w 2008 r. w austriackim Amstetten uwolniona została 42-letnia Elisabeth Fritzl, która przez 24 lata była przetrzymywana w piwnicy przez swojego ojca Josepha Fritzla i która w następstwie gwałtów urodziła mu siedmioro dzieci.
Spokojnie, nie chcę dziś pisać o tej głęboko patologicznej i chorej sytuacji.
Uderzyło mnie sformułowanie, nie pierwszy raz zresztą, używane przez media: urodziła mu siedmioro dzieci.
W dużo łagodniejszej wersji przeczytałam je w biografii pewnej damy, o której autor powiedział; „I urodziła mu (czyli swemu kochankowi) troje dzieci”.
Wpada mi również w ucho w mowie potocznej, i zauważyłam, że skore do tak formułowanej myśli są osoby pragnące podkreślić wagę sytuacji typu: Urodziła mu czworo dzieci, a drań i tak ją zostawił!
Drogie Mamy, nie wiem ja Wy, ale ja – mama dwojga dzieci, nigdy nie czułam, że urodziłam je swojemu mężowi.
Czułam natomiast, że wraz z pojawieniem się dzieci na tym bożym świecie, również jeszcze w wersji ciążowej, zostaliśmy rodzicami.
Ja mamą, mój mąż tatą.
One urodziły się dla nas.
Pewnie jestem przewrażliwiona, ale dla mnie jest coś „niedobrego” w tego typu, i wielu innych jeszcze, frazeologicznych potworkach.
Dzięki nim w społecznym krwiobiegu komunikacyjnym zakorzeniają się stereotypy. Wyczuwam ich smród na odległość!
Urodziła mu dziecko ( I co? Wziął je pod pachę, zapłacił i odszedł?).
O, gdybyż chciał płacić! Choćby te przepisane przez sądy głodowe alimenty. Bo z odejściem wielu mężczyzn nie miewa problemu. Nawet wygodniej odchodzić z pustymi rękami…
Kiedy moje dzieci były wczesnoszkolne, nie lubiłam chodzić na wywiadówki.
Powód? Matki innych dzieci. Poziom ich egzaltacji ocierał się niekiedy o groteskę, a podsycał je obracany w ustach na sto sposobów frazes: „…bo moje dziecko to i tamto…”. Jedyny właściwy i słuszny punkt odniesienia!
Zapadła mi w pamięć taka sytuacja: Na wywiadówce rozgorzała dyskusja. Temat: co powinniśmy zamawiać dzieciom na obiady. Szkoła nie posiadała, niestety, własnej stołówki. Korzystała z cateringu. Rodzice, co było wielce zacnym i demokratycznym ukłonem ze strony dyrekcji, mogli sami ustalić jadłospis dla swoich latorośli.
Każda mama miała na sprawę bardzo osobisty pogląd. Zaczynała od słów: Moje dziecko…
Moje dziecko nie znosi zup, więc możemy z nich zrezygnować.
Moje dziecko ma wstręt do mięsa. Może więc dania jarskie?
Mój Michałek nie wyobraża sobie obiadu bez surówki z marchewki. Powinna być podawana dwa razy w tygodniu.
Moja Zosia najchętniej jadłaby kisiele. Pamiętajmy o deserach!
Mój Michaś, moja Zosia, mój Antoś, mój i mojego dziecka koniec nosa!
Wreszcie, po bezowocnych dywagacjach, wypowiedział się mocno już poirytowany ojciec.
A mój syn ma to w d…! Niech matki wezmą się za gary i nakarmią dzieciaka po szkole…
Nie pamiętam do jakiego doszliśmy consensusu. Najważniejsze, że obiadów nie wycofano, gdyż moje dzieci jadły w szkole.
Miałam kiedyś serię wywiadów z celebrytkami, które – nomem omen – akurat: albo były w ciąży, albo dopiero co urodziły.
W pewien sposób rozczulał mnie więc ich błysk w oku i łza na końcu rzęs, gdy zaczynały mówić o porodzie i maluszku, który zainicjował w nich samych nową osobę.
Zostanie matką to nie lada wydarzenie. Cholernie intymne przeżycie. Gdy jednak kolejny raz słyszałam, że „dopiero wraz z pojawieniem się dziecka na świecie zrozumiałam po co żyję”, czułam, no właśnie – ten dziwny rodzaj niepokoju. T
Halo, puk, puk? A kim byłaś wcześniej, dziewczyno? Atrapą samej siebie? Istotą niepełną? Niedokończoną?
Kobieta jest pełna i wartościowa bez względu na to czy urodziła czy nie. Ocenianie jej wartości (wiele kobiet same sobie to robi!) przez pryzmat posiadania dziecka jest potwornym stereotypem!
To wspaniale, gdy czujemy się szczęśliwi z naszymi dziećmi, w naszych rodzinach. Zaznaczam, z nimi, a nie – z ich powodu.
Sama, przed urodzeniem dzieci, nie uważałam się za osobę pozbawioną poczucia sensu.
Dzieci w moim życiu zainicjowały ciekawą przygodę. Coś w rodzaju wspólnej podróży. I jak mawia dobrze Wam znana pani Barbara Niechcic (mam nadzieję, że każdy wie o kogo chodzi): „W życiu bywają noce i dnie powszednie, a czasem bywają też niedziele”.
Cały czas pracuję na to, aby podczas naszej podróży tych niedziel nie zabrakło.
Nie uważam, że moja wspaniała, bezdzietna koleżanka jest mniej kobieca, mniej ciepła i czuła niż „prawdziwe” mamy. Podziwiam co robi, jak żyje i podpatruję, jak buduje i pielęgnuje relacje z ludźmi. Zachwyca mnie jej stosunek do dzieci.
A gdy kobieta ich nie pragnie? Ma prawo (choć nie popieram aborcji).
I pozostaje kobietą. Takie dziewczyny też znam i wiodą udane życie.
Uff, zaczęłam od Fritzla, miało być o stereotypach, choć tytuł przekorny, a skończyłam na macierzyństwie. Umysł ludzki lubi krążyć pokrętnymi ścieżkami ( mężczyzna uściśliłby: umysł kobiecy).