów powoduje, że zarówno stres kobiety, jak i jej stan odprężenia udzielają się dziecku. W trakcie obniżenia nastroju zmienia się bowiem poziom substancji chemicznych, między innymi: adrenaliny, noradrenaliny, dopaminy, serotoniny i oksytocyny. Substancje te natychmiast docierają przez łożysko do krwiobiegu dziecka i wpływają na jego rozwój.
Wybitny brytyjski pediatra i psychoanalityk Donald Woods Winnicott uważał, że twarz matki jest lustrem, w którym przegląda się niemowlę. Co więcej, twierdził wręcz, że małe dziecko przeżywa w pełni i naprawdę tylko to, co dostrzeże i odzwierciedli jego matka. Na tym wczesnym etapie rozwoju jest to potwierdzenie jego własnego istnienia, bo gdy dziecko ogląda twarz matki, widzi tam siebie. Dlatego też mama, która jest szczęśliwa i zadowolona, wychowuje dzięki temu szczęśliwe i zadowolone dziecko.
W okresie przedszkolnym, gdy dziecko już rozumie, że jest odrębną istotą, emocje jego mamy inaczej, ale równie silnie, wpływają na jego samopoczucie. Gdy mama jest sfrustrowana, smutna lub zła, dziecko w pierwszej kolejności szuka winy w samym sobie. Jest to związane z wysoko rozwiniętym w tym okresie egocentryzmem dziecka – jest ono przekonane, że uczucia innych ludzi w największej mierze zależą właśnie od niego i jego czynów. Czterolatek może więc wiązać łzy mamy z wydarzeniem nawet sprzed kilku dni, gdy na przykład powiedział jej w złości coś przykrego.
Dziecko w okresie szkolnym rozumie już, że istnieją oddzielne światy psychiczne: jego i matki. Nie myśli więc o jej złym samopoczuciu w kategoriach winy tak bardzo jak przedszkolak. Przeżywa jednak negatywne emocje rodziców i najczęściej w takich sytuacjach się po prostu boi – na przykład tego, że mama zachoruje albo pokłóci z tatą i potem rodzice się rozstaną. Lub że mama wpadnie w złość i w konsekwencji zabierze mu ukochane Playstation albo czekoladę. Dziesięciolatek doskonale rozumie już bowiem mechanizmy odreagowania i napiętej mamie stara się nie wchodzić w drogę.
„Szczęśliwa mama równa się szczęśliwe dziecko”. Brzmi to jak banał, a jednak każdego dnia jako rodzice konfrontujemy się z dylematem, czy zrobić coś dla siebie, zapisać na wymarzone warsztaty kulinarne, wyjść ze znajomymi, pójść po pracy do fryzjera, czy też jak najszybciej wracać do stęsknionego dziecka. I bardzo trudno nam wybrać to, co jest dobre dla nas samych.
A jednak to, co jest dobre dla nas, jest najczęściej dobre dla naszego dziecka. Czasem nie warto zamieniać banału na bardziej skomplikowane metafory, bo banał jest banałem, ale jednocześnie jest po prostu prawdziwy.